Изменить стиль страницы

O tym, że żył tu kiedyś piękny tukan, świadczy już tylko ogromny wielobarwny dziób porzucony w kupce pomiętych piór.

Obok – pośrodku garstki białych kostek – leży nakrętka pepsi – - coli w kolorze owocu pewnej palmy. Następne zwierzę, które ją znajdzie i pożre, wyznaczy swoim truchłem kolejny punkt, do którego dotarła cywilizacja plastikowych torebek…

BULB

W tym samym czasie, wiele kilometrów stąd……w turkusowych falach Morza Karaibskiego śliczny żółw szylkretowy podpływa właśnie do plastikowej torebką którą ktoś bezmyślnie cisnął do wody. Dla żółwia półprzeźroczysta torebka unoszona odpływem wygląda jak smakowita meduza. Szkoda, że żółw nie ma przyzwoitego zmysłu smaku, pożre bowiem tę torebkę, a potem leniwie popłynie szukać kolejnych meduz.

Na razie nic mu nie będzie, bo to bardzo odporne zwierzę, ale po tygodniach bezskutecznego trawienia folii, żółw w końcu zdechnie. Powolnymi zakosami opadnie na dno i uderzy o nie lekko, wznosząc chmurkę złotego piasku – coś jak ostatnie podwodne tchnienie.

Wkrótce potem kraby i małe rybki – ścierwojady wyjedzą mu ze skorupy wszystko co miękkie i organiczne. Zrobią to metodycznie, ale bezrefleksyjnie – nie zdziwi ich, skąd w trzewiach żółwia wziął się otorbiony czop z resztkami wymiętoszonej torebki. Tak jak kilka dni wcześniej nie były zaskoczone, gdy inny żółw się… utopił.

Człowiek pewnie by się zastanawiał, jak to możliwe, że żółw morski zostaje topielcem. Niestety, świadkami takich scen nigdy nie są ludzie, tylko różne bezmyślne małe stworzonka. A one nam nie opowiedzą, że można się tak zaplątać w plastikową torbę po zakupach, że już nie da się z niej wypłynąć, by zaczerpnąć powietrza.

– Bulb…

JAK JEST W DŻUNGLI

Arkady Fiedler pisał, że gdy do ziemi nad Amazonką wetknąć parasol, to po dwóch miesiącach zakwitnie. Nieprawda, Nie zakwitnie. Ale dość szybko tuż obok niego wyrośnie drugi.

Dżungla to najbardziej płodny las świata, który bije wszelkie rekordy obfitości – na powierzchni równej jednemu boisku piłkarskiemu wprawny botanik znajdzie tam więcej gatunków roślin niż w całej Polsce! Mimo to, w tropikalnej puszczy można umrzeć z głodu lub pragnienia równie łatwo, jak na pustyni. Posłuchajcie…

W dżungli jest zawsze bardzo wilgotno – jak pod prysznicem – ale jednocześnie bardzo trudno znaleźć tam wodę pitną.

Chyba, że ma się do pomocy indiańskiego przewodnika, który potrafi rozpoznać odpowiednią lianę. Wiele lian po przecięciu obficie tryska sokiem, ale tylko kilka gatunków zawiera płyn nadający się do picia. Na dodatek trzeba wiedzieć, w którym miejscu przeciąć, żeby nam się wszystko w jednej chwili nie wylało na ziemię.

A strumienie, rzeczki i źródełka?

Są. Ale znaleźć je to jeszcze za mało, aby przeżyć. Tylko Indianin, stały mieszkaniec puszczy, wie, który strumień niesie wodę potable (do picia), a który lavable (do mycia). Spragnionemu gringo oczywiście wszystko jedno, co pije – może być „do mycia” – problem w tym, że pijąc wodę lavable, a więc taką, w której Indianie się kąpią i załatwiają potrzeby fizjologiczne, dostaje się natychmiastowej biegunki. Bardzo często jest to któraś z odmian cholery, a najgroźniejsza zabija w trzy godziny.

