Изменить стиль страницы

– To wspaniale! – zawołała Cassi. Perspektywa wyjazdu na urlop we dwoje budziła w niej niekłamany zachwyt.

Rozległo się pukanie do drzwi, zza których wychyliła się głowa Joan Widiker.

– Wejdź, proszę – zaprosiła ją do środka Cassi, a następnie przedstawiła Thomasowi.

– Bardzo mi przyjemnie – oświadczyła Joan. – Dużo o panu słyszałam od Cassi.

– Joan jest już trzeci rok stażystką na psychiatrii – wyjaśniła Cassi. – Bardzo mi pomogła w zaadaptowaniu się w nowym oddziale.

– Bardzo mi miło – powiedział Thomas, który z miejsca poczuł do niej niechęć. Nie lubił niewiast, które swoją kobiecość traktowały jako tytuł do przywilejów.

– Bardzo przepraszam za to wtargnięcie – oznajmiła Joan – ale wpadłam tylko na krótko, by powiedzieć Cassi, że wszyscy jej pacjenci znajdują się pod dobrą opieką. Wszyscy życzą jej dobrego zdrowia, nawet pułkownik Bentworth. Co jest najdziwniejsze – mówiła ze śmiechem – to fakt, że twoja choroba wywarła bardzo pozytywny wpływ terapeutyczny na nich wszystkich. Być może wszyscy psychiatrzy powinni przechodzić jakieś operacje od czasu do czasu?

Cassi roześmiała się patrząc jednocześnie na męża, który wstał z miejsca.

– Muszę już iść – powiedział. – Teraz czeka mnie obchód. – Pocałował Cassi w policzek. – Będę u ciebie jutro rano tuż przed operacją. Wszystko będzie dobrze, śpij spokojnie.

– Ja też nie mogę zostać z tobą dłużej – oświadczyła Joan po wyjściu Thomasa. – Muszę pójść na konsultację. Mam nadzieję, że nie wypłoszyłam twojego męża.

– Thomas jest teraz wprost cudowny – rozpromieniła się Cassi. – Jest delikatny i opiekuńczy. Razem wyjeżdżamy na urlop. Chyba jednak nie miałam racji z tymi narkotykami.

Znając wpływ Thomasa na Cassi, Joan miała wątpliwości co do obiektywizmu tej oceny. Powstrzymała się jednak od uwag i wyraziła zadowolenie, że sprawy układają się dla Cassi tak pomyślnie. Zanim opuściła salę, życzyła jej szybkiego powrotu do zdrowia.

Po wyjściu Joan Cassi leżała spokojnie w, łóżku, podziwiając zmiany barwy nieba za oknem: raz było bladopomarańczowe, to znów srebrnofioletowe. Ciągle nie mogła się nadziwić, że Thomas stał się nagle taki miły. Jakikolwiek był powód tej przemiany, była mu za nią bezgranicznie wdzięczna.

Gdy się już zaczęło ściemniać, Cassi pomyślała o Robercie. Nie chciała do niego telefonować, aby go przypadkiem nie obudzić. Postanowiła odwiedzić go w pokoju.

Klatka schodowa przylegała do pokoju Cassi, szybko więc znalazła się na osiemnastym piętrze. Drzwi do pokoju Roberta zastała zamknięte. Delikatnie zastukała.

Zaspanym głosem zaprosił ją do środka.

Robert wciąż jeszcze był półprzytomny. Oświadczył, że czuje się zdecydowanie dobrze. Narzekał tylko na obolałą jamę ustną, żartując że odbył się w niej mecz hokejowy.

– Czy podano ci już coś do jedzenia? – zapytała Cassi. Zauważyła, że wydruki komputerowe zniknęły z nocnej szafki.

– Chyba żartujesz? – zapytał. Uniósł do góry rękę z podłączoną kroplówką. – Jestem na diecie z płynnej penicyliny.

– Jutro rano będę operowana – oznajmiła nagle Cassi.

– Życzę przyjemnych wrażeń – powiedział Robert walcząc z ogarniającą go sennością.

Cassi roześmiała się, pogładziła delikatnie jego rękę i wyszła.

