Po trzech minutach zrozumiałam, że dłużej tego nie zniosę. Zdeterminowana postanowiłam przerwać ten krępujący precedens i spojrzeć Maćkowi w oczy. Wbijając wzrok w stół, powolutku, jakbym celowała ' lufą wojskowej armaty, obróciłam głowę w jego stronę i podniosłam powieki…

Maciek gapił się w ścianę za moimi plecami…

Był tak głęboko zamyślony, że nawet gdybym w ekstatycznym transie wskoczyła na stół i wykonała taniec Szeherezady z Baśni tysiąca i jednej nocy, wcale by tego nie zauważył. Nie zauważyłby nawet kaszubskich przytupów i hołubców. Ależ ja głupia jestem. Wyrzucając sobie skrajną naiwność, postanowiłam przestać zwracać na niego uwagę. Na leżącej przede mną kartce zapisałam słowa faceta w szarej marynarce: „Trzeba racjonalnie zagospodarować pozostałą kwotę, bo inaczej pieniądze przepadną”. Zaczęłam słuchać.

– Pan Bonczarek proponował założenie monitoringu, ale, proszę wybaczyć szanowny kolego, uważam pomysł za chybiony. To by kosztowało masę pieniędzy, a korzyści z tego żadnych. Jedyne włamanie, jakie tu mieliśmy, to skradzione słoiki z piwnicy pani Wandzi, zdaje się, w dziewięćdziesiątym ósmym. To prawda, że przestępczość rośnie, ale jeśli nawet nas ten problem dotyczy, to nie w takim stopniu, żeby szpikować się kamerami. Wnoszę o przedyskutowanie sprawy i złożenie innych propozycji, przypominając, że czasu mamy mało. – Prelegent przejrzał notatki. – W zasadzie to wszystko. Proponuję rozpocząć dyskusję.

– Macie już państwo jakieś uwagi czy robimy przerwę na kawę? – Przewodniczący spojrzał na zegarek.

– Ja mam. – Młoda rudowłosa kobieta w kocich okularach podniosła rękę. – Załóżmy klub lub kawiarnię!

Dziewczyna zabujała się na krześle. Przesunęła wzrokiem po obecnych i na dłuższą chwilę zatrzymała spojrzenie na Maćku, ten zaś odpowiedział jej znaczącym uśmiechem.

– Taaa… – przewodniczący wydał się zakłopotany. – Dobra myśl, ale już tego próbowaliśmy. Pani jest za młoda, żeby pamiętać, ale kilka lat temu mieliśmy tu klub osiedlowy i nie udało się go utrzymać. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się dobrotliwie, jakby przepraszająco. – Ktoś jeszcze?

Wtedy coś we mnie wstąpiło. Otworzyłam usta i usłyszałam swój własny głos:

– Możemy założyć gazetę.

Wszyscy wlepili we mnie wzrok. Przewodniczący nie dosłyszał:

– Że co, słucham?

Wstałam, z rumorem przesuwając krzesło i długie nogi sąsiadki. Lekko drżały mi ręce.

– Uważam, że najlepszą ochroną przed przemocą nie jest zakładanie krat, kamer i wynajmowanie ochrony ale budowanie więzi międzyludzkich i przyjaźni. Mieszkam tu od miesiąca, pod dwudziestym szóstym, i szczerze mówiąc nikogo nie znam, nie wiem, kto mieszka pode mną czy nade mną… – wlepione we mnie gały zmąciły mój tok rozumowania. Byłam zdenerwowana, ale postanowiłam kontynuować. – Dobrze by było bliżej się poznać i stworzyć osiedle, gdzie nie ma ludzi anonimowych, gdzie wszyscy czują się u siebie. Świetnym rozwiązaniem jest tu gazetka osiedlowa, w której można by prezentować mieszkańców, ich osiągnięcia, Mikcesy, zamieszczać ogłoszenia, informować o decyzjach samorządu, prosić o opinie. Albo na przykład drukować twórczość niektórych mieszkańców, na pewno ktoś tu pisze wiersze.

Parę osób spojrzało na szczupłego mężczyznę w okularach. Mężczyzna poruszył się na krześle i pokręcił głową.

