Na jej widok Peter przeżyje chyba największy wstrząs w życiu.

Kiedy jednak Mervyn zaczął zataczać szerokie kręgi, szukając miejsca do lądowania, jej radosny nastrój ustąpił miejsca obawom związanym z czekającą ją konfrontacją z bratem. Wciąż jeszcze nie mogła do końca uwierzyć, że zdradził ją i oszukał z taką bezwzględnością. Jak mógł to zrobić? Przecież jako brzdące kąpali się razem w wannie! Opatrywała jego skaleczenia, tłumaczyła, skąd się biorą dzieci, i zawsze dawała trochę pożuć swoją gumę. Była powierniczką jego sekretów, zwierzając mu się ze swych najskrytszych tajemnic. Kiedy oboje dorośli, podnosiła Petera na duchu, starając się, by nie wpadł w kompleksy z tego powodu, że przewyższała go pod każdym niemal względem, choć była tylko dziewczyną.

Przez całe życie troszczyła się o niego, a kiedy umarł ojciec, zgodziła się, by Peter został szefem firmy. Drogo ją to kosztowało, ponieważ nie tylko musiała okiełznać własne ambicje, ale także straciła szansę na wspaniale zapowiadający się romans, gdyż Nat Ridgeway, pełniący od początku istnienia przedsiębiorstwa funkcję zastępcy ojca, zrezygnował ze stanowiska, kiedy na fotelu prezesa zarządu zasiadł Peter. Oczywiście nie wiedziała, czy ten romans zaowocowałby dłuższym związkiem, gdyż Nat zdążył się już ożenić.

Mac MacBride, jej prawnik i przyjaciel, doradzał usilnie, by nie godziła się na objęcie stanowiska prezesa przez Petera, ona jednak postąpiła wbrew jego radom i własnym interesom, ponieważ zdawała sobie sprawę, jak wielki wstrząs przeżyłby jej brat, gdyby uświadomił sobie, że w opinii ludzi nie dorósł do formatu ojca. Kiedy przypomniała sobie, jak wiele dla niego zrobiła i jak on potem się odwdzięczył, próbując ją okraść i oszukać, niewiele brakowało, by rozpłakała się z wściekłości i wstydu.

Nie mogła się doczekać chwili, kiedy stanie przed nim i spojrzy mu prosto w oczy. Była ogromnie ciekawa, jak się wówczas zachowa i co jej powie. Paliła się również do walki. Doganiając Petera uczyniła dopiero pierwszy krok. Teraz musiała się dostać na pokład samolotu. Teoretycznie nie przedstawiało to większych problemów, ale gdyby okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte, będzie musiała spróbować odkupić od kogoś bilet, oczarować swym wdziękiem kapitana lub nawet przekupić kogoś z załogi, by przemycił ją do samolotu. Potem, już w Bostonie, czekało ją zadanie polegające na przekonaniu ciotki Tilly i Danny'ego Rileya, by nie sprzedawali swych akcji Natowi. Miała przeczucie, że uda jej się to osiągnąć, ale Peter z pewnością nie podda się bez walki, podobnie jak Nat Ridgeway, który był bardzo groźnym przeciwnikiem.

Mervyn wylądował na polnej drodze na skraju niewielkiej wioski. Okazując niezwykłe, jak na niego, dobre maniery pomógł jej wysiąść z samolotu. Kiedy po raz drugi dotknęła stopą irlandzkiej ziemi, pomyślała o ojcu, który, choć bez przerwy opowiadał o Starym Kraju, nigdy go nie odwiedził. Wydawało się jej to bardzo smutne. Na pewno byłby zadowolony, gdyby wiedział, że jego dzieciom udało się dotrzeć do Irlandii, choć z drugiej strony chyba pękłoby mu serce na wiadomość o tym, że jego własny syn doprowadził do ruiny firmę, której on poświęcił całe życie. Chyba lepiej, że tego nie widział.

Mervyn umocował samolot linami do ziemi. Nancy z ulgą rozstała się z kanarkowej barwy maszyną. Choć ładna, o mało nie stała się przyczyną jej śmierci. Na wspomnienie szaleńczego lotu ku stromemu klifowi wciąż jeszcze chwytały ją dreszcze. Postanowiła, że już nigdy w życiu nie wsiądzie do takiego małego samolotu.

Szybkim krokiem ruszyli do wsi, podążając za ciągniętym przez konia wozem z ziemniakami. Nancy widziała, że również Mervyn doznawał sprzecznych uczuć zadowolenia i niepokoju. Jego także, podobnie jak ją, oszukano i zdradzono. Zareagował tak samo jak ona, teraz zaś triumfował, gdyż udało mu się pokrzyżować plany tych, którzy spiskowali przeciwko niemu. Oboje jednak doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że prawdziwa walka dopiero ich czekała.

Przez Foynes prowadziła jedna tylko ulica. Mniej więcej w połowie drogi spotkali grupę elegancko ubranych ludzi, którzy z pewnością byli pasażerami Clippera. Wyglądali jak aktorzy, którzy zgubili się w studiu i trafili na plan niewłaściwego filmu.

– Szukam pani Diany Lovesey – zwrócił się do nich Mervyn. – Z tego, co wiem, przyleciała tutaj na pokładzie Clippera.

– A owszem, przyleciała – odparła jedna z kobiet, w której Nancy natychmiast rozpoznała znaną gwiazdę filmową Lulu Bell. Ton głosu, jakim to powiedziała, świadczył jednoznacznie o tym, iż nie darzyła pani Lovesey zbyt ciepłymi uczuciami. Nancy po raz kolejny przemknęła przez głowę myśl, jaka właściwie jest żona Mervyna.

– Pani Lovesey i jej… towarzysz podróży?… weszli do baru kilkanaście metrów stąd – poinformowała ich Lulu.

– A czy mogłaby pani skierować mnie do kasy? – zapytała Nancy.

– Jeśli kiedykolwiek obsadzą mnie w roli przewodnika, nie będę potrzebowała żadnych prób! – wykrzyknęła Lulu, na co towarzyszące jej osoby wybuchnęły śmiechem. – Budynek linii lotniczych znajduje się na końcu tej ulicy za stacją kolejową, dokładnie naprzeciwko przystani.

Nancy podziękowała jej i ruszyła we wskazanym kierunku. Dopiero po chwili udało jej się dogonić idącego szybkim krokiem Mervyna, który jednak zatrzymał się raptownie na widok dwóch pogrążonych w głębokiej rozmowie, przechadzających się nieśpiesznie mężczyzn. Nancy obrzuciła ich uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego wywarli na nim tak duże wrażenie. Jeden z nich, bez wątpienia pasażer Clippera, był siwowłosy i korpulentny, w czarnym garniturze i szarej kamizelce, drugi zaś przypominał raczej stracha na wróble – chudy, kościsty, ostrzyżony tak krótko, że wydawał się niemal łysy, z wyrazem twarzy kogoś, kto przed chwilą obudził się z koszmarnego snu. Mervyn podszedł do niego i zapytał:

– Pan profesor Hartmann, zgadza się?

Mężczyzna zareagował w zdumiewający sposób: cofnął się gwałtownie i zasłonił rękami, jakby myślał, że za chwilę zostanie zaatakowany.

– Wszystko w porządku, Carl – uspokoił go jego towarzysz.

– Byłbym zaszczycony mogąc uścisnąć pańską dłoń, sir – powiedział Mervyn.

Hartmann podał mu rękę, choć w dalszym ciągu wyglądał na bardzo zaniepokojonego.

Nancy zdziwiło zachowanie Mervyna. Do tej pory była gotowa iść o zakład, że nie istniał nikt, kogo byłby skłonny uznać za lepszego od siebie, teraz jednak zachowywał się jak mały chłopiec proszący o autograf słynną gwiazdę baseballu.

– Cieszę się, że udało się panu uciec – ciągnął Mervyn. – Kiedy pan zniknął, obawialiśmy się najgorszego. Pozwoli pan, że się przedstawię: Mervyn Lovesey.

– A to mój przyjaciel, baron Gabon, który bardzo pomógł mi w ucieczce – odparł Hartmann.

