Изменить стиль страницы

– Cholernie mało wiemy – westchnął Raul.

– Nie tak mało – uśmiechnął się Carducci. – Pismo powiada „po czynach ich poznacie”. Załóżmy roboczo, że istnieje organizacja i ma określony cel – chęć przekazania ludziom pewnego memento…

– Że za półtora roku…?

– Tak!

– Memento bez szans ratunku?

– Może to na razie tylko przygotowanie, doprowadzenie ludzkiej świadomości do takiego stanu, kiedy człowiek będzie gotów na przyjęcie zaproponowanego gorzkiego lekarstwa.

– Zaraz, a zatem mamy do czynienia z rakiem czyjego diagnostykami?

– Gdyby rak miał samowiedzę, zapewne starałby się znaleźć jakieś modus vivendi z organizmem, który trawi. Jego pełne zwycięstwo jest zarazem śmiercią obydwu. Ale do rzeczy – dotąd wszystkie działania tych, jak wy ich nazywacie „fotografów”, zmierzają do nadania swemu przesłaniu maksymalnego rozgłosu. Czynią to metodycznie i unikają dekonspiracji. Gdy zagraża im rozszyfrowanie, nie cofają się przed żadną zbrodnią. Czego to dowodzi?

– Determinacji.

– Tak, i dlatego, gdyby to ode mnie zależało, pozwoliłbym im głosić tę „złą nowinę”. Świat się przerazi? Cóż, nasz glob i tak siedzi struchlały od chwili wynalezienia broni jądrowej, i co z tego? Toteż dziwię się reakcji policji czy tajnym służbom, że nie wzięły pod uwagę możliwości takiego celu akcji. Może zamiast ruszać z nagonką, należałoby najpierw wsłuchać się w przesłanie?

– Wolałbym, żeby mi pomagał ktoś, kogo znam osobiście. Zresztą, jeśli ma się czyste zamiary, po cóż działać konspiracyjnie? Nie lepiej zwołać konferencję prasową, zademonstrować wynalazek i powiedzieć: „Ludzie, grozi nam niebezpieczeństwo, ratujmy się wspólnie”.

– O ile stoją za tym ludzie?

– Pan uważa?

– Nic jeszcze nie uważam. Myślę. Proponuje pan dekonspirację? A jeśli ujawnienie sposobu fotografowania jutra, wywołałoby więcej zamieszania niż pożytku? Wiedza o przyszłości? Na miły Bóg! To największa władza, jaką można sobie wyobrazić… A jednocześnie ogromne zamieszanie, szaleństwo ludzkich losów, pokusa manipulacji. Trudno ogarnąć wszelkie możliwe konsekwencje. Przecież jeśli znałbym niekorzystne elementy przyszłości, to próbowałbym je zmienić, a wtedy moje spojrzenie w przyszłość nie odpowiadałoby prawdzie. I co wtedy? Katastrofa. Tak przynajmniej podpowiada klasyczna logika. Może jednak przyszłość zawsze jest wielowariantowa i tak jak wiązka światła rozszczepia się w pryzmacie, tak nasze jutro może być takie albo inne. A wtedy „zdjęcie jutra” to jedynie ewentualność, nie konieczność!

– Jeśli to wszystko prawda, to nigdy nie złapiemy „fotografów”, profesorze. Skoro oni znają przyszłość, znają również nasze działania.

– Spokojnie, spokojnie. Nie przypuszczam, żeby mogli robić transmisje przyszłości w każdej sytuacji. Aparatura musi być duża… Na tej fotografii z Westminsterem, a także Dworcem Lotniczym, fragment zdjęcia był pokryty identycznym cieniem, zauważyłeś?

– Chyba tak! Czyżby obiekt był z przyszłości, a cień współczesny?

– Tego nie potrafię wyjaśnić. Atoli w obu wypadkach jest to cień dużej, jakby wojskowej ciężarówki. Możemy przypuszczać, że ich technika nie osiągnęła jeszcze stadium miniaturyzacji.

– Rzeczywiście. Jest pan genialny, profesorze!

– Może jutro opowiem ci coś więcej. Obiecaj mi jedno, nie będziesz działał pochopnie. Wiem, że pragniesz zemsty. Ale zemsta to rozrywka maluczkich. Odbiera rozum i nie daje ukojenia. Zatem zachowaj zimną krew i bądź ostrożny. Po przeanalizowaniu całej historii podzielam twój niepokój, że gdzieś w pobliżu waszej grupy kręcił się zdrajca. Ale niekoniecznie zupełnie blisko. Ktoś władający „futurofotem” może dysponować równie dobrze tradycyjną aparaturą podsłuchową. Oczywiście, jej umieszczenie też wymaga wspólników w policji lub tajnych służbach. A teraz postaw mi kieliszeczek. Poprosimy panienki…

Poniedziałek rano

Raul wyczołgał się z taksówki i na parę chwil zawisł na latarni.

– Schlał się jak bydlę – mruknął taksiarz i odjechał. Martinez rozejrzał się nieprzytomnie, puścił latarnię i paroma sinusoidalnymi krokami dotarł do drzwi. Obmacywał zamek, usiłując trafić kluczem. Zawsze tak się zachowywał wracając z nocnej eskapady. Gdyby ktoś postronny obserwował go tej nocy, mógłby stwierdzić z pełnym przekonaniem – inspektor znowu był na fazie!

Teraz pozostawało jedynie dowleczenie się do drzwi na drugim piętrze, wtoczenie do środka i obowiązkowe zapalenie papierosa. Taki był rytuał. Przez tego „papieroska” już raz mało się nie spalił, kiedy w ogniu stanęła cała pościel.

Już w progu mieszkania uderzył go charakterystyczny zapach. Pijany być może nie zwróciłby na to uwagi, ale przecież Raul był trzeźwy jak noworodek. Jego mózg działał precyzyjnie niczym zegarek. Nie zapalając światła, paroma ruchami zgarnął do kieszeni trochę pamiątek i notatek. Zamienił ubranie na dres, wyciągnął swój ulubiony nóż, potem już na klatce zmiął kartkę papieru, zapalił ją i cisnął do wnętrza, zatrzaskując za sobą solidne dębowe drzwi, padając na ziemię.

Ułamek sekundy, a całe pirotechnicznie spreparowane mieszkanie stanęło w ogniu, wyleciały szyby… Martinez nawet się nie obejrzał, zbiegł do piwnicy, a następnie małym okienkiem wyczołgał się na podwórze. Potem prześliznął się dziurą obok śmietnika na sąsiednie podwórko, skąd już bez większych przeszkód dotarł na sąsiednią ulicę. Tam przeszedł w spokojny bieg maniaka sportowca, który zwalcza bezsenność za pomocą biegania. Niebo zarumieniło się od łuny. Gdzieś zawyła syrena. Martinez równym truchtem oddalał się coraz bardziej.

Nazajutrz 12.15

– Jednak pan żyje? – zdziwił się Carducci, podnosząc głowę znad gazety, w której artykuł o katastroficznych ulotkach na stadionie sąsiadował z wiadomością o pożarze w dzielnicy nadrzecznej, w którym poniósł śmierć były as policji metropolitalnej, aktualnie urlopowany, Raul Martinez.

– Jak pan widzi! – Raul opuścił ogrodowe zarośla i szybko wskoczył na werandę willi profesora. – Mam nadzieję, że nie jest pan pod obserwacją.

– Nie sądzę. Zresztą wraz z pana śmiercią nie mają już powodu obawiać się czegokolwiek. Widzi pan zresztą te tytuły – rzucił mu plik gazet. – „Ekstremiści sprytnymi fotomontażami pragną wywołać niepokój społeczny”, „Polityczny faul na stołecznym stadionie”, „Nasze stanowcze nie dla nieodpowiedzialnych prowokacji”.

– Niezłe! Stylistyka godna doktora Losera – uśmiechnął się Martinez.

– Jak pan myśli, co to oznacza? – zapytał Carducci. – Moim zdaniem, chyba tylko jedno: władze pogodziły się z myślą, iż sprawcy nieprędko zostaną złapani.

– Ja się nie pogodziłem – Martinez patrzył hardo na profesora. – Ma pan coś dla mnie?

– Troszeczkę. Na przykład naszkicowałem modelowy schemat przypuszczalnej organizacji „Fotografów” w trzech wariantach: minimalnym, maksymalnym i optymalnym. Wyliczyłem przybliżone koszty poniesione w czasie dotychczasowych operacji, prześledziłem opcje światopoglądowe, a także upodobania kierującego tą zabawą. Szczegóły są w tej teczce. Dają do myślenia. Ale zacznę od wniosków. Najpierw finanse. Jeśli nie jest to stara grupa przestępcza czy agenda finansowana przez obcy wywiad, to dysponuje ona zaskakująco dużym wolnym kapitałem, ograniczającym liczbę potencjalnych sponsorów do tysiąca nazwisk w kraju. Po drugie, z analizy technologicznej wynika, że ekipa produkcyjna łącznie z kierownictwem liczy około czterech osób, ze trzy zajmują się logistyką, drugie tyle stanowią łącznicy z kolporterami, wreszcie istnieją minimum dwie niezależnie działające grupy operacyjne (jak wiemy, dwuosobowe), tyle też musi liczyć ochrona, która zapewne spełnia również funkcje egzekucyjne. Rekapitulując: według niskiego wariantu – „fotografów” jest dwunastu, według wysokiego – dwudziestu paru.

– Skąd ta pewność? Czy ochroniarz nie może być technikiem?

– Ze względu na ścisłą konspirację jest to wykluczone. Poszczególne grupy są odseparowane od siebie, mają ograniczone kontakty. Z podobnego względu nie może być ich więcej. Każdy dodatkowy człowiek potęguje ryzyko…

– Racja! Ale modele to nie wszystko. Nasz przeciwnik potrafi zmieniać metody, czego dowodzi choćby wynajęcie helikoptera.

Carducci znów uśmiechnął się.

– Czytał pan gazety. To tylko potwierdza, jak mocno jest asekurowana ta akcja. Pilot rozrzucający ulotki był przekonany, że został oficjalnie wynajęty przez koncern Coca Coli, a lecące fiszki są zachętą do konsumpcji tego popularnego napoju.

– Dobrze rozegrane!

– A przecież nie jest to ich ostatnie słowo. Ludność nie wpadła w panikę. Nie ma też poważnej reakcji rządu i społeczeństwa. Boję się, czy „fotografowie” nie zechcą pokusić się o jeszcze mocniejsze efekty, aby uwiarygodnić swoje przesłanie.

– Na przykład jakie?

– Chciałbym się mylić – westchnął profesor – ale z probabilistycznego wizerunku przywódców wynika, że stać ich jeszcze na bardzo wiele.

21.25

Maria należała do kobiet odważnych. Nie bała się ciemnych ulic i podejrzanych lokali. Gwarancję dawał jej odpowiedni pas kung fu. Nie przerażały jej również trudności ani ludzka nieżyczliwość. Ba, nie przestraszyła się nawet swego czasu komisarza, potrafiła z nim definitywnie zerwać i przekreślić tym samym własną, dobrze zapowiadającą się karierę w policji. Nawet zdziwiła się, że do akcji „Foto” ściągnięto właśnie ją. Ale może nie było innych pod ręką?

Teraz jednak bał a się. Mały wiejski domek na odludziu, normalnie jasny i przytulny, obecnie wydawał się jej pułapką. Po kilku nerwowych dniach odizolowanie się od świata denerwowało ją, zamiast uspokajać. Telefon milczał, zresztą był uszkodzony. Nowych sąsiadów nie znała, starzy dawno powyjeżdżali lub poumierali. W takich chwilach przypominało się jej dzieciństwo – rodzice, wujek Franciszek – mizantrop na samotnym poddaszu, rodzeństwo, gosposia. A teraz… Matka w pensjonacie dla starców, brat w Nowej Zelandii, siostra nie wiadomo gdzie, wuj odludek umarł trzy lata temu. Dom też umierał. Na ścianach pojawiły się zacieki, wiało przez spaczone, niedomykające się okna.