– Posłuchaj, Mac – powiedziała energicznym tonem. – Gdybyśmy zaufali Danny emu, mielibyśmy teraz powody do obaw, prawda?

– Oczywiście.

– Balibyśmy się, że zmieni zdanie albo że weźmie łapówkę od drugiej strony. W takim razie jak sądzisz, ile wynosi jego cena?

– Hmmm… – W słuchawce zapadła cisza. – Szczerze mówiąc, nic nie przychodzi mi do głowy – odezwał się wreszcie Mac.

Nancy cały czas myślała o tym, jak Danny próbował przekupić sędziego.

– Pamiętasz, jak ojciec wyciągnął go z bagna? To była sprawa Jersey Rubber.

– Jasne, że pamiętam. Ale żadnych szczegółów przez telefon, zgoda?

– W porządku. Możemy teraz wykorzystać tę sprawę?

– Nie bardzo wiem, w jaki sposób…

– Na przykład po to, by go zastraszyć?

– Chodzi ci o wyciągnięcie tego na światło dzienne?

– Tak.

– A mamy jakieś dowody?

– Nie, chyba że coś zostało w dokumentach taty.

– Ty masz te dokumenty, Nancy.

Wszystkie papiery pozostawione przez ojca leżały w kilku paczkach w piwnicy jej bostońskiego domu.

– Nigdy ich nie przeglądałam.

– A teraz już nie ma na to czasu.

– Możemy jednak stworzyć pewne pozory… – mruknęła.

– Przyznam, że nie rozumiem.

– Po prostu myślę na głos. Przyłącz się do mnie. Moglibyśmy dać Danny'emu do zrozumienia, że w starych dokumentach ojca jest lub może być coś na jego temat. Coś, co spowodowałoby ponowne zbadanie tej sprawy.

– Nie wiem, czy…

– Zaczekaj, Mac! To naprawdę dobry pomysł – przerwała mu podniesionym głosem, gdyż zaczęła dostrzegać rysujące się przed nią możliwości. – Przypuśćmy, że Stowarzyszenie Prawników, czy jak to się nazywa, postanowiłoby przyjrzeć się dokładniej sprawie Jersey Rubber.

– A dlaczego mieliby to zrobić?

– Choćby dlatego, że ktoś szepnął im słówko o tym, co mogą tam znaleźć.

– W porządku. Co dalej?

Nancy nabierała coraz wyraźniejszego przekonania, że jej plan może się powieść.

– Załóżmy, że dowiedzieliby się, iż kluczowe dowody znajdują się w dokumentach ojca.

– Wtedy poproszą cię o zgodę na ich przejrzenie.

– Zgoda zależałaby tylko od mojej dobrej woli, prawda?

– W przypadku zwykłego dochodzenia, owszem. Jeżeli byłaby to sprawa kryminalna, nie miałabyś wyboru.

Szczegóły planu pojawiały się w jej głowie tak szybko, że z trudem nadążała z formułowaniem ich na głos. Aż bała się mieć nadzieję, że może się powieść.

– Mac, musisz koniecznie zadzwonić do Danny'ego i zadać mu następujące pytanie…

– Zaczekaj, tylko wezmę ołówek. Dobra, mów dalej.

– Zapytaj go, czy w przypadku, gdyby przeprowadzano dochodzenie w sprawie Jersey Rubber, chciałby, żebym ujawniła wszystkie dokumenty ojca.

– Spodziewam się, że powie „nie”.

– A ja spodziewam się, że wpadnie w panikę! Będzie śmiertelnie przerażony. Nie ma pojęcia, co tam jest, a może być wszystko: notatki listy, zapiski…

– To rzeczywiście może się udać! – przyznał Mac, a w jego głosie pojawił się promyk nadziei. – Danny pomyśli, że masz coś, co mogłoby go zniszczyć…

– …i poprosi mnie, żebym go uratowała, tak jak zrobił to ojciec. Będzie mnie błagał, bym nikomu nie pokazywała tych dokumentów, a ja się oczywiście zgodzę – pod warunkiem, że będzie głosował wraz ze mną przeciwko połączeniu z General Textiles.