Mervyn wymienił z baronem uścisk dłoni, po czym powiedział:

– Nie będę zajmował panom więcej czasu. Życzę miłej podróży.

Ten Hartmann musi być naprawdę kimś niezwykłym, skoro jego widok zdołał na kilka chwil odciągnąć Mervyna od pościgu za żoną – pomyślała Nancy.

– Kto to był? – zapytała, kiedy ponownie ruszyli przed siebie jedyną ulicą wioski.

– Profesor Carl Hartmann, największy fizyk na świecie – odparł Mervyn. – Pracuje nad rozbiciem jądra atomu. Z powodu swoich poglądów politycznych naraził się nazistom i wszyscy myśleli, że już nie żyje.

– Skąd tyle o nim wiesz?

– Studiowałem fizykę na uniwersytecie. Kiedyś chciałem nawet zostać naukowcem, ale okazało się, że nie mam do tego cierpliwości. Mimo to nadal staram się śledzić na bieżąco postępy badań. W ciągu ostatnich dziesięciu lat dokonano wielu niezwykłych odkryć.

– Na przykład jakich?

– W Kopenhadze pracuje pewna Austriaczka – także uciekinierka, nawiasem mówiąc – Lise Meitner, której udało się rozbić atom uranu na dwa mniejsze atomy, bar i krypton.

– Wydawało mi się, że atomy są niepodzielne…

– Wszyscy tak do niedawna myśleliśmy. Właśnie dlatego jest to takie niezwykłe. Podziałowi towarzyszy bardzo gwałtowny wybuch, w związku z czym tą sprawą ogromnie interesują się wojskowi. Gdyby udało im się znaleźć sposób na kontrolowanie tego procesu, mogliby skonstruować najbardziej niszczycielską bombę w historii ludzkości.

Nancy obejrzała się przez ramię na chudego, zaniedbanego mężczyznę w zniszczonym ubraniu. Najbardziej niszczycielska bomba w historii ludzkości… – pomyślała i zadrżała.

– Dziwię się, że nie dali mu żadnej ochrony – zauważyła.

– Chyba jednak dali – odparł Mervyn. – Proszę spojrzeć na tego człowieka.

Po drugiej stronie ulicy szedł powoli jeszcze jeden pasażer Clippera – wysoki, mocno zbudowany mężczyzna w meloniku, szarym garniturze i czerwonej kamizelce.

– Myśli pan, że on go pilnuje?

Mervyn wzruszył ramionami.

– Ten facet wygląda mi na gliniarza. Hartmann może nic o tym nie wiedzieć, ale jak na mój gust, to ma swojego anioła stróża w butach numer dwanaście.

Nancy nie przypuszczała, że Lovesey jest aż tak spostrzegawczy.

– To chyba ten bar – powiedział Mervyn, bez mrugnięcia okiem przechodząc do bardziej przyziemnych spraw. Zatrzymał się przed drzwiami.

– Powodzenia.

Nancy naprawdę życzyła mu jak najlepiej. Zdążyła go trochę polubić, mimo jego nieznośnego zachowania.

Uśmiechnął się.

– Dziękuję. I nawzajem.

Wszedł do środka, Nancy zaś ruszyła dalej ulicą.

Dotarłszy do jej końca ujrzała obrośnięty bluszczem budynek, zdecydowanie większy od tych, które mijała po drodze. Wewnątrz znajdowało się prowizorycznie urządzone biuro, w którym urzędował młody człowiek w mundurze Pan American. Spojrzał na Nancy z błyskiem w oku, choć była o co najmniej piętnaście lat starsza od niego.

– Chcę kupić bilet do Nowego Jorku – poinformowała go.

Zdziwiło go to i zaintrygowało.

– Naprawdę? Właściwie nie sprzedajemy tu biletów… Szczerze mówiąc, w ogóle ich nie mamy.

To chyba nie był zbyt poważny problem. Uśmiechnęła się do niego; uśmiech zawsze pomagał jej pokonywać różne biurokratyczne przeszkody.

– Cóż, bilet to tylko kawałek papieru – powiedziała. – Chyba wpuści mnie pan do samolotu, jeśli uiszczę wymaganą należność?