Ból był tak intensywny, że Thomas omal nie zaczął krzyczeć. Potknął się o stary kufer, który stał przy łóżku Doris. W półmroku poszukiwał swojej bielizny. Nie troszcząc się, że może obudzić Doris, zapalił wreszcie lampkę. Nic dziwnego, że nie mógł znaleźć swoich niewymownych – Doris rzuciła je w drugi koniec pokoju i zawisły na gałce od komody.

Po odszukaniu wszystkich części garderoby Thomas wyłączył światło, przeszedł na palcach do saloniku i tam szybko się ubrał. Wyszedł z mieszkania, cichutko zamykając za sobą drzwi. Gdy już był na ulicy, spojrzał na zegarek: dochodziła pierwsza.

W szpitalu poszedł wprost do przebieralni, włożył chirurgiczne ubranie, zawiązał na twarzy maskę i udał się do sali operacyjnej. Anestezjolog wyjaśnił mu, że pacjent cierpi na tętniaka rozwarstwiającego, w związku z czym po południu przeprowadzono cewnikowanie.

Thomas podszedł do stołu operacyjnego. – Ciężki przypadek? – zagadnął prowadzącego operację chirurga. Jednocześnie próbował zajrzeć w głąb cięcia.

Doktor odwrócił się do Thomasa: – Straszliwie – odparł. – Nie jesteśmy w stanie określić, jak wysoko sięga tętniak. Być może obejmuje cały odcinek piersiowy aorty. Jeśli tak, to Bóg nam pana zesłał. Czy można na pana liczyć?

– Oczywiście – zapewnił Thomas. – Spróbuję zdrzemnąć się w przebieralni. W razie potrzeby proszę mnie obudzić.

Po wyjściu z sali operacyjnej zajrzał jeszcze do pokoju chirurgów i zastał tam trzy pielęgniarki. Właśnie odpoczywały po dopiero co zakończonej operacji. Skinął im ręką i udał się do przebieralni.

Wieczór upłynął Cassi dość przyjemnie. Wstrzyknęła sobie insulinę, zjadła kolację, wzięła prysznic i spędziła trochę czasu przed telewizorem. Próbowała także zagłębić się w lekturze czasopisma poświęconego psychiatrii, w końcu jednak dała sobie spokój, widząc, że nie może się skoncentrować. O dziesiątej przyjęła pigułkę nasenną, mimo to nie mogła zasnąć. Zastanawiała się nad wnioskami wynikającymi z ustaleń Roberta. Jeśli w żyle Jeoffry'ego Washingtona rzeczywiście wykryto fluorek sodu, ktoś w tym szpitalu jest mordercą. Nie dawało jej to spokoju, zwłaszcza w kontekście jutrzejszej operacji, po której wróci do pokoju półprzytomna i bezbronna.

Przewracała się z boku na bok, gdy nagle usłyszała jakiś odgłos. Nie była pewna, ale to chyba było skrzypnięcie drzwi.

Nie poruszała się, wstrzymując oddech. Wokół panowała cisza, ale Cassi miała wrażenie, że ktoś oprócz niej jest jeszcze w pokoju. Strach nie pozwolił jej odwrócić się i spojrzeć w tamtą stronę. Wtem usłyszała zupełnie wyraźnie, że ktoś stawia szklany wazon na stoliku przy jej łóżku, ktoś stoi obok niej!

Nagle wydała przytłumiony okrzyk, gdy ujrzała nad sobą ciemną sylwetkę w białym fartuchu. Równocześnie w panice sięgnęła do lampki i ją zapaliła.

– Boże wielki! Bardzo mnie przestraszyłaś! – odezwał się George Sherman, przyciskając w teatralnym geście rękę do piersi. – Cassi, zabrałaś mi dziesięć łat życia!

Wzrok Cassi zatrzymał się na ogromnym bukiecie ciemnoczerwonych róż. Stał w wazonie na nocnym stoliku z przyczepioną białą kopertą zaadresowaną "Cassi".

– Przepraszam bardzo. Zdaje się, że przestraszyliśmy się wzajemnie. Nie mogę zasnąć, więc słyszałam jak wszedłeś.

– Sądziłem, że śpisz w najlepsze i nie chciałem cię obudzić.

– Czy te piękne róże są dla mnie?

– Tak, chciałem je nawet przynieść wcześniej, ale byłem zajęty niemal do ostatniej chwili. Zamówiłem je dziś po południu i przyniosłem sam, żeby mieć pewność, że je otrzymałaś.

Cassi uśmiechnęła się. – To bardzo miłe z twojej strony – powiedziała.

– Słyszałem, że jutro rano będziesz operowana. Mam nadzieję, że to będzie pomyślna operacja. – Nagle uprzytomnił sobie, że Cassi siedzi w łóżku w nocnej koszuli. Poczerwieniał, bąknął szybko "dobranoc" i zrejterował z pokoju.

Cassi roześmiała się mimo woli. Przypomniała sobie, jak George wylał wino na jej kolana. Wyjęła kopertę z bukietu i wydobyła z niej kartkę z napisem: "Wszystkiego najlepszego od cichego wielbiciela". Uśmiechnęła się. George jest jednak bardzo staromodny. Z drugiej strony chyba miał rację nie podpisując się. Po tej okropnej scenie, jaką Thomas urządził u Ballantine'a…

Dwie godziny później Cassi wciąż jeszcze nie spała. Zdesperowana odrzuciła na bok przykrycie i wstała z łóżka. Obok na krześle leżała jej sukienka – włożyła ją na siebie i postanowiła odwiedzić Roberta. Jeśli Robert również nie śpi, rozmowa z nim pewnie by ją uspokoiła.

Jeśli Cassi wczoraj po południu czuła się nieswojo w stroju pacjentki, to w tej chwili czuła się jak prawdziwy przestępca. Korytarze szpitala były opustoszałe, na klatce schodowej panowała absolutna cisza. Przekradała się do pokoju Roberta mając nadzieję, że nie spotka na drodze nikogo, kto by ją mógł skarcić i nakazać powrót.

Zajrzała do zaciemnionego pokoju. Światło paliło się tylko w łazience, do której drzwi były lekko uchylone. Do uszu Cassi dochodził regularny oddech Roberta. Podeszła do łóżka i spojrzała na twarz leżącego: był pogrążony w głębokim śnie.

Miała już wyjść, gdy spostrzegła, że komputerowe wydruki znów pojawiły się na nocnej szafce. Zgarnęła je jak najciszej i zabrała z sobą; zanim jednak wyszła, zaczęła rozglądać się za ołówkiem, który widziała dziś po południu: palcami wymacała w ciemności najpierw szklankę, potem zegarek na rękę, w końcu wreszcie pióro. Weszła do łazienki i na oderwanym od kartki pasku papieru napisała: "Nie mogłam zasnąć. Pożyczyłam sobie materiały SSD. Statystyka zawsze mnie usypiała. Z wyrazami sympatii – Cassi".

Kiedy wróciła z łazienki, z trudem trafiła do nocnej szafki. Położyła na szklance swoją karteczkę i miała zamiar wyjść, gdy spostrzegła, że drzwi do pokoju powoli się otwierają.

Omal nie krzyknęła z przestrachu, ujrzawszy intruza. – Wielki Boże, co ty tutaj robisz? – wyszeptała, a kilka kartek wypadło jej z rąk.

Wciąż stojąc w drzwiach, Thomas gestem nakazał Cassi spokój. Światło z korytarza padało prosto na twarz Roberta, ten jednak ani drgnął. Upewniwszy się, że Robert śpi twardo, Thomas pochylił się, żeby pomóc Cassi w zbieraniu kartek.

Kiedy oboje już się wyprostowali, Cassi znowu zapytała: – Co ty, u licha, tutaj robisz?

Zamiast odpowiedzi Thomas wyprowadził ją po cichu na korytarz, zamykając ostrożnie drzwi. – Czemu jeszcze nie śpisz? – zapytał. – Przecież jutro rano będziesz operowana! Zajrzałem do twojego pokoju, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku i zastałem łóżko puste. Nietrudno było się domyślić, gdzie możesz się znajdować.

– Bardzo mi to pochlebia, że przyszedłeś mnie odwiedzić – szepnęła Cassi z uśmiechem.

– To nie są żarty, moja droga – powiedział poważnie Thomas. – O tej porze powinnaś już spać. Co tutaj robisz o drugiej nad ranem?