Изменить стиль страницы

– Dowiedziałem się o wprost wymarzonym miejscu na spłatanie nam kolejnego figla.

Opowiedział o Balu Prasy, nie wspominając rzecz jasna o swojej informatorce. Pierre przyznał mu rację. Nie było lepszego forum dla apokaliptycznej autoreklamy niż spęd mediów.

– Możemy pójść tam razem – zaproponował. – Wpadniemy tam wcześniej, rozejrzymy się…

– W tym sęk, że teraz nie mogę. Za trzy kwadranse spotykam się z bardzo ważnym informatorem. Weź Raula. Jak tylko skończę, natychmiast zjawię się w Ratuszu.

18.39

W drodze do wesołego miasteczka Ronson zajrzał jeszcze na moment do Arnolda. Bukinista wprowadził go na zaplecze antykwariatu, a następnie ściszonym głosem poinformował o pewnej transakcji. Przed miesiącem w Brukseli, ktoś spoza kręgu znanych organizacji, nabył dużo broni. Istniały podejrzenia, że później przeszmuglowano ją tu, do metropolii.

– Dam znać, jak dowiem się więcej.

Tim czekał na niego w swojej budzie. Wydawał się niesłychanie podniecony. Jego delikatne, niemal kobiece ręce drżały. Z niedomkniętej szufladki nowego stolika wystawała kolba sporego gnata.

– Załatwisz zwolnienie Teddy’ego? – zabrzmiało błagalnie.

– Zrobię, co będę mógł – odpowiedział Mark. – Co tak pusto u ciebie?

– Remontują dziś karuzelę, technicy rozbabrali mechanizm i poszli. Dopiero jutro mają skończyć.

– No, ale do rzeczy! Mów, co widziałeś.

Krótkimi szarpanymi zdaniami informator wyszeptywał swoje spostrzeżenia. Opowiedział o wydarzeniu w pasażu i o tym, jak za suty napiwek boy (śliczny chłopak o migdałowych oczach) zobowiązał się wszystkiego dowiedzieć. Rzeczywiście, wrócił po chwili z informacjami. Narożny pokój nie był tego dnia wynajęty, ale… przez wewnętrzne drzwi miał połączenie z sąsiednim apartamentem, a ten został zapłacony przez…

Przerwało mu stukanie do drzwi.

– Pan Ronson proszony do telefonu, jest pilny telefon od pana Losera – powiedziała, zaglądając do środka śliczna, uczesana na pazia blondyneczka z kasy przy bramie.

– Pójdziesz ze mną – rzucił Mark do Tima. Pobiegli. By dojść do kasy należało jedynie wyminąć nieczynną karuzelę i niewielki pawilon strachów. Po paru krokach Tim został lekko w tyle.

– Cholera – usłyszał nagle jego klątwę Ronson – Mało, że nie kończą, to nie zamykają nawet za sobą drzwi. – Zaraz pana dogonię!

Mark przyspieszył kroku. Dobiegł do kasy i chwycił słuchawkę. Już w tym momencie miał dziwne przeczucie kłopotów. Przecież nikt z kolegów nie wiedział, dokąd się wybiera. Jego konfidenci nie figurowali na żadnej liście, a kontakty z Timem…

– Słucham, Ronson!

W odpowiedzi usłyszał jedynie jednostajny szum. Pułapka! Krzyknął głośno. „Tim, Tim!” i zawrócił. Nim jednak minął „Tunel Grozy”, dobiegła go muzyczka, wesoła muzyczka nie zmieniająca się od stulecia. Nieczynna karuzela ruszyła.

Dobiegł na miejsce. Wagoniki już nabierały pędu, błyskały lampki, natomiast w obnażonym, pozbawionym osłon mechanizmie dostrzegł miazgę ludzkiego mięsa, które parę sekund wcześniej było Timem. Ktoś sterroryzował informatora i wepchnął go pod koło zamachowe. Morderca nie mógł zdążyć się oddalić, istniała więc jeszcze szansa… Na nieszczęście za Ronsonem nadbiegła paziowłosa blondyneczka. Jej krzyk zagłuszył wszystkie inne efekty wesołego miasteczka. W parę sekund karuzelę otoczył zwarty tłum. Nadbiegający zatarasowali drogi we wszystkich kierunkach. Mark wiedział, jak wyglądać będzie oficjalny raport. „Nieszczęśliwy wypadek wskutek niezachowania dostatecznej ostrożności w obchodzeniu się z niesprawnym mechanizmem”.

