Изменить стиль страницы

Ruchem głowy wskazała komputerowe wydruki. – Ponieważ nie mogłam zasnąć, postanowiłam się czymś zająć.

– To, co mówisz, jest niepoważne. Już od kilku godzin powinnaś spać! – skarcił ją, prowadząc jednocześnie w kierunku schodów.

– Pigułka nasenna wcale nie poskutkowała – usiłowała się tłumaczyć.

– Powinnaś poprosić o drugą. Słowo daję, Cassi, zasłużyłaś na burę.

Cassi zatrzymała się pod drzwiami swojego pokoju i spojrzała na Thomasa z poczuciem winy. – Masz rację, Thomas. Przepraszam bardzo. Nie pomyślałam.

– Już trudno – stwierdził Thomas. – Kładź się do łóżka. Zaraz przyniosę ci drugą tabletkę.

Przez chwilę Cassi odprowadzała wzrokiem Thomasa, zmierzającego w kierunku pokoju pielęgniarek, a następnie weszła do pokoju. Położyła materiały SSD na nocnym stoliku, zdjęła sukienkę, przewiesiła ją przez poręcz krzesła i zrzuciła z nóg pantofle. Czując nad sobą opiekę Thomasa, uspokoiła się.

Gdy wrócił z pigułką, stanął przy jej łóżku i patrzył, jak ją połyka. Przekomarzając się, zajrzał jej do ust, sprawdzając czy nie ukryła pigułki.

– To stanowi pogwałcenie wolności osobistej – protestowała Cassi odsuwając twarz.

– Dzieci należy traktować jak dzieci – zażartował.

Wziął ze stolika komputerowe wydruki, podszedł do szafki pod ścianą i wrzucił je do jednej z szuflad. – Dość już tych bzdur na dzisiaj. Masz niezwłocznie spać.

Przysunął krzesło do łóżka, usiadł na nim, wyłączył światło i ujął Cassi za rękę. Zaczął jej mówić o urlopie, który ich czeka. Malowniczo opisywał złote, gorące piaski, krystaliczną wodę morską i palące, tropikalne słońce.

Cassi słuchała go z rozkoszą. Ogarniało ją przemożne uczucie ciszy i spokoju. Powoli pogrążała się we śnie.

Robert miał straszliwy sen: był uwięziony między dwoma ścianami, między którymi przestrzeń nieubłaganie się kurczyła. Robiło mu się coraz duszniej, nie miał czym oddychać.

Przebudzenie było efektem niemal rozpaczliwego wysiłku. Sen się skończył, ściany się rozstąpiły, ale pozostało okropne uczucie duszenia się. Mogło się wydawać, że w pokoju nagle zabrakło powietrza.

Ogarnięty paniką usiłował usiąść, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Za wszelką cenę starał się znaleźć przycisk sygnału dla pielęgniarki, rzucał więc rękami na lewo i prawo. W pewnym momencie dotknął kogoś, kto stał obok milcząc w ciemnościach. Dzięki Bogu, nadeszła pomoc!

– Ze mną dzieje się coś złego – wydusił z siebie, rozpoznając przybysza. – Proszę mi pomóc, ja się duszę!

Tymczasem przybysz popchnął dźwigającego się z łóżka Roberta tak gwałtownie, że niemal upuścił trzymaną w dłoni pustą strzykawkę. Robert usiłował znowu się unieść, chwytając marynarkę mężczyzny, kopiąc jednocześnie nogami metalowe pręty łóżka, które wydawały przy tym charakterystyczny dźwięk. Próbował krzyczeć, ale zamiast tego z gardła wydobył mu się przytłumiony, nieartykułowany bulgot. Mężczyzna nachylił się, żeby zakryć mu usta ręką; nagle kolano Roberta uderzyło go w podbródek; przyciął sobie zębami koniuszek języka.

Rozwścieczony, przygniótł go całym swoim ciężarem, wciskając mu twarz w poduszkę. Kilka minut Robert bezsilnie kopał i wierzgał nogami, aż w końcu przestał się ruszać. Mężczyzna wyprostował się, zwalniając z uścisku jego głowę. Robert przestał oddychać, a jego twarz zrobiła się sina.

Mężczyzna poczuł się wyczerpany nagłym wysiłkiem. Wszedł do łazienki i wypłukał krew z ust. Ilekroć wysyłał pacjenta na tamten świat, czynił to z przekonaniem, że robi słuszną rzecz. Kto daje życie, ma je prawo też zabierać. Śmierć, którą zadawał, miała przynieść w swoich skutkach dobro.