– Zaczekaj chwilę. Jeszcze nie otwieraj szampana. Danny może być przekupny, ale nie jest zupełnie głupi. Na pewno zaświta mu podejrzenie, że zmontowaliśmy tę historię tylko po to, by go przycisnąć.

– Oczywiście, że tak – zgodziła się Nancy. – Ale nie będzie miał pewności ani czasu, żeby się nad tym zastanawiać.

– To prawda. Zresztą, w tej chwili to nasza jedyna szansa.

– Uważasz, że warto spróbować?

– Tak.

Nancy od razu poczuła się lepiej. Była teraz pełna nadziei i woli walki.

– Zadzwoń do mnie na następnym postoju.

– Gdzie to będzie?

– W Botwood na Nowej Fundlandii. Powinniśmy tam być za siedemnaście godzin.

– Mają tam telefony?

– Muszą mieć, skoro jest port lotniczy. Zamów rozmowę z wyprzedzeniem.

– W porządku. Przyjemnego lotu.

– Na razie, Mac.

Odłożyła słuchawkę. Była w znakomitym nastroju. Co prawda nie miała żadnej pewności, czy Danny da się złapać w pułapkę, ale odczuwała ogromną satysfakcję choćby dlatego, że zdołała obmyślić plan, który pozwolił jej przejść do kontrataku.

Było już dwadzieścia po czwartej, czyli najwyższy czas, by udać się na pokład samolotu. Idąc do wyjścia minęła Mervyna Loveseya rozmawiającego przez inny telefon. Na jej widok podniósł rękę, prosząc ją, by się zatrzymała. Przez okno widziała pasażerów Clippera wchodzących do łodzi, która miała zawieźć ich do samolotu, lecz mimo to przystanęła na chwilę.

– Teraz nie mam na to czasu – powiedział Lovesey do telefonu. – Daj im tyle, ile żądają, i bierzcie się do pracy.

Nancy zdziwiła się. Pamiętała, że miał jakieś kłopoty w fabryce; sądząc z tego, co usłyszała, ustąpił przed żądaniami, a to było do niego zupełnie niepodobne.

Osoba, z którą rozmawiał, też chyba była zaskoczona, gdyż Mervyn dodał:

– Tak, nie przesłyszałeś się, do cholery! Jestem zbyt zajęty, żeby jeszcze użerać się z robotnikami. Do widzenia! – Odłożył słuchawkę. – Szukałem cię – powiedział do Nancy.

– Udało ci się? – zapytała. – Przekonałeś żonę, żeby do ciebie wróciła?

– Nie. Ale tylko dlatego, że źle się do tego zabrałem.

– To przykre. Jest teraz na łodzi?

Spojrzał przez okno.

– Tak. To ta w czerwonym płaszczu.

Nancy bez trudu dostrzegła jasnowłosą, trzydziestokilkuletnią kobietę.

– Mervyn, ona jest piękna! – wykrzyknęła ze zdumieniem. Nie wiedzieć czemu wyobrażała sobie, że będzie w zupełnie innym typie, bardziej Bette Davis niż Lana Turner. – Teraz rozumiem, dlaczego nie chcesz jej stracić. – Kobieta na łodzi trzymała się ramienia mężczyzny w niebieskim swetrze, przypuszczalnie jej przyjaciela. Nie był nawet w połowie tak przystojny jak Mervyn: brakowało mu paru centymetrów do średniego wzrostu i zaczął już trochę łysieć. Sprawiał wrażenie sympatycznego lekkoducha. Nancy natychmiast zorientowała się, że żona Mervyna wybrała kogoś, kto stanowił jego dokładne przeciwieństwo.

– Przykro mi, Mervyn – powiedziała.

– Jeszcze nie zrezygnowałem – odparł. – Lecę do Nowego Jorku.

Nancy uśmiechnęła się. Tak, to było w jego stylu.

– Czemu nie? – mruknęła. – Rzeczywiście wygląda na kobietę, którą warto ścigać nawet przez Atlantyk.

– Chodzi o to, że decyzja należy do ciebie – dodał. Samolot jest pełen.

– W takim razie, jak możesz lecieć? I dlaczego decyzja należy do mnie?

– Dlatego, że dysponujesz jedynym wolnym miejscem. Wykupiłaś apartament dla nowożeńców, w którym mogą lecieć dwie osoby. Proszę cię, żebyś odstąpiła mi drugie miejsce.

