– Twoje nieodpowiedzialne zachowanie potwierdza słuszność wniosków, do jakich doszliśmy – podjął ojciec. – Nie możemy dopuścić do tego, żebyś prowadziła normalne życie towarzyskie w gronie ludzi należących do tej samej warstwy co ty.

– Dzięki Bogu!

Percy wybuchnął głośnym śmiechem. Ojciec spiorunował go wzrokiem, ale kiedy się ponownie odezwał, jego słowa były skierowane do córki.

– Zastanawialiśmy się nad miejscem, gdzie można by cię wysłać i gdzie nie miałabyś najmniejszej możliwości popełniania głupstw.

– Braliście pod uwagę klasztor?

Nie był przyzwyczajony do tego, by mu ciągle przerywano, ale jakoś zapanował nad gniewem.

– Postępując w ten sposób na pewno nie poprawisz swojej sytuacji.

– Nie poprawię? A jak mogłabym ją poprawić? Przecież kochani rodzice decydują o mojej przyszłości, mając na względzie wyłącznie dobro swego dziecka. Czy wolno mi wymagać czegoś więcej?

Ku jej zaskoczeniu z oczu matki popłynęły łzy.

– Jesteś bardzo okrutna, Margaret – szepnęła, ocierając je skrajem chusteczki.

Widok płaczącej matki w jednej chwili zburzył wszystkie bastiony obronne, jakie dziewczyna zdążyła wznieść wokół swego serca.

– Co mam zrobić, mamo? – zapytała potulnie.

Odpowiedzi udzielił jej jednak ojciec.

– Zamieszkasz z ciotką Clare, która ma dom w stanie Vermont. Będziesz mieszkała w górach, z dala od ludzi, których mogłabyś obrazić.

– Moja siostra Clare jest wspaniałą kobietą – dodała matka. – Zrezygnowała z zamążpójścia i stanowi podporę Kościoła episkopalnego w Brattleboro. Margaret aż pociemniało przed oczami z wściekłości, ale starała się niczego po sobie nie pokazać.

– Ile ona ma lat? – zapytała.

– Pięćdziesiąt kilka.

– Mieszka sama?

– Tak, jeśli nie liczyć służby.

– A więc tak oto zostałam ukarana za to, że spróbowałam podjąć samodzielne życie! – powiedziała drżącym głosem. – Skazano mnie na życie na odludziu ze zbzikowaną starą panną. Jak długo mam tam zostać?

– Dopóki się nie uspokoisz – odparł ojciec. – Przynajmniej rok.

– Rok! – W uszach dziewczyny zabrzmiało to tak samo, jakby powiedział: „Do końca życia”. Nie uda im się zmusić jej do tego. – Nie bądźcie głupi. Przecież ja tam oszaleję, popełnię samobójstwo albo ucieknę!

– Wolno ci będzie wyjechać tylko za naszą zgodą – poinformował ją ojciec. – Jeśli nas jednak nie posłuchasz…

Zawahał się.

Margaret z rosnącym niepokojem wpatrywała się w jego twarz. Dobry Boże – przemknęło jej przez myśl. – Nawet on wstydzi się tego, co ma powiedzieć. Co to może być?

Ojciec zacisnął usta tak, że utworzyły wąską kreskę, po czym wycedził:

– Jeśli uciekniesz stamtąd, zostaniesz uznana za niezrównoważoną emocjonalnie i zamknięta w szpitalu dla psychicznie chorych.

Zaniemówiła z przerażenia. Nie przypuszczała, że jej własny ojciec może okazać się zdolny do takiego okrucieństwa. Przeniosła wzrok na matkę, lecz lady Oxenford nie chciała spojrzeć jej w oczy.

Percy zerwał się z miejsca i rzucił serwetę na stół.

– Ty przeklęty stary głupcze, zupełnie pomieszało ci się w głowie! – prychnął, po czym wyszedł z jadalni.

Gdyby odważył się na coś takiego jeszcze tydzień temu, musiałby drogo zapłacić, ale teraz został po prostu zignorowany.

Margaret ponownie spojrzała na ojca. Wyraz jego twarzy świadczył o poczuciu winy, gniewie i uporze. Zdawał sobie doskonale sprawę, że postępuje podle, ale nie miał najmniejszego zamiaru zmienić decyzji.

Dopiero po dłuższej chwili znalazła słowa, które mogły oddać to, co działo się w jej duszy.

– Skazaliście mnie na śmierć – powiedziała głucho.

Matka zaniosła się bezgłośnym płaczem.

Nagle jednostajny do tej pory pomruk silników zmienił się wyraźnie.

Wszyscy zwrócili na to uwagę i w jadalni zapanowała całkowita cisza.

Dało się odczuć wyraźne szarpnięcie, po czym samolot zaczął szybko tracić wysokość.

ROZDZIAŁ 27

Kiedy oba silniki na lewym skrzydle przestały działać niemal w tym samym ułamku sekundy, los Eddiego został przesądzony.

Aż do tej chwili mógł jeszcze się rozmyślić. Samolot spokojnie doleciałby do celu i nikt nie dowiedziałby się o zamiarach inżyniera pokładowego. Teraz jednak, bez względu na zakończenie całej historii, wszystko miało wyjść na światło dzienne. Już nigdy nie poleci samolotem, chyba że jako pasażer. Jego kariera dobiegła końca. Zdusił w sobie wściekłość, która próbowała przesłonić mu oczy czerwoną zasłoną. Musiał zachować spokój i dokończyć dzieła. Potem zajmie się draniami, którzy zrujnowali mu życie.

Jedyne wyjście z sytuacji stanowiło awaryjne wodowanie. Porywacze wejdą na pokład i odbiją Frankiego Gordina, potem zaś mogło zdarzyć się dokładnie wszystko. Czy Carol-Ann będzie cała i zdrowa? Czy kuter patrolowy dogoni gangsterów zmierzających ku brzegowi? Czy wreszcie on sam trafi do więzienia za to, co zrobił? Cierpiałby wtedy za swoje uczucie, ale gotów był nawet na to, byle tylko znowu wziąć w ramiona ukochaną żonę.

Zaraz po tym, jak umilkły silniki, usłyszał w słuchawkach głos kapitana Bakera:

– Co się dzieje, do cholery?

Eddie miał tak sucho w ustach, że dopiero po dwukrotnym przełknięciu śliny udało mu się wykrztusić odpowiedź:

– Jeszcze nie wiem.

W rzeczywistości doskonale wiedział. Silniki przestały pracować, ponieważ odciął dopływ paliwa.

Clipper miał w sumie sześć zbiorników, ale do silników paliwo docierało z dwóch najmniejszych, umieszczonych w skrzydłach. Cały zapas znajdował się w dużych zbiornikach zabudowanych w hydrostabilizatorach. Oczywiście paliwo mogło zostać przepompowane do zbiorników w skrzydłach, lecz nie przez Eddiego, tylko przez drugiego pilota, przy którego stanowisku znajdowała się odpowiednia dźwignia. Eddie natomiast dysponował możliwością odprowadzenia paliwa z małych zbiorników w skrzydłach do dużych w stabilizatorach. Kiedy samolot znalazł się nad zatoką Fundy, mniej więcej osiem kilometrów od wyznaczonego miejsca wodowania, Deakin opróżnił oba zbiorniki w skrzydłach. W lewym paliwo już się skończyło, w prawym zaś zostało go zaledwie na kilka minut lotu.

Naturalnie istniała możliwość ponownego przepompowania benzyny z zasadniczych zbiorników, ale podczas postoju w Shediac Eddie zmienił ustawienie służących do tego dźwigni tak, że kiedy były w pozycji „Włączone”, pompy w rzeczywistości nie pracowały, natomiast pompowanie odbywało się jedynie w pozycji „Wyłączone”. Teraz wskaźniki pokazywały, że pompy pracują pełną mocą, choć naprawdę nic takiego się nie działo.

W Shediac dwa razy przeżył paskudne chwile. Najpierw policja ogłosiła, że ustaliła nazwisko znajdującego się na pokładzie samolotu wspólnika Frankiego Gordina. Eddie był pewien, że chodzi o Toma Luthera; przez chwilę myślał, że wszystko przepadło i zaczął już łamać sobie głowę nad innym sposobem, w jaki mógłby odzyskać Carol-Ann, ale zaraz potem usłyszał nazwisko Harry'ego Vandenposta i o mało nie skoczył w górę z radości. Nie miał pojęcia, dlaczego Vandenpost, który wyglądał na sympatycznego młodego Amerykanina z zamożnej rodziny, posługiwał się skradzionym paszportem, lecz był mu ogromnie wdzięczny, że odwrócił uwagę władz od Luthera. Policja nie prowadziła dalszych poszukiwań, na Luthera nikt nie zwrócił uwagi i plan mógł być realizowany bez żadnych zmian.

Potem nie wytrzymał kapitan Baker. Eddie nie zdążył jeszcze dobrze ochłonąć, kiedy jego dowódca zadał mu znacznie poważniejszy cios. Oświadczył, że wykrycie gangstera na pokładzie samolotu dowodzi niezbicie, że komuś bardzo zależy na odbiciu Gordina z rąk policji, i że on, jako kapitan Clippera, żąda stanowczo, by Frankie został usunięty z maszyny. Dla Deakina oznaczałoby to całkowitą katastrofę.

Wywiązała się straszna awantura między Bakerem i Ollisem Fieldem. Funkcjonariusz FBI groził kapitanowi, że oskarży go o utrudnianie działań wymiarowi sprawiedliwości. Wreszcie Baker zadzwonił do szefów Pan American w Nowym Jorku i zrzucił ciężar decyzji na ich barki, szefowie zaś ustalili, że Gordino ma zostać na pokładzie samolotu. Eddiemu po raz drugi spadł kamień z serca.

W Shediac otrzymał także inne dobre wieści – lakoniczną, ale zupełnie jednoznaczną depeszę od Steve'a Appleby'ego, potwierdzającą, że kuter Marynarki Wojennej USA będzie patrolował wody przybrzeżne w rejonie przewidywanego wodowania Clippera. Początkowo będzie trzymał się z daleka, by potem przechwycić każdą jednostkę pływającą, która zbliży się do hydroplanu.

Ta wiadomość miała dla Eddiego ogromne znaczenie. Wiedząc, że gangsterzy zostaną jednak złapani, mógł z czystym sumieniem przystąpić do realizacji planu.

Teraz wszystko właściwie zostało już zrobione. Samolot znajdował się blisko wyznaczonego miejsca spotkania, lecąc tylko na dwóch silnikach.

Kapitan Baker zjawił się przy stanowisku inżyniera pokładowego. Eddie nic nie powiedział, tylko drżącą ręką przełączył dopływ paliwa w taki sposób, żeby zbiornik z prawego skrzydła zasilał wszystkie jednostki napędowe, po czym uruchomił oba lewe silniki.

– Lewy zbiornik jest pusty i nie mogę go napełnić! – zameldował dowódcy.

– Dlaczego? – warknął kapitan.

Eddie wskazał ruchem głowy dźwignie.

– Włączyłem pompy, ale to nic nie dało – powiedział, czując się jak zdrajca.

Wskaźniki nie informowały ani o przepływie paliwa, ani o ciśnieniu w przewodach, lecz w ścianie kabiny znajdowały się cztery szklane wzierniki pozwalające obserwować przepływ benzyny w przewodach. Kapitan Baker przyjrzał im się uważnie.

– Nic! – syknął. – Ile mamy w prawym zbiorniku?

– Niewiele. Starczy na kilka kilometrów.

– Jak to się stało, że dopiero teraz zwróciłeś na to uwagę? – zapytał gniewnie.

– Myślałem, że pompy działają… – bąknął niepewnie Eddie.

– Jakim cudem obie pompy mogły zepsuć się w tym samym czasie?

– Nie mam pojęcia… Ale na szczęście jest jeszcze ręczna.

Eddie chwycił dźwignię zainstalowaną obok swego stanowiska i zaczął nią energicznie poruszać. Zazwyczaj służyła do opróżniania zbiorników z wody, która mogła dostać się do nich w czasie lotu. Eddie zrobił to zaraz po starcie z Shediac, po czym celowo nie zamknął dysz odpływowych; teraz jego dziarskie pompowanie miało tylko taki skutek, że benzyna obfitym strumieniem wylatywała ze zbiornika na zewnątrz.