Przypomniał sobie pierwszą śmierć, za którą wziął odpowiedzialność. Nigdy nie wątpił, że postąpił wtedy słusznie. Było to wiele lat temu, kiedy jako początkujący stażysta pracował na oddziale chirurgii klatki piersiowej. Na sali intensywnej terapii powstała sytuacja bez wyjścia: wszystkie łóżka były zajęte przez pacjentów z pooperacyjnymi komplikacjami. Nikogo nie można było wypisać, w związku z czym wstrzymano operacje. Barney Kaufman, szef stażystów, chodził codziennie od łóżka do łóżka, szukając kogo by tu można przenieść – wciąż bez rezultatu. I każdego dnia zatrzymywał się przy pacjencie, którego nazywał Frankiem Gorkiem. Podczas operacji uwolniono mu materiał zatorowy ze zwapniałej zastawki sercowej i pozostawiono w stanie, w którym mózg praktycznie przestał już funkcjonować. Leżał na intensywnej terapii już przeszło miesiąc. To, że jeszcze żył w takim sensie, że jego serce wciąż jeszcze biło i pracowały wciąż jeszcze nerki, zawdzięczał wyłącznie staraniom pielęgniarek.

Pewnego popołudnia Kaufman spojrzał na Franka i zapytał: – Panie Gork, my tu wszyscy pana bardzo kochamy, ale czy pan nie ma zamiaru opuścić tego hotelu? Wiem dobrze, że przecież nie z powodu dobrej kuchni pan tutaj ciągle jeszcze mieszka.

Wszyscy parsknęli śmiechem oprócz pewnego stażysty, który długo patrzył w nic nie wyrażającą twarz Franka. Późną nocą stażysta ten wszedł na salę intensywnej terapii i skierował się prosto do łóżka Franka Górka ze strzykawką wypełnioną chlorkiem potasu. W ciągu kilku sekund regularny dotąd rytm pracy serca uległ zakłóceniu, a następnie stopniowemu zanikowi. Ten sam stażysta ogłosił "kod", ale zespół reanimacyjny nie był w stanie już nic wskórać.

W gruncie rzeczy wszyscy byli zadowoleni, zaczynając od pielęgniarek, kończąc na opiekującym się chorym chirurgu. Stażysta musiał wręcz uważać, by przypadkiem nie przypisać sobie zasługi.

Musiał jednak przyznać, że odebranie życia Robertowi Seibertowi było zupełnie czymś innym. W tej chwili nie czuł tak dobrze znanej sobie euforii, wynikającej z przekonania, że zrobił to, co należało zrobić i że był jednym z niewielu, którzy mieli odwagę to uczynić. A jednak Robert Seibert musiał umrzeć; nie powinien był grzebać się w tej tak zwanej serii SSD.

Po wyjściu z łazienki szybko przeszukał pokój, szukając materiałów związanych z prowadzonymi przez Roberta badaniami; nic nie znalazłszy, ostrożnie uchylił drzwi.

Ogarnęło go przerażenie, gdy spostrzegł pielęgniarkę z małą metalową tacą w ręku. Odetchnął, kiedy weszła do innej sali.

Z bijącym sercem wyśliznął się na korytarz. Nikt nie powinien go zobaczyć teraz na tym piętrze. Kiedy był jeszcze stażystą, zawsze mógł znaleźć uzasadnienie dla swojej obecności w tej części szpitala – obecnie już nie. Musiał być bardziej ostrożny.

Na klatce schodowej ogarnęła go panika. Wielkimi susami pokonał kilka pięter i zbiegł w dół. Odetchnął dopiero na dwunastym piętrze. Teraz zwolnił nieco, ale zatrzymał się dopiero na piątym. Oparł się plecami o betonową ścianę ciężko oddychając. Zdawał sobie sprawę, że musi się za wszelką cenę opanować.

Po chwili, nabrawszy tchu w piersi, otworzył w końcu drzwi wiodące na korytarz. Teraz poczuł się bezpieczny, ale jego umysł wciąż pracował gorączkowo. Ciągle myślał o materiałach SSD – z pewnością wyjściowe materiały znajdują się w biurze Roberta. Westchnął i postanowił natychmiast udać się na patologię, zanim jeszcze śmierć Roberta zostanie ujawniona. Potem jedynym problemem będzie tylko Cassi: nie wiadomo, jak wiele Robert zdążył jej powiedzieć.