19.02

Na godzinę przed początkiem balu plac przed Ratuszem świecił pustkami. Legrand zostawił w wozie Raya (swego starego pomagiera, którego dziś za zgodą komisarza włączył do akcji), a sam zadzwonił do stylowych drzwi ze złocistymi okuciami. Trochę żałował, że nie ma z nim Martineza, ale Raul po kilkudziesięciu godzinach nieprzerwanej pracy i z powodu alkoholowego głodu przeżywał kryzys i nie nadawał się do akcji.

Portier przywitał go niechętnie i wpuścił dopiero po obejrzeniu odznaki. W całym gmachu dopiero kończono sprzątanie, a w głównej sali naprawiano usterki nagłośnienia.

– Jakie usterki? – zainteresował się Pierre.

– Nie wiem, ale przysłali dwóch mechaników, majstrują coś na górze.

Legrand przypomniał sobie żółtą furgonetkę zaparkowaną w bocznej uliczce, którą zauważył, wysiadając przed Ratuszem. Przez moment zastanawiał się, czy nie wrócić po Raya, ale obawiał się straty czasu. Poprosił portiera, aby sprowadził czekającego w wozie funkcjonariusza, a sam podbiegł do telefonu. Wykręcił dwie cyfry i znieruchomiał. Na schodach pojawił się barczysty mężczyzna w błękitnej bluzie montera. Szedł spokojnie ze skrzynką pełną narzędzi. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Legrand dostrzegł jakby minimalne zawahanie, ale mechanik schodził dalej. Pierre odłożył telefon, szybko dobył pistoletu i jednym susem stanął przed schodzącym.

– Pańskie dokumenty i żadnych gwałtownych ruchów! – doskonale pamiętając, że na górze znajduje się wspólnik, na wszelki wypadek ustawił się tak, aby błękitnobluzy stanowił naturalną tarczę.

– Zaszło jakieś nieporozumienie… Jestem zwyczajnym instalatorem – tłumaczył mężczyzna.

– A katapulta już gotowa?

– Jaka katapulta?

Za plecami Legranda skrzypnęły drzwi, obejrzał się. To wystarczyło – instalator skoczył w bok. Z góry zagrała seria z automatu. Oberwali wszyscy trzej – Legrand, monter i portier. Ten z góry, chudy facet o płomienno rudej czuprynie, nie dbał o strzelecką finezję, a raczej o opróżnienie magazynku. Nim Ray uporał się z drzwiami, które zatarasowało ciało rannego portiera, snajper przerwał ogień i zniknął.

Policjant pochylił się nad kolegą. Twarz Legranda pokrywała śmiertelna bladość.

– Nie pozwól… mu uciec… żółta furgonetka… zapisz numer!

Legrandowi nic nie mogło pomóc, a rzut oka na rannego przestępcę upewnił Raya, że ten nie ucieknie, pobiegł więc za strzelającym bandytą po schodach. Poniewczasie pojął, iż popełnił błąd. Gdyby wypadł na zewnątrz gmachu, prawdopodobnie dostałby mordercę w swoje ręce.

Tak stracił tylko czas. Strzelec przez okno pierwszego pię tra wyskoczył na dach samochodu dostawczego. Gdy ścigający go funkcjonariusz dopadł do framugi, mógł zobaczyć jedynie tył startującej z piskiem opon furgonetki.

22.05

Na kolejnej naradzie panowała przygnębiająca atmosfera. Śmierć Legranda kładła się mrocznym cieniem na całej akcję „Foto”. Maria miała zaczerwienione oczy. Niespokojny był również komisarz, którego czekało długie tłumaczenie, w jaki sposób więzień Stołecznego Zakładu Penitencjarnego znalazł się w Ratuszu ze służbową bronią w ręku. Jeden Loser nadal emanował wigorem.

– Mamy wreszcie punkt zaczepienia, panowie! – perorował. – To już nie jest kolejny, nieszczęśliwy wypadek, zabito policjanta. Możemy rozwinąć naszą akcję. Od tej chwili cały aparat państwa będzie ścigał nie jakichś tam „fotografów”, ale morderców funkcjonariusza. Oczywiście bez szerszego wprowadzenia w istotę sprawy. Optymizm doktora co do postępów śledztwa nie znajdował pokrycia w faktach. Zraniony przez kumpla instalator zmarł w drodze do szpitala. Żółtą furgonetkę znaleziono po dwóch godzinach porzuconą nad rzeką opodal stacji metra. Jej kierowca oczywiście zniknął. Rysopis zabójcy niczego nie dawał – rude włosy i długa broda stanowiły niewątpliwą charakteryzację. Podobnie postrzelony – miał doklejone wąsiki i nosił ciemną perukę. Z informacji otrzymanej w firmie przewozowej wynikało, że furgonetkę wczesnym rankiem wynajął niejaki Green. Jego rysopis pasował do ucharakteryzowanego truposza. Tyle, że adres podany przez wynajmującego okazał się fałszywy. Furgonetka musiała zostać przemalowana przed akcją, natomiast zapis licznika wskazywał, że od chwili wynajęcia przejechała dokładnie sto pięćdziesiąt dwa kilometry. Przy rannym bandycie nie znaleziono żadnych dokumentów. Jedynie stary bilet z metra, na którym zanotowano jakiś numer telefonu.

– Sprawdziliście ten numer? – zainteresował się komisarz.

– Tak. Należy do aparatu w małym bistro w Zachodniej Dzielnicy – powiedział Martinez. – Jeszcze dziś złożymy tam wizytę.

– Tylko bądźcie ostrożni – radził komisarz.

Ronson miał na końcu języka jeszcze jedno ostrzeżenie. Od chwili śmierci Tima nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że w ich małym gronie znajduje się ktoś trzymający z przeciwnikiem. Ktoś, kto śledził Ronsona, kiedy jechał do wesołego miasteczka. Następnie po upewnieniu się, kto jest informatorem, odciągnął Marka i załatwił Tima. Ronson znalazł miejsce, skąd mogli być obserwowani, budkę telefoniczną po drugiej stronie karuzeli. Jednego był pewien – o ważnej informacji, na którą liczył, wiedzieli tylko: Maria, Loser, Komisarz Legrand i Martinez. Z tym, że Legrand już nie żył.

23.35

W drodze do Zachodniej Dzielnicy Ronson zastanawiał się czy wtajemniczyć Martineza w swoje podejrzenia. Znał go nie od dzisiaj. I jeszcze wczoraj zaufałby bez wahań. Dziś miał wątpliwości i zadawał sobie pytanie, czy alkoholik z zachwianą siłą woli nie mógłby być podatny na przekupstwo…?

W małym bistro indagowany kelner rozpoznał Greena na fotografii.

– Tak, Luis wpadał tu co jakiś czas – zeznał. – Siedział tam, w kącie. Specjalnie z nikim nie gadał, tylko czekał. Zwykle o siedemnastej był do niego telefon. Nie mam pojęcia od kogo.

– Może zanotowany numer na bilecie był przeznaczony dla kogoś, kto nie zdążył go odebrać? – pomyślał Mark.

– Bliższych informacji o nim może udzielić Kitty, druga barmanka… – ciągnął kelner. – Ale ona wpadnie dopiero jutro koło południa. Chyba trochę kręcili ze sobą. Zresztą – dodał konfidencjonalnie – każdy od czasu do czasu kręcił z Kitty.

Piątek po północy

Tym razem dyżur objął na ochotnika Ronson. Maria i Raul Martinez wyczerpani grzebaniem w archiwaliach zasnęli w sąsiednich pokojach. A Mark czekał. Wiedział, że Irene zna numer. Wierzył, że zatelefonuje. Nie dzwoniła. Im bliżej świtu, czuł się coraz marniej. Jeszcze raz wykręcił numer do Sheratona. Od czasu strzelaniny Irene nie pojawiła się ani w kasynie, ani dyskotece. Nikt z obsługi nie wiedział o niej nic konkretnego. Do Sheratona zaczęła wpadać przed tygodniem. Z nikim nie zawarła bliższej znajomości.