W tym czasie zupełnie zdrowy człowiek odwadnia się do tego stopnia, że nie ma już dla niego ratunku. Nie pomaga picie, nie pomaga polewanie wodą… Pomogłaby – być może – kroplówka i sole fizjologicznej ale tylko podane natychmiast, a do najbliższej kroplówki jest stąd… sześć dni łodzią motorową. Indiańską pirogą jakieś…

Dla chorego jedno i drugie oznacza Wieczność.

Każdy nierozważny intruz, który napił się łapczywie z nieodpowiedniego strumienia, wysycha na śmierć w najbardziej wilgotnym zakątku świata.

* * *

Równie łatwo jest tam umrzeć z głodu.

W dżungli pełnej tych wszystkich dzikich owoców?

Owszem. Większość z nich rośnie wysoko nad głowami – żeby je zdobyć trzeba być małpą i poruszać się w koronach drzew.

A zwierzęta? Polowanie? Na pekari (miniaturki naszych dzików), kapibary (gigantyczne wersje nutrii), tapiry (smakowite skrzyżowanie świni z cielakiem) i na wszystkie inne ptaki i ssaki co skaczą i fruwają, i których pełno dookoła?

Owszem pełno. Przechodzą kilka kroków od ciebie. Ale ich nie wypatrzysz w gęstwinie i nie upolujesz żadną strzelbą, bo to tak jakbyś chciał polować na polu dojrzewającej kukurydzy – widoczność sprowadza się tu do ciągłego odgarniania liści sprzed nosa.

* * *

Żeby cię dżungla nie zagłodziła na śmierć, musisz poprosić o pomoc Indianina, który jest częścią otaczającej przyrody. A on zapewne każe ci zostawić strzelbę, zdjąć ubranie, nasmarować ciało łojem z gruczołów tapira i iść tuż za sobą. Ślad w ślad. Nie wolno się rozglądać ani oglądać. Nie wolno się zatrzymać, zamyślić, rozmarzyć… W dżungli musisz być stale skupiony! Na przetrwaniu! Bo dżungla zabija ludzi nieuważnych na tysiące sposobów.

Słuchajcie uważnie…

W tropikalnej puszczy rosną drzewa, których kora zraniona maczetą wydziela białą żrącą żywicę. Kropla na skórze lekko szczypie, podrapiesz to miejsce, a potem nieopatrznie zatrzesz oko, i pozbawi cię wzroku na zawsze.

Widzisz krzak porośnięty dziwacznymi kwiatami w kolorze zielonym; chcesz podejść i zrobić zdjęcie. Lepiej nie, bo od zapachu najpierw zakręci ci się w głowie, a potem zwymiotujesz w nagłym ataku choroby morskiej – pyłki tej rośliny atakują błędnik. Na pół dnia.

Patrz uważnie, jak twój indiański przewodnik przechodzi przez zwalone pnie – nigdy na nich nie staje. Pozornie nieistotny szczegół… Do czasu, gdy noga ci się zapadnie po kolano w próchnicę i zostaniesz pokąsany przez jadowite skolopendry albo mrówki wielkości jednego cala! [Przypis: Jeden cal co 2,54 cm.

O tych mrówkach mówi się czasem „calówki”, a po hiszpańsku veinticuatro, czyli „dwadzieścia cztery” – i tu nic ma zgodności, czy chodzi o milimetry długości, czy godziny cierpienia po ukąszeniu. [przyp. tłumacza]]

Ból, jakby ktoś ci przykładał rozżarzone żelazo. Noga puchnie od kostki po pachwinę; gdybyś szedł w długich spodniach, trzeba by je przecinać.

Od jadu skolopendry chorujesz kilka tygodni, rana się obiera i gnije. Po ukąszeniu mrówki – giganta zwala cię gorączka, na szczęście tylko na 2 – 3 dni. Chyba że cię ugryzły dwie…

A jeżeli ugryzło cię pięć – twoje problemy zdrowotne zakończą się jeszcze tego samego dnia. Na zawsze. I nie zdążysz napisać testamentu – odpłyniesz szybko do krainy bredni, bełkotów, piany z ust, gorączki i snu…

* * *

Trzeba przejść przez wodę po pas.

Przeszliśmy.

A teraz krótki postój i odrywanie 20 – centymetrowych pijawek. Nogi wyglądają jak kowbojskie spodnie z frędzlami. Chyba że stanąłeś na raję – płaszczkę z jadowitym kolcem. Wtedy zamiast o spodniach, trzeba raczej mówić o balonach meteorologicznych.