Parsknęła śmiechem.

– Mervyn, nie mogę dzielić apartamentu dla nowożeńców z nieznajomym mężczyzną! Jestem szanowaną wdową, nie dziewczyną lekkich obyczajów.

– Wyświadczyłem ci przysługę – przypomniał jej.

– Owszem, ale chyba nie jest ona tyle warta, ile moja reputacja?

Mimo to nie dawał za wygraną.

– Jakoś nie myślałaś o swojej reputacji, kiedy leciałaś moim samolotem.

– Ale to nie oznaczało konieczności wspólnego spędzenia nocy! – Żałowała, że nie może mu pomóc; w uporze, z jakim dążył do odzyskania pięknej żony, było coś wzruszającego. – Naprawdę ogromnie mi przykro, Mervyn. W moim wieku po prostu nie mogę sobie pozwolić na to, żeby stać się przyczyną skandalu.

– Posłuchaj, wszystkiego się dowiedziałem. Ten apartament właściwie niczym się nie różni od pozostałej części samolotu. Są tam dwie oddzielne koje. Jeśli na noc zostawimy otwarte drzwi, będziemy dokładnie w takiej samej sytuacji jak dwoje zupełnie obcych pasażerów, którym przyszło spać w sąsiadujących ze sobą łóżkach.

– Ale pomyśl, co powiedzą ludzie!

– A kim się tak bardzo przejmujesz? Przecież nie masz męża, który mógłby poczuć się urażony, a twoi rodzice nie żyją. Kogo obchodzi, co robisz?

Kiedy czegoś chce, potrafi być brutalnie bezpośredni – pomyślała.

– Mam dwóch dwudziestoletnich synów – zaprotestowała.

– Na pewno uznają to za wspaniały kawał.

Choć niechętnie, musiała jednak przyznać mu rację.

– Poza tym, obawiam się reakcji mojego środowiska. Taka rzecz na pewno rozniesie się lotem błyskawicy.

– Posłuchaj: kiedy przyszłaś do mnie na lotnisku pod Manchesterem, byłaś zdesperowana. Znalazłaś się w poważnych opałach, ja zaś uratowałem ci skórę. Teraz ja jestem zdesperowany. Chyba to widać, prawda?

– Owszem.

– Jestem w kłopotach i proszę cię o pomoc. To ostatnia szansa na ocalenie mojego małżeństwa. Wszystko w twoich rękach. Pomogłem ci, więc teraz ty pomóż mi. Ryzykujesz tylko paroma plotkami i niewielkim skandalem, a to jeszcze nikogo nie zabiło. Proszę cię, Nancy!

Pomyślała o tym „drobnym” skandalu. Czy to naprawdę będzie miało jakieś znaczenie, jeśli pewna czterdziestoletnia wdowa pozwoli sobie w swoje urodziny na trochę swobody? Tak jak powiedział Mervyn, to na pewno jej nie zabije, i chyba nawet nie zaszkodzi jej reputacji. Dostojne matrony uznają ją za „łatwą”, ale rówieśnicy będą prawdopodobnie podziwiać jej odwagę. Przecież nikt nie myśli, że jestem jeszcze dziewicą – pomyślała.

Spojrzała na zaciętą w bolesnym, upartym grymasie twarz Mervyna i poczuła dla niego ogromne współczucie. Do diabła z opinią środowiska.

Ten człowiek cierpi. Pomógł mi wtedy, kiedy tego potrzebowałam. Bez niego nie dotarłabym tutaj. Ma rację: jestem jego dłużniczką.

– Pomożesz mi, Nancy? – zapytał błagalnym tonem. – Proszę!

Wzięła głęboki oddech.

– Tak, do licha! – odparła.

ROZDZIAŁ 13

Europa pożegnała Harry'ego Marksa widokiem białej latarni morskiej wznoszącej się dumnie na północnym, urwistym skraju ujścia rzeki Shannon, nad rozbijającymi się z piekielnym hukiem o skaliste wybrzeże falami Oceanu Atlantyckiego. Kilka minut później stracił z oczu ostatni skrawek lądu; gdziekolwiek spojrzał, wszędzie roztaczało się bezkresne morze.