PODZIĘKOWANIA
Pisząc książkę, człowiek spłaca długi (serca, nie portfela). I udało mi się spłacić sporo z nich – przede wszystkim wobec ludzi, których spotkałem na trasie moich wypraw.
Wydając książkę, człowiek zaciąga nowe zobowiązania. Bo książkę można napisać samodzielnie, ale nie sposób jej samodzielnie wydać.
Joanna Lipińska, Krzysztof Praszkiewicz i Filip Stanowski
byli jej pierwszymi czytelnikami i recenzentami. Dzięki nim poprawiłem kilka istotnych drobiazgów.
Szczęsna Milli dostała książkę po tych poprawkach, przeczytała, dzwoni…
Po naszej rozmowie do kosza trafił cały wstęp i większość części pierwszej. A potem napisałem całkiem nowy początek. Duuuużo lepszy od pierwotnego.
Miałem więc gotowy tekst. Wtedy zaczęło się szukanie wydawcy. Byłem w paru miejscach, zostawiłem oprawione wydruki, obiecywali, że oddzwonią, zaraz po niedzieli…
Oddzwonił tylko pan Bronisław Kledzik (Poznań!, Poznań!, solidność!) – wieloletni redaktor Arkadego Fiedlera, a obecnie Harry'ego Pottera. Powiedziały że moja książka mu się podoba i chciałby ją wydać, ale ostateczne słowo w tej sprawie ma właściciel firmy „Media Rodzina” – Bob Gamble. Bob to mój stary przyjaciel, ale się nie zgodził. T była to najprzyjemniejsza odmowa od lat!
Ludzie w Polsce, w podobnej sytuacji, rzadko podają szczere powody. Amerykanie są inni, dlatego lubię, kiedy to oni mi odmawiają.
Pewnego dnia wydawca się znalazł. Jakby sam…
Moja książka leżała w „Bernardinum” (wydawca „Poznaj Świat”) chyba z pół roku. A potem, w pewien nudny sobotni wieczór, pan Zygmunt Skibicki zaczął ją czytać…
Zadzwonił wkrótce i we właściwy sobie sposób wydał mi gwałtowne polecenie:
– Niech Pan natychmiast idzie robić okładkę. Wydajemy to! Już ja przypilnuję! Na głowie stanę!!!
No i stanął. Potem go od tego trochę głowa bolała; ale.
Za okładkę jestem dłużny podziękowanie Łukaszowi Ciepłowskiemu. Powinien zmienić nazwisko na Cierpliwski – jak zawsze siedziałem mu nad głową, dyszałem w kark i wtrącałem się w różne szczegóły. (Normalny grafik mówi autorowi: WON do pisania, a ja tu sobie porysuję).
Mam więc gotowy tekst, jest okładka, ale nie ma zdjęć. To znaczy ja w domu mam ich kilkadziesiąt tysięcy, co z tego, kiedy nie bardzo potrafię je odpowiednio dobrać. I tu spotyka mnie niezasłużone szczęście: zgłasza się do mnie Wojciech Franus z agencji fotograficznej „Tago”, przegląda wszystkie moje zdjęcia, ze wszystkich wypraw, wybiera dobre, chwali, gani, poucza, dzieli się doświadczeniem fotoedytora, a w końcu godzi się wykonać oprawę fotograficzną „Gringo…”.
To, co zrobił z moimi zdjęciami, powaliło mnie na kolana. Was może nie powalać, ale ja widzę różnicę. Najlepsze nawet zdjęcie źle podane jest jak szampan w słoiku po ogórkach. Franus powlewał moje zdjęcia do kieliszków.
Książka prawie gotowa, tylko te błędy…
Od dziecka jestem ślepy na ortografię. Nawet kiedy komputer podkreśla mi coś wężykiem, nie potrafię wybrać poprawnej wersji. To, co napisałem, usiane było różnymi możliwymi pisowniami tych samych wyrazów: rużnymi, rórznymi, rurznymi…
Monika Lipińska siedziała nad tym jak Kopciuszek i wybierała kolejne chrzęszczące błędnie ziarenka piasku. A potem patrzyła na mnie czerwonymi z wysiłku oczami, w których kłębił się obłęd dezorientacji – po kilkunastu stronach lektury (lek – tóry???) mojego tekstu człowiek zaczyna mieć wątpliwości, a… może wontpliwości… [Przypis: Pamiętam taki telefon od pani korektorki, która poprawiała którąś z poprzednich książek: Panie Wojtku, czy kiedy pan pisze słowo „ruże” na stronie piątej, to chodzi o hydraulikę czy ogrodnictwo, bo z kontekstu nie wynika?].
Książka poprawiona. Zdjęcia wsadzone. Tekst złamany. Okładka jest. Maszyny drukarskie w ruchu. Co z tego, kiedy nikt na świecie nie wie, że ona ma zostać wydana. PROMOCJA, INFORMACJA, MEDIA – oto klucz.
Nieocenioną pomocą w tej dziedzinie była i jest Małgorzata Raducha z Pierwszego Programu Polskiego Radia. Gdyby nie jej życzliwość, nie byłoby mnie na antenie „Lata z Radiem” – najbardziej słuchanej audycji radiowej w Polsce. I nikt by nie usłyszał o mojej książce.
Czy to wszyscy?
Jasne, że nie! Kiedy się człowiek uczciwie zastanowi, nic nie jest jego osobistym sukcesem. Mógłbym więc dziękować w nieskończoność, cofając się aż do dnia mego narodzenia. Dlatego zaprzestaję w tym miejscu, arbitralnie ograniczając listę do osób BEZPOŚREDNIO związanych z tą książką.
Nie wiem, jak się wam wszystkim wypłacę i kiedy. Na razie z całego serca dziękuję.
ADRESY AUTORA:
WWW.CEJROWSKI.COM
Wojciech Cejrowski
00 – 958 Warszawa – 66
skrytka pocztowa 35