Wielu ludzi w Amazonii opowiadało mi o swoich spotkaniach z płaszczką – są one dosyć pospolite, poza tym lubią leżeć w płytkiej wodzie blisko brzegu, dlatego prędzej czy później każdemu, kto chodzi po dżungli, zdarza się nadepnąć… W przeciwieństwie do wszystkich innych Opowieści, historie o rajach były całkowicie pozbawione żartów. Zero poczucia humoru, podczas gdy na co dzień opowiadając o różnych innych nieszczęśliwych przypadkach ci sami ludzie zaśmiewają się do łez. Mówiąc o rai nikt się nie śmieje. Nikt.

Raja nie zabija.

Ale boli tak, że chce się umrzeć!

Ludzie przez okrągłe 24 godziny wyją z bólu… Dorośli mężczyźni płaczą… I nie ma sposobu by im pomóc – musi się wyboleć.

* * *

Po całym dniu marszu, lepki od potu chcesz się wykąpać w rzece…

– Nie skacz do wody!!!

Lepiej podglądaj swego przewodnika i rób d o k ł a d n i e to, co on. Patrz – wchodzi tylko po kostki, bo krok dalej są piranie, jadowite kolce, elektryczne węgorze i najbardziej przerażające ryby świata: canero. [Przypis: Są też oczywiście kajmany, no i królowa wodnych niebezpieczeństw ANAKONDA. Owija ofiarę, dusi, topi, i połyka w całości. Jeśli ktoś miał akurat lornetkę zawieszoną na szyi, to z lornetką. (W muzeum miejskim w Iquitos wystawiono do oglądania odchody anakondy zawierające lornetkę, pasek, mundur, a nawet wojskowe buty z cholewami pewnego poszukiwacza przygód. Eksponat pochodzi z XIX w. Nowszych nie udaje się zdobyć, ale nie dlatego, że anakondy przestały jeść – po prostu w dzisiejszych trudnych czasach wszystkie porzucone w lesie lornetki, zamiast do muzeum, trafiają na bazar.)]

Maleńki złocisty sum, który na co dzień żeruje w skrzelach większych ryb. Wpływa tam, zahacza się specjalnym kolcem i powoli wyjada krwiste mięso.

Niestety canero żywi się nie tylko rybami. Mogą być ssaki – na przykład tapir pokonujący rzekę wpław, Tapiry wprawdzie nie mają skrzeli, ale można w ich ciele znaleźć kilka małych ciasnych otworów wyłożonych dobrze ukrwioną śluzówką, przez które łatwo się wedrzeć do środka. Wedrzeć, by pożreć. Od wewnątrz. Tapir może się miotać w bolesnym szale ile tylko chce – i tak nie strząśnie krwiożerczej rybki. Nie da się jej nijak pozbyć.

Instynkt i węch każą canero wpływać także we wszystkie otwory ludzkiego ciała. Do wyboru jest więc kąpiel w wodzie po kostki albo bardzo obcisłe kąpielówki, ale to już bez gwarancji, że canero się nie przegryzie.

Usunąć tę rybkę można jedynie operacyjnie, oczywiście pod warunkiem, że w pobliżu jest jakiś szpital oraz chirurg wyspecjalizowany w narządach wstydliwych. Niestety, nawet po udanej operacji niewielu mężczyzn ma szansę na ojcostwo.

MORAŁ:

Tak to jest w dżungli. Mniej więcej, bo przecież nie opowiedziałem Warn wszystkiego. Zaledwie zarysowałem po wierzchu. Wskazałem palcem kilka najbardziej oczywistych miejsc, w których czyha sobie niebezpieczeństwo. A teraz – być może – chcecie zapytać, po co w ogóle tam jeżdżę? Dlaczego ktokolwiek – nieprzymuszony – mógłby chcieć spędzić tam choćby chwilę? To proste – jadę po przygody. Takie, których nie odda żadna książka, ani najlepszy nawet film w telewizji. Jest jeszcze jeden powód. Zadziwiający nawet dla mnie samego: Powoli… baaardzo powoli… ale nieuchronnie… dżungla staje się moim domem.