Podniosła go natychmiast z podłogi i próbowała żłobić dalej, lecz bez klamerki nie bardzo miała jak go złapać. Jeśli wzmacniała nacisk, bolec wrzynał się jej boleśnie w palce, a jeśli trzymała go zbyt lekko, ani trochę nie pogłębiała rowka. Kiedy po raz kolejny wypadł jej z dłoni, rozpłakała się i bezsilnie zabębniła pięściami w drzwi.

– Jest tam kto? – usłyszała czyjś głos.

Zamarła w bezruchu. Czyżby miała halucynacje?

– Halo! Na pomoc! – krzyknęła co sił w płucach.

– Czy to ty, Nancy?

Serce zabiło jej jak szalone. Ten brytyjski akcent poznałaby wszędzie na świecie.

– Mervyn! Dzięki Bogu!

– Wszędzie cię szukam. Co się stało, do stu diabłów?

– Wypuść mnie stąd, dobrze?

Drzwi zatrzęsły się.

– Zamknięte na klucz.

– Są jeszcze drugie, z boku.

– Już tam idę.

Nancy podbiegła do bocznych drzwi, omijając stojącą na środku hangaru łódź.

– Są podparte. Jedną chwilę… – usłyszała głos Mervyna.

Uświadomiła sobie, że stoi w samych majtkach i pończochach, więc otuliła się płaszczem, by ukryć swój negliż. W chwilę później drzwi otworzyły się, ona zaś rzuciła się Mervynowi w ramiona.

– Bałam się, że tu umrę! – wyznała, po czym wybuchnęła płaczem.

Przytulił ją i głaskał po włosach.

– No już, już… – mruczał uspokajająco.

– To Peter mnie tu zamknął – powiedziała przez łzy.

– Domyśliłem się, że coś zbroił. Ten twój braciszek to kawał drania, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Jednak Nancy tak bardzo ucieszył widok Mervyna, że nie była w stanie myśleć o Peterze. Przez chwilę wpatrywała mu się w oczy przez zasłonę z łez, a potem zaczęła obsypywać pocałunkami jego twarz – oczy, policzki, nos, wreszcie usta. Ogarnęło ją ogromne podniecenie. Rozchyliła namiętnie wargi, on zaś objął ją mocno i przycisnął do siebie. Dotyk jego ciała sprawiał jej wielką rozkosz.

Mervyn wsunął ręce pod płaszcz i nagle znieruchomiał, kiedy dotknął jej bielizny. Odsunął się, by na nią spojrzeć. Płaszcz rozchylił się nieco.

– Co się stało z twoją spódnicą?

Parsknęła śmiechem.

– Usiłowałam wydłubać w drzwiach dziurę klamerką od paska, ale spódnica wciąż mi spadała, więc ją zdjęłam…

– Cóż za miła niespodzianka… – mruknął, po czym pogładził ją po pośladkach i nagich udach. Czuła przez ubranie jego erekcję. Sięgnęła tam ręką.

Po chwili oboje ogarnęło szaleńcze pożądanie. Chciała się z nim kochać tutaj, natychmiast, i wiedziała, że on pragnie tego samego. Jęknęła, kiedy nakrył jej małe piersi swymi silnymi dłońmi. Rozpięła mu rozporek i wsunęła rękę w spodnie. Przez cały czas po jej głowie kołatała się oderwana myśl: mogłam umrzeć, mogłam umrzeć. – Tym bardziej pragnęła zaspokojenia. Natrafiła na jego penis, złapała go i wyciągnęła na wierzch. Obydwoje dyszeli jak sprinterzy po biegu. Nancy cofnęła się o pół kroku, spojrzała na wielki penis w swojej małej dłoni, a następnie, ulegając niepohamowanemu pragnieniu, uklękła i wzięła go do ust.

Był naprawdę ogromny. Czuła wilgoć i lekko słonawy smak. Jęknęła głośno; prawie zdążyła zapomnieć, jak bardzo to lubiła. Mogłaby robić to bez końca, ale Mervyn w pewnej chwili wyprężył się i szepnął:

– Przestań, bo zaraz eksploduję!

Schylił się, by powoli ściągnąć jej majtki. Była jednocześnie podniecona i zawstydzona. Pocałował trójkąt jej włosów, po czym ściągnął majtki do samej ziemi, by mogła z nich wyjść.

Następnie wyprostował się, objął ją mocno i wreszcie dotknął jej najczulszego miejsca. Wkrótce potem poczuła, jak jego palec wślizgnął się łatwo do jej wnętrza. Przez cały czas całowali się namiętnie, pozwalając językom i wargom toczyć rozkoszną wojnę, odrywając się od siebie tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. W pewnej chwili odsunęła się od niego, rozejrzała dookoła i zapytała:

– Gdzie?

– Obejmij mnie mocno za szyję – odparł.

Zrobiła to, on zaś wsunął ręce pod jej uda i uniósł ją bez wysiłku, po to tylko, by opuścić ostrożnie na sterczący penis. Wprowadziła go do środka, a następnie oplotła Mervyna nogami w pasie.

Jakiś czas stali bez ruchu; Nancy rozkoszowała się doznaniem, którego była tak długo pozbawiona, uczuciem całkowitego zbliżenia się i jedności z mężczyzną, z którym stanowiła teraz całość. Było to najwspanialsze uczucie na świecie. Chyba oszalałam, dobrowolnie odmawiając sobie tego przez dziesięć lat – pomyślała.

Potem zaczęła się poruszać, na przemian wznosząc się i opadając. Słyszała niski jęk wzbierający w jego gardle; świadomość rozkoszy, jaką mu dawała, rozpaliła ją jeszcze bardziej. Czuła się jak bezwstydna dziwka, kochając się w tak wymyślnej pozycji z prawie nieznanym mężczyzną.

Początkowo zastanawiała się, czy Mervyn da radę ją utrzymać, ale był bardzo silny, ona zaś nie ważyła zbyt wiele. Chwycił ją za pośladki i sam poruszał nią w górę i w dół. Przymknęła powieki, myśląc tylko o jego penisie wsuwającym się i wysuwającym z jej pochwy, oraz o swojej łechtaczce przyciśniętej do jego podbrzusza. Przestała niepokoić się o jego wytrzymałość, a skoncentrowała się wyłącznie na chłonięciu rozkoszy.

Po pewnym czasie otworzyła oczy i spojrzała na Mervyna. Chciała powiedzieć mu, że go kocha, ale jakiś umiejscowiony bardzo głęboko w jej świadomości głos szepnął ostrzegawczo, że jeszcze na to za wcześnie. Mimo to była przekonana, że tak jest naprawdę.

– Jesteś bardzo kochany – szepnęła.

Wyraz jego oczu powiedział jej, że zrozumiał, co chciała wyrazić.

Wymamrotał jej imię, po czym zwiększył tempo.

Ponownie zamknęła oczy, myśląc wyłącznie o falach rozkoszy wypływających z miejsca, w którym łączyły się ich ciała. Słyszała swój dobiegający jakby z wielkiego oddalenia głos, ciche okrzyki, które wyrywały się jej z ust za każdym razem, kiedy opadała na jego sterczący maszt. Mervyn oddychał ciężko, lecz nadal trzymał ją bez najmniejszego wysiłku. Wyczuła, że stara się powstrzymać, czekając na nią, by razem osiągnęli szczyt uniesienia. Wyobraziła sobie ciśnienie wzbierające w nim wraz z każdym poruszeniem jej bioder… i jej ciałem wstrząsnął nie kontrolowany dreszcz. Krzyknęła głośno, przywarła do niego całym ciałem, a on raz za razem napełniał ją cudownie gorącym strumieniem nasienia. Wreszcie szał minął; Mervyn uspokoił się, ona zaś przytuliła się do jego piersi.

– Do licha, zawsze reagujesz w taki sposób? – zapytał, obejmując ją ramionami.

Roześmiała się, dysząc głośno. Uwielbiała mężczyzn, którzy potrafili ją rozbawić.

Po pewnym czasie postawił ją delikatnie na podłodze, lecz ona jeszcze przez dobre kilka minut opierała się o niego, drżąc na całym ciele. Potem ociągając się założyła ubranie.

Uśmiechając się do siebie wyszli w łagodny blask słońca i trzymając się za ręce skierowali wolnym krokiem w stronę pomostu.

Nancy zastanawiała się, czy jej przeznaczeniem jest zamieszkać w Anglii i poślubić Mervyna. Przegrała walkę o uzyskanie kontroli nad firmą; nie miała już żadnych szans na to, by dotrzeć w porę do Bostonu, co oznaczało, że Peter przegłosuje Danny'ego Rileya i ciotkę Tilly i postawi na swoim. Pomyślała o chłopcach. Byli już samodzielni, nie musiała więc dostosowywać swego życia do ich potrzeb. Dodatkowo odkryła przed chwilą, że jako kochanek Mervyn spełniał wszystkie jej oczekiwania. Wciąż jeszcze czuła się lekko oszołomiona tym, co zrobili. Ale czym mogła zająć się w Anglii? Nie potrafiła sobie wyobrazić siebie tylko jako pani domu.

Dotarłszy do pomostu zatrzymali się, spoglądając na zatokę. Ciekawe, jak często przyjeżdżają tu pociągi? – pomyślała Nancy. Miała już zaproponować, żeby spróbowali się tego dowiedzieć, kiedy spostrzegła, że Mervyn uważnie przygląda się czemuś w oddali.

– Na co patrzysz? – zapytała.

– Na Gęś Grummana – odparł z namysłem.

– Nigdzie nie widzę żadnych gęsi…

Wskazał jej palcem.

– Ten mały hydroplan nazywa się Gęś Grummana. To nowy typ, produkują go dopiero od dwóch lat. Jest bardzo szybki, znacznie szybszy niż Clipper.

Spojrzała na samolot. Była to nowocześnie wyglądająca maszyna o jednym płacie, zamkniętej kabinie i dwóch silnikach. Dopiero po chwili zrozumiała, co oznacza ten widok; dzięki tej maszynie mogłaby dotrzeć na czas do Bostonu.

– Myślisz, że dałoby się ją wynająć? – zapytała ostrożnie, starając się nie rozbudzać w sobie zbyt wielkich nadziei.

– Właśnie nad tym się zastanawiałem.

– Spróbujmy!

Pobiegła do budynku dworca lotniczego, a Mervyn ruszył za nią, dzięki swoim długim nogom nie zostając zbytnio z tyłu. Może uda jej się uratować firmę! Było jednak jeszcze za wcześnie na radość.

Kiedy wpadli do budynku, powitał ich zdumiony młody człowiek w mundurze Pan American:

– O rety, spóźniliście się na samolot!

Nancy przeszła od razu do rzeczy.

– Czy zna pan właściciela tego małego hydroplanu?

– Gęsi? Jasne. Należy do Alfreda Southborne'a, właściciela młynu.

– Wynajmuje ją czasem?

– Kiedy tylko nadarza się okazja. Bylibyście chętni?

Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.

– Tak!

– Akurat jest tu jeden z pilotów. Przyszedł obejrzeć Clippera. – Młody człowiek zajrzał do sąsiedniego pokoju. – Ned, ktoś chce wynająć twoją Gęś.

W chwilę potem do poczekalni wszedł Ned, mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna o pogodnej twarzy, w koszuli z epoletami. Skinął uprzejmie głową, po czym powiedział:

– Chętnie bym wam pomógł, ale nie mam drugiego pilota, a Gęś wymaga dwuosobowej załogi.

Nancy poczuła się jak balon, z którego nagle spuszczono powietrze.

– Ja też jestem pilotem – odezwał się Mervyn.

Ned popatrzył na niego sceptycznie.

– Latał pan kiedyś na hydroplanach?

Nancy wstrzymała oddech.

– Tak. Na Supermarine'ach. Słyszała tę nazwę po raz pierwszy w życiu, ale na Nedzie słowa Mervyna wywarły spore wrażenie.

– Bierze pan udział w wyścigach? – zapytał z szacunkiem.

– Brałem, kiedy byłem młody. Teraz latam wyłącznie dla przyjemności. Mam własną maszynę.