– No co, panie Waldku, niech pan nie będzie taki skromny – za żartował przewodniczący. – No, no, niegłupi pomysł. Pani umiałaby ją poprowadzić?

– Skończyłam dziennikarstwo.

– No, to w takim razie zróbmy tak: pani przygotuje projekt i przedłoży go na następnym posiedzeniu, a wtedy zobaczymy. Wyznaczymy pani kogoś do pomocy… Panie Maćku, możemy na pana liczyć?

Maciek pokiwał głową. Poczułam, że rosną mi skrzydła.

– Ja też się chętnie udzielę! – zawołała ruda w kocich okularach.

Przewodniczący rozłożył ręce, jakby mówił: „Proszę bardzo”.

Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Będę robiła gazetkę! Z nim Miśka pęknie z zazdrości.

– Czy ktoś jeszcze ma jakiś pomysł? Proszę mówić, bo jeśli nie, to robimy przerwę. A, jeszcze jedno, pani się nie przedstawiła.

– Ewa Bielska – powiedziałam głośno.

Przewodniczący zapisał coś w kalendarzu i zaczął zbierać się do wyjścia. Maciek spojrzał na mnie, jakby moje nazwisko otworzyło jaką klapkę w jego pamięci. Nachylił się do mnie przez stół i zagadnął:

– To pani zaproponowała niebieski. Nie mogłem pani skojarzyć, ale teraz sobie przypominam. – Poczułam zapach mięty z jego ust. – Mam na imię Maciek. Wyjdźmy na korytarz, ustalimy parę szczegółów naszej współpracy.

W tym momencie podeszła ruda i chwyciła go pod ramię.

– Lidka – wyciągnęła do mnie rękę. – Idziemy na przerwę? – nie czekając na odpowiedź, pociągnęła Maćka ku wyjściu. Podreptałam za nimi.

* * *

Postanowiłam położyć się wcześniej, żeby spokojnie zebrać myśli, kiedy zadzwonił telefon. Sebastian, kolega Miśki, z którym czasem wymieniamy się książkami, nazywając je „do natychmiastowego łyknięcia”, zadzwonił po blisko dwóch miesiącach milczenia.

– O, cześć. Chcesz odebrać Castanedę? Skończyłam go w zeszłym tygodniu.

– Nie. Jeszcze czytam twoją Damę Kameliową. A dzwonię z ciekawą propozycją, słyszałem, że nie masz pracy.

Miśka… Co jej strzeliło do głowy? Me prosiłam jej o stręczenie mi potencjalnych pracodawców, a już na pewno nie tak nawiedzonych jak Sebastian. Co za przyjaciółka! Z jednej strony pociesza mnie, że „na mur beton coś znajdę”, z drugiej pewnie obdzwoniła połowę znajomych, skarżąc się dramatycznie, że Ewa osiągnęła dno egzystencji i pokornie przyjmuje datki.

– A co, brakuje wam perkusisty w waszym podwórkowym bandzie? takiej mniej więcej propozycji mogłam się spodziewać.

– Rzecz jest poważna – Sebastian nie podjął rzuconej mu rękawicy Mój przyjaciel, Emil, poznałaś go na ostatniej imprezie, organizuje grupę teatralną. Szuka zdolnych ludzi. Miśka mówiła, że grałaś w jakimś teatrzyku szkolnym?

Przed oczami stanęło mi wspomnienie z piekła rodem: liceum, sala gimnastyczna i ja, ubrana w strój usmolonego kominiarza, w panice gryzę palce, próbując przypomnieć sobie jednozdaniową kwestię. Od tamtej pory grywałam już tylko milczących mędrców lub nieme zakonnice.

– Słuchaj, Sebastian, dziękuję za troskę, to fajny pomysł, aleja potrzebuję zarabiać pieniądze. Mam kota na utrzymaniu.

– Ewka, to są pieniądze – powiedział z naciskiem. – Emil z poprzednią grupą wyjeżdżał do Niemiec i kosił taką kasę, o jakiej ci się nie śniło. Jutro wieczorem jest casting w domu kultury na Jelonkach. Stara, przyjedź, ja lam będę, przynajmniej się zobaczymy.

Nie cierpię kiedy mówi do mnie „stara”. Czuję się wtedy, jakbym zaraz miała założyć dzwony, usiąść gdzieś na gołym betonie i zapalić skręta. Ja, przepraszam bardzo, jestem młodą ambitną kobietą i szukam… szukam… Właściwie ciągle tego nie sprecyzowałam. Może rzeczywiście spróbuję. Co mi szkodzi, kiedyś przecież lubiłam teatr.

– Przygotuj tylko jakiś wiersz i przychodź jak w dym. Zaklepię dla ciebie miejsce. Do jutra.

Wiersz? Jedyny wiersz, który jako tako pamiętam, to nieśmiertelna Oda do młodości . No tak, ale żeby te kobyłę wyrecytować, trzeba ją najpierw zrozumieć. Jutro skoczę do biblioteki i coś sobie znajdę. Może to i niezły pomysł. Zobaczymy.

* * *

Było już bardzo późno, kiedy znowu zadzwonił telefon.

– Część, Michalina z tej strony. Spałaś? Przepraszam, że tak późno, ale pomyślałam, że… hm… no więc… nie owijając w bawełnę… umówiłam się na jutro z Edkiem i chciałabym spróbować z tą kosmetyczką…

Zawiesiła głos, jakby czekając, co ja na to.

– Fajnie – powiedziałam bez cienia emocji. Postanowiłam nie okazywać entuzjazmu, żeby jej nie spłoszyć. Kiedy będzie po wszystkim, sama zrozumie, że podjęła słuszną decyzję.

– Mówiłaś o jakiejś znajomej, ale mam inny pomysł. Niedaleko mnie jest taki mały zakład odnowy biologicznej, należy do jakichś Azjatów. Myślę, że robią to z głową, no, wiesz, medycyna chińska, żeń – szeń i takie tam. No i jest tam fryzjer. Chcę się przefarbować.

– Mam pójść z tobą? O której?

– Rano. Jakby coś było nie tak, to jeszcze zdążę, wiesz…

* * *

– Kupiłaś farbę?

Miśka pokazała pudełko.

– No, ciemny kasztan, wspaniale. Będziesz się strzyc?

– Odrobinę, zresztą zobaczę, co mi doradzą.

– Poproś o hennę i depilację – przejechałam palcem po Miśkowych brwiach – ale nie za mocną. Zresztą, to w końcu specjaliści. Denerwujesz się?

Miśka wzruszyła ramionami.

– Przecież nie idę na transplantację nerek. To tylko fryzjer.

Czułam, że nie mówi całej prawdy, ale dałam spokój. Weszłyśmy do środka. Skośnooka kobieta o niebywale niskim wzroście, uśmiechnęła się uprzejmie, wskazała skórzane fotele i zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu. Po chwili usłyszałyśmy chlupot spłukiwanej wody, jakieś szelesty, a potem dźwięki delikatnej muzyki, jakby dzwoneczków na wietrze. Poczułyśmy przyjemny zapach palonych ziół. Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo. Tego właśnie szukałyśmy: małego przytulnego kącika, w którym można się schronić przed światem i spotkać sam na sam ze swoją kobiecą naturą. Po kilku minutach sympatyczna Azjatka wychyliła głowę i uśmiechem dała sygnał, że wszystko gotowe. Miśka zniknęła za drzwiami.

Rozsiadłam się wygodnie w miękkim fotelu i zabrałam za przeglądanie folderów i poradników kosmetycznych pełnych atrakcyjnych modelek o nieskazitelnych cerach, opisów zabiegów pielęgnacyjnych oraz porad, jak wyeksponować swoje mocne strony, a zatuszować słabe. Coś w sam raz dla mnie. Czułam się zrelaksowana i spokojna. Z pomieszczenia obok docierały dźwięki muzyki, popijałam schłodzoną wodę mineralną i już czułam się piękniejsza, otwarta na własną kobiecość, pogodzona ze sobą i światem. Wybrałam sobie kilka fryzur. Następnym razem, kiedy przybędzie mi gotówki, zafunduję sobie jedną z nich.