Będzie musiał ukryć się gdzieś na pokładzie i uciec po zapadnięciu zmroku.

Powinno mu się udać. Zresztą nie miał żadnego wyboru. Świat wkrótce się dowie, kto ukradł klejnoty lady Oxenford, a wraz ze światem Margaret. Nie będzie go przy niej, żeby jej wszystko wytłumaczyć.

Im dłużej o tym myślał, tym mniej mu się to podobało.

Oczywiście przez cały czas zdawał sobie doskonale sprawę, że zagarnięcie Kompletu Delhijskiego narazi na poważne ryzyko jego stosunki z Margaret, ale do tej pory wyobrażał sobie, że będzie przy niej, kiedy dziewczyna dowie się, co zrobił, i zdoła jakoś złagodzić jej gniew. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że minie co najmniej kilka dni, zanim ją znów zobaczy, a może nawet lata, jeśli sprawy ułożą się naprawdę źle i zostanie aresztowany.

Nie musiał specjalnie wysilać wyobraźni, by odgadnąć, co będzie o nim myślała. Zaprzyjaźnił się, kochał się z nią i obiecał jej pomóc znaleźć nowy dom, a potem ukradł biżuterię matki i zniknął, pozostawiając ją na lodzie. Na pewno uzna, że od samego początku miał na uwadze wyłącznie klejnoty. Najpierw będzie zrozpaczona, a potem znienawidzi go i zacznie nim gardzić.

Na myśl o tym ogarnęła go czarna rozpacz.

Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak wiele zaczęła dla niego znaczyć Margaret. Jej miłość była całkowicie szczera, podczas gdy całe jego życie było udawane: akcent, maniery, ubranie, wszystko to stanowiło wyłącznie kamuflaż. Jednak Margaret zakochała się w prawdziwym Harrym – złodzieju, wychowanym bez ojca chłopaku z klasy robotniczej. Nigdy nie przydarzyło mu się coś równie cudownego. Gdyby ją odtrącił, jego życie pozostałoby takie, jakie było do tej pory: nieuczciwe i nieprawdziwe. Ona jednak sprawiła, że zaczął pragnąć czegoś więcej. Nadal marzył o wiejskim domu z kortem tenisowym, ale cieszyłby się z jego posiadania tylko wtedy, gdyby ona mogła cieszyć się wraz z nim.

Westchnął głęboko. Gagatek Harry przestał być gagatkiem. Niewykluczone, że stopniowo stawał się mężczyzną.

Otworzył kufer lady Oxenford i wyjął z kieszeni portfel z Kompletem Delhijskim, po czym rozpiął go, by spojrzeć jeszcze raz na bezcenne klejnoty. Rubiny jarzyły się jak małe ogniki. Kto wie, czy jeszcze kiedyś zobaczę coś takiego – pomyślał.

Z ciężkim sercem zapiął portfel i włożył go do kufra.

ROZDZIAŁ 25

Nancy Lenehan siedziała na długim, pokrytym deskami molu portu w Shediac, blisko brzegu, niedaleko budynku pełniącego funkcję dworca lotniczego. Przypominał nadmorski dom wypoczynkowy, ale wystająca z dachu wieżyczka obserwacyjna i stojący obok maszt radiowy zdradzały jego prawdziwe przeznaczenie.

Obok niej, na takim samym płóciennym leżaku, siedział Mervyn Lovesey. Nancy przymknęła powieki, wsłuchując się w kojący szept fal chlupoczących pod deskami pomostu. Niewiele spała tej nocy. Uśmiechnęła się lekko przypomniawszy sobie, jak oboje zachowywali się podczas sztormu. Była zadowolona, że nie poszła na całość. Stałoby się to zbyt szybko, a tak przynajmniej miała na co z utęsknieniem oczekiwać.

Shediac było rybacką wioską, a zarazem miejscowością wypoczynkową. Na zachód od mola znajdowała się skąpana w promieniach słońca zatoka. Na jej wodach unosiło się kilka łodzi służących do połowu homarów, parę jachtów oraz dwa samoloty – Clipper i znacznie od niego mniejszy hydroplan. Na wschód ciągnęła się szeroka, na pierwszy rzut oka nie mająca końca, piaszczysta plaża. Większość pasażerów Clippera siedziała wśród wydm lub przechadzała się wzdłuż brzegu.

Sielankowy spokój zakłóciło przybycie dwóch samochodów, które zahamowały z piskiem opon przy nabrzeżu. Wyskoczyło z nich siedmiu lub ośmiu policjantów, którzy nie zwlekając wbiegli do budynku dworca lotniczego.

– Zupełnie jakby mieli zamiar kogoś aresztować – mruknęła sennie do Mervyna.

Skinął głową.

– Tylko ciekawe kogo?

– Może Frankiego Gordina?

– Wątpię. Przecież on już jest aresztowany.

W chwilę później policjanci wyszli z budynku. Trzech z nich udało się na pokład Clippera, dwóch poszło na plażę, a dwóch ruszyło na piechotę drogą. Najwyraźniej kogoś szukali. Kiedy na pomoście pojawił się jeden z członków załogi Clippera, Nancy zapytała go:

– O kogo im chodzi?

Mężczyzna zawahał się, jakby nie był pewien, czy może powiedzieć prawdę, ale wreszcie wzruszył ramionami i odparł:

– O niejakiego Harry'ego Vandenposta, ale to nie jest jego prawdziwe nazwisko.

Nancy zmarszczyła brwi.

– To chyba ten chłopak, który siedział w kabinie z państwem Oxenford. – Odniosła wrażenie, że Margaret jest nim dość poważnie zainteresowana.

– Zgadza się – potwierdził Mervyn. – Wysiadł z samolotu? Nie widziałem go.

– Nie jestem pewien.

– Rzeczywiście wyglądał nieco podejrzanie.

– Naprawdę? – Nancy była skłonna uznać go po prostu za syna jakiejś zamożnej rodziny. – Miał nienaganne maniery.

– Właśnie o to chodzi.

Powstrzymała cisnący się jej na wargi uśmiech. Nic dziwnego, że Mervyn nie lubił mężczyzn o nienagannych manierach.

– Wydaje mi się, że spodobał się Margaret. Mam nadzieję, iż nie przejmie się tym za bardzo.

– Założę się, że jej rodzice są szczęśliwi, że sprawa wydała się w porę.

Nancy niewiele obchodziły uczucia rodziców dziewczyny. Wraz z Mervynem była w jadalni świadkiem skandalicznego zachowania lorda Oxenford. Tacy ludzie nie zasługiwali na współczucie. Było jej natomiast bardzo przykro z powodu Margaret.

– Musisz wiedzieć, Nancy, że nie należę do ludzi łatwo ulegających uczuciom.

Natychmiast wzmogła czujność.

– Poznałem cię zaledwie kilkanaście godzin temu – ciągnął Mervyn – ale jestem całkowicie pewien, że chcę być z tobą do końca życia.

Jak możesz być tego pewien, idioto!? – pomyślała Nancy, choć musiała przyznać, że wyznanie Mervyna sprawiło jej przyjemność. Nic jednak nie odpowiedziała.

– Zastanawiałem się, czy powinienem rozstać się z tobą w Nowym Jorku i wrócić do Manchesteru, lecz doszedłem do wniosku, że nie chcę tego robić.

Uśmiechnęła się. Właśnie to chciała od niego usłyszeć. Dotknęła jego ręki.

– Bardzo się cieszę – powiedziała.

– Naprawdę? – Pochylił się ku niej. – Kłopot polega na tym, że wkrótce nie będzie można przedostać się przez Atlantyk.

Skinęła głową. Ona również zdawała sobie z tego sprawę. Co prawda nie zastanawiała się nad tym zbyt wiele, ale była przekonana, że znajdą jakieś rozwiązanie, jeśli bardzo się postarają.

– Jeżeli teraz się rozdzielimy, miną lata, zanim zobaczymy się ponownie – dodał Mervyn. – Nie mogę się z tym pogodzić.

– Ani ja.

– W takim razie, czy wrócisz ze mną do Anglii?

Nancy przestała się uśmiechać.

– Słucham?

– Wróć ze mną. Możesz zamieszkać w hotelu, jeśli zechcesz, albo kupić sobie mieszkanie, może dom… Cokolwiek sobie zażyczysz.

Nancy stłumiła wzbierającą w niej złość. Zagryzła wargi, zmuszając się do zachowania spokoju.

– Chyba oszalałeś – odparła lodowatym tonem i odwróciła wzrok, by ukryć gorzkie rozczarowanie.

Mervyn sprawiał wrażenie zaskoczonego i boleśnie dotkniętego jej reakcją.

– O co ci chodzi?

– Mam dom, dwóch synów i prowadzę interes wart wiele milionów dolarów, a ty oczekujesz ode mnie, żebym rzuciła to wszystko i przeniosła się do hotelu w Manchesterze?

– Oczywiście, że nie – odparł z urazą. – Przecież możesz mieszkać ze mną!

– Jestem szanowaną wdową i mam swoją pozycję w społeczeństwie. Ani mi się śni zaczynać życie utrzymanki!

– Przecież pobierzemy się, jestem tego pewien, ale nie chciałem ci teraz tego proponować. Chyba nie jesteś gotowa do podjęcia tak ważnej decyzji zaledwie po kilku godzinach znajomości?

– Nie o to chodzi, Mervyn – powiedziała, choć w pewnym sensie chodziło także o to. – Nie interesują mnie twoje dalekosiężne plany. Po prostu jestem oburzona, że uznałeś za pewne, iż porzucę moje dotychczasowe życie i na łeb, na szyję polecę z tobą do Anglii.

– A w jaki inny sposób możemy być razem?

– Dlaczego najpierw nie zadałeś tego pytania, tylko od razu udzieliłeś odpowiedzi?

– Ponieważ istnieje tylko jedna odpowiedź.

– Moim zdaniem są przynajmniej trzy: ja przeprowadzam się do Anglii; ty przeprowadzasz się do Stanów; oboje przeprowadzamy się w jakieś inne miejsce, na przykład na Bermudy.

Wprawiła go w zakłopotanie.

– Mój kraj znajduje się w stanie wojny, muszę mu pomóc… Jestem za stary, żeby służyć w armii, ale lotnictwo będzie potrzebowało mnóstwo śmigieł do samolotów, a ja jestem w tej dziedzinie najlepszym specjalistą w całej Anglii. Potrzebują mnie tam.

Wszystko, co mówił, jedynie pogarszało sytuację.

– Dlaczego z góry zakładasz, że mój kraj mnie nie potrzebuje? – zapytała. – Produkuję buty dla żołnierzy, a kiedy Stany przystąpią do wojny, zapotrzebowanie wzrośnie kilkakrotnie!

– Ale ja mam swoją fabrykę w Manchesterze!

– A ja swoją w Bostonie – dużo większą, nawiasem mówiąc.

– Kobiety podchodzą do tego w zupełnie inny sposób.

– W dokładnie taki sam, ty głupcze!

Natychmiast pożałowała, że nazwała go głupcem. Twarz Mervyna zastygła w grymasie lodowatej wściekłości; Nancy obraziła go śmiertelnie. Poderwał się z leżaka. Chciała powiedzieć coś, co powstrzymałoby Mervyna przed odejściem, ale nie mogła znaleźć odpowiednich słów, a w chwilę później już go nie było.

– Cholera! – zaklęła z goryczą. Była wściekła zarówno na niego, jak i na siebie. Nie chciała, by się do niej zraził, bo bardzo go polubiła. Już wiele lat temu przekonała się, że nigdy nie należy doprowadzać do otwartej konfrontacji z mężczyznami; byli gotowi zaakceptować każdą agresję, tylko nie ze strony kobiety. W interesach zawsze starała się okiełznać swój bojowy temperament, łagodzić ton i osiągać zamierzony cel raczej manipulując ludźmi, niż narzucając im swoją wolę. Teraz jednak zapomniała na chwilę o mądrych zasadach i wdała się w kłótnię z najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego spotkała od dziesięciu lat.

Jestem kompletną idiotką – pomyślała. – Przecież wiedziałam, jak bardzo jest dumny. Właśnie na tym polega jego siła. Jest też szorstki w obejściu, ale nie ukrywa wszystkich uczuć, jak to zwykle czynią mężczyźni. Przebył za swoją żoną pół świata. Wystąpił w obronie Żydów, kiedy lord Oxenford tak okropnie zachował się podczas kolacji. Pocałował mnie…