– Po co miałby to robić?

– Byśmy stali się twardsi.

Parsknął śmiechem.

– Wierzysz w to?

– Tak.

– Ja chyba też.

– Postanowiłam, że jak najprędzej muszę rozpocząć życie na własny rachunek.

Skinął głową, po czym zapytał:

– Ale co to ma właściwie znaczyć?

– Jeszcze nie wiem. Może przyjmę propozycję Nata i sprzedam mu naszą firmę?

– To już nie jest nasza firma, Nan. Należy do ciebie.

Spojrzała na niego uważnie. Czy mówił serio? Czuła się okropnie, nie mogąc wyzbyć się podejrzliwości. Postanowiła mu uwierzyć.

– A co ty będziesz robił?

– Pomyślałem sobie, że kupię ten dom. – Mijali właśnie atrakcyjny biały budynek o pomalowanych na zielono okienniicach. – Będę miał mnóstwo czasu na wypoczynek.

Zrobiło jej się go żal.

– To ładny dom – przyznała – ale czy jest na sprzedaż?

– Po drugiej stronie wisi tabliczka. Zdążyłem się już trochę rozejrzeć. Chodź, to sama zobaczysz.

Obeszli budynek. Zarówno drzwi, jak i okiennice były starannie pozamykane, w związku z czym nie mogli zajrzeć do środka, ale z zewnątrz sprawiał imponujące wrażenie. Na obszernej werandzie kołysał się hamak, w ogrodzie znajdował się kort tenisowy, a na samym skraju posiadłości niewielki, pozbawiony okien hangar.

– Mógłbyś tu trzymać łódkę – zauważyła. Peter uwielbiał żeglowanie.

Boczne drzwi hangaru były otwarte. Peter wszedł do środka.

– Dobry Boże! – wykrzyknął nagle.

Weszła za nim wytężając oczy, by dojrzeć cokolwiek w mroku.

– O co chodzi? – zapytała z niepokojem. – Peter, nic ci się nie stało?

Nagle pojawił się obok niej i chwycił ją za ramię. Na jego twarzy ujrzała paskudny, triumfalny grymas; natychmiast zrozumiała, że popełniła okropny błąd, ale nie zdążyła zareagować, gdyż Peter szarpnął ją gwałtownie, wciągając głębiej do hangaru. Krzyknęła przeraźliwie, zatoczyła się i upadła na zakurzoną podłogę, wypuszczając pantofle i torebkę.

– Peter! – zawołała z wściekłością. Usłyszała jego szybkie kroki, a zaraz potem drzwi zatrzasnęły się z hukiem; została sama w całkowitej ciemności. – Peter? – Coś skrzypnęło, a potem stuknęło, jakby jej brat podpierał drzwi od zewnątrz. – Peter, powiedz coś! – krzyknęła rozpaczliwie.

Odpowiedziała jej cisza.

Ogarnął ją paniczny strach. Niewiele brakowało, by zaczęła wrzeszczeć, ile sił w płucach. Przycisnęła dłonie do ust i zacisnęła zęby na palcach. Po chwili panika zaczęła stopniowo ustępować.

Stojąc nieruchomo w ciemności, ślepa i zdezorientowana, uświadomiła sobie, że wszystko zostało z góry zaplanowane. Najpierw znalazł ten hangar, a potem zwabił ją tu i zamknął, żeby nie wsiadła do samolotu, a tym samym spóźniła się na zebranie rady nadzorczej. Jego skrucha, przeprosiny, bajki o wycofaniu się z interesów, bolesna szczerość – wszystko było udawane. Z całkowitym cynizmem odwołał się do wspomnień z dzieciństwa, aby zmiękczyć jej serce. Znowu mu zaufała, on zaś znowu ją oszukał. Chciało jej się płakać.

Przygryzła wargi i zaczęła się zastanawiać nad swoją sytuacją. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzała wąski pasek światła sączącego się przez szparę pod drzwiami. Ruszyła w tamtą stronę z wyciągniętymi do przodu rękami. Dotarłszy do drzwi zaczęła po omacku szukać po obu stronach futryny, aż trafiła na wyłącznik. Kiedy go przekręciła, wnętrze małego hangaru zalało światło. Bez większej nadziei spróbowała nacisnąć klamkę, ale nie ustąpiła; była czymś podparta z zewnątrz. Naparła całym ciężarem ciała na drzwi, lecz one również ani drgnęły.

Po upadku bolały ją kolana i łokcie. Pończochy nadawały się już tylko do wyrzucenia.

– Ty świnio – powiedziała do nieobecnego Petera.

Założyła pantofle, podniosła torebkę i rozejrzała się dookoła. Większość miejsca zajmowała duża żaglówka spoczywająca na niskim wózku. Maszt wisiał poziomo pod sufitem, a starannie złożone żagle leżały na pokładzie. W przedniej ścianie hangaru znajdowały się szerokie dwuskrzydłowe drzwi, ale, jak należało się spodziewać, okazały się dokładnie zamknięte.

Hangar nie stał przy samej plaży, lecz mimo to istniała szansa, że ktoś z pasażerów Clippera, albo ktokolwiek inny, będzie przechodził w pobliżu. Nancy wzięła głęboki oddech i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak mogła:

– Na pomoc! Na pomoc!

Postanowiła powtarzać wołanie w minutowych odstępach, żeby zbyt szybko nie ochrypnąć.

Zarówno główne, jak i boczne drzwi były dobrze dopasowane i sprawiały dość solidne wrażenie, ale może udałoby się wyważyć je za pomocą łomu lub czegoś w tym rodzaju? Rozejrzała się uważnie; niestety, właściciel łodzi musiał bardzo lubić porządek, gdyż nie trzymał w hangarze żadnych narzędzi.

Krzyknęła ponownie o pomoc, po czym wdrapała się na pokład żaglówki, w dalszym ciągu szukając czegoś, co pozwoliłoby jej uporać się z drzwiami. Niestety, wszystkie szafki były solidnie pozamykane. Jeszcze raz rozejrzała się po wnętrzu hangaru, lecz nie dostrzegła niczego, co wcześniej mogło umknąć jej uwagi.

– Niech to szlag trafi! – zaklęła głośno.

Usiadła na podniesionym mieczu i pogrążyła się w ponurych rozważaniach. W hangarze było dość zimno; dobrze, że miała wełniany płaszcz. Mniej więcej co minutę powtarzała wołanie o pomoc, lecz w miarę upływu czasu jej nadzieje coraz bardziej malały. Pasażerowie z pewnością wrócili już na pokład Clippera. Wkrótce maszyna wystartuje do dalszego lotu, a ona zostanie tutaj, zamknięta jak w więzieniu.

Nagle przyszło jej do głowy, że utrata firmy może okazać się najmniej istotnym z jej zmartwień. Przypuśćmy, że przez najbliższy tydzień nikt nie pojawi się w pobliżu hangaru? Wtedy po prostu tu umrze. Ponownie ogarnięta paniką zaczęła krzyczeć bez przerwy, najgłośniej jak mogła. W swoim głosie słyszała coraz wyraźniejszą nutę histerii, co przeraziło ją jeszcze bardziej.

Dopiero zmęczenie przywróciło jej spokój. Peter był podstępnym draniem, ale nie mordercą; na pewno nie pozwoli jej umrzeć. Prawdopodobnie zadzwoni do policji w Shediac i poinformuje ich, że w hangarze w pobliżu plaży siedzi zamknięta kobieta. Oczywiście zrobi to dopiero po posiedzeniu rady nadzorczej. Powtarzała sobie, że nic jej nie grozi, lecz w głębi duszy nadal odczuwała poważny niepokój. A jeśli Peter okaże się bardziej bezwzględny, niż przypuszczała? Albo jeśli zapomni o niej? Może przecież zachorować albo mieć wypadek… Kto ją wtedy uratuje?

Do jej uszu dotarł stłumiony ryk potężnych silników Clippera. Nancy przestała się bać, pogrążyła się natomiast w czarnej rozpaczy. Nie dość, że została zdradzona i pokonana, to jeszcze straciła Mervyna, który siedzi teraz na pokładzie samolotu, czekając na start. Może nawet zastanawia się, co się z nią stało, ale ponieważ ostatnie słowa, jakie od niej usłyszał, brzmiały: „Ty głupcze”, dojdzie zapewne do wniosku, że postanowiła z nim ostatecznie zerwać.

Zachował się bardzo arogancko przypuszczając, że Nancy poleci z nim do Anglii, ale dokładnie tak samo postąpiłby każdy mężczyzna, który znalazłby się na jego miejscu. Zupełnie niepotrzebnie urządziła mu z tego powodu awanturę. Rozstali się w gniewie i kto wie, czy kiedykolwiek się zobaczą. Na pewno nie, jeśli ona tu umrze.

Ryk przybrał na sile. Clipper rozpędzał się do startu. Przez minutę lub dwie hałas utrzymywał się na tym samym poziomie, a potem zaczął cichnąć, kiedy samolot wzbił się w niebo i skierował w stronę punktu docelowego podróży. Już po wszystkim – pomyślała Nancy. – Straciłam firmę, straciłam Mervyna, a wszystko wskazuje na to, że umrę śmiercią głodową.

Znacznie bardziej prawdopodobne było jednak, że wcześniej umrze z pragnienia, skręcając się w nieludzkich cierpieniach…

Starła z policzka samotną łzę. Musi wziąć się w garść. Na pewno istnieje jakaś szansa ratunku. Po raz kolejny rozejrzała się dookoła. Może udałoby się użyć masztu jako tarana? Wstała i spróbowała go poruszyć. Nie, był zbyt ciężki, żeby posłużyła się nim jedna osoba. Może więc uda się przedostać przez drzwi w inny sposób? Przypomniała sobie opowieści o więźniach przetrzymywanych w głębokich lochach, którzy całymi latami wydłubywali ze ścian kamienie w płonnej nadziei, że tą drogą uda im się wydostać na wolność. Ona jednak nie miała tyle czasu, w związku z czym przydałoby się jej coś twardszego niż palce i paznokcie. Zajrzała do torebki; miała w niej niewielki grzebień z kości słoniowej, prawie zużytą szminkę, tanią puderniczkę, którą dostała od chłopców na trzydzieste urodziny, haftowaną chusteczkę, książeczkę czekową, jeden banknot pięciofuntowy, kilka pięćdziesięciodolarowych oraz złote wieczne pióro. Jednym słowem nic, co mogłaby wykorzystać. Pomyślała o ubraniu; miała przecież na sobie pasek z krokodylej skóry z pozłacaną klamrą. Ostry szpikulec powinien być wystarczająco twardy, by wydłubać nim drewno wokół zamka. Będzie to ciężka i długa praca, ale ona nie miała przecież teraz innych zajęć.

Zeszła z łodzi i odszukała zamek w dużych dwuskrzydłowych drzwiach. Drewno wyglądało na dość grube, ale może nie będzie musiała przebijać się na wylot, tylko wystarczy, jeśli zrobi głębokie wyżłobienie, a następnie uderzy czymś mocno.

– Na pomoc! – krzyknęła ponownie, lecz i tym razem nikt jej nie odpowiedział.

Zdjęła pasek, potem zaś także spódnicę, która nie chciała utrzymać się bez niego na biodrach. Złożyła ją starannie i położyła na burcie żaglówki. Choć nikt jej nie widział, była zadowolona, że ma na sobie ładne, obszyte koronką majteczki i elegancki pas.

Wykonała kwadratową rysę wokół zamka, po czym zaczęła ją pogłębiać. Metal, z którego wykonano klamerkę, nie był zbyt twardy, i bolec wkrótce się wygiął. Mimo to kontynuowała pracę, przerywając ją od czasu do czasu tylko po to, by zawołać o pomoc. Rysa zamieniła się w wyraźny rowek, na podłodze zaś zbierało się coraz więcej drzewnego pyłu.

Drewno okazało się dość miękkie, być może z powodu wilgotnego powietrza. Praca posuwała się szybko naprzód; Nancy zaczęła świtać nadzieja, że już wkrótce znajdzie się na wolności.

Kiedy nadzieja zamieniła się już prawie w pewność, bolec się złamał.