I pomyśleć, że Weroniczka była kiedyś grzecznie klęczącą przez tymi różnymi zbokami podającymi mi komunię, dziewczynką. W białej sukni i białych rękawiczkach. Teraz wolę słuchać prawdziwie nawróconych grzeszników, niż bezkarnie grzeszących kleryków!

Chodzicie czasami po forach dyskusyjnych? Ciekawe, czy zabieracie głos w dyskusjach np. o księżach molestujących dzieci, o ojcu Rydzyku poruszającym się Maybachem za 2 miliony* złotych, czy prałacie Jankowskim w swoim Jaguarze za jedyne 120tys.** złotych. Pewnie wiele/wielu (tych młodszych) z zaglądających tu zrobiłoby wiele, by móc przejechać się autem, do którego, w salonie firmowym nie pozwolą im się nawet zbliżyć. Mam kolegę, który po każdym zaparkowaniu pod dyskoteką, po jej zakończeniu, musi wyciągnąć zza wycieraczek po kilka karteczek z numerem telefonu i imieniem chętnej do przejechania się taką furą dziewczyny. Ciekawe, co robią dla swych wyfurowanych księży, "wierni" i "wierne"? Może mi to pan ksiądz napisze? A na koniec mojego świętobliwego monologu wygłoszę hasło: Księża na księżyc!

* – czyli 800.000 obiadków – 2200 dzieci miałoby pełny brzuszek przez cały rok!

** – czyli 48.000 obiadków

– takie przeliczanki też Was denerwują?

skomentuj (45)

2004-09-15 12:15:23 ›› Ciągle chora:(

Tak to jest kochać się w miejscu publicznym, gdzie może zawiać wiaterek, dmuchnąć przeciąg, lub ludzkie dmuchania na zimne;) Oj nie byliśmy zimni… Mało nie spadliśmy z loży na resztę widowni… Miłe chwile, a teraz odchorowywanie tego, lub czegoś innego.

A co do księży – "Jezus gdyby teraz żył, też jeździłby takim autem" – wypowiedź samego ojca Rydzyka odnośnie Maybaha.

Macie rację – "ojciec" Tadeusz Rydzyk nie dał ani grosza za tego Maybaha. Za do około dwieście milionów groszy* dała za niego wrocławska fundacja, którą kontroluje… Tadeusz Rydzyk. Pewnie to tylko zbieżność nazwisk?

PS Do pracownika Ery GSM, który próbuje się do mnie dodzwonić. Spróbuj e-mailem, bo może będę miała do Ciebie prośbę…

skomentuj (11)

2004-09-15 20:26:34 ›› SEX w miejscu publicznym.

Jestem chora, więc mam chwilę czasu opisać domniemaną przyczynę mojej choroby. Był to o ile się nie mylę, sex w miejscu publicznym.

Można go uprawiać na ławce, późnym wieczorem w parku, co nie jest wcale taką sztuką, co pieprzenie się na ławce przed blokiem w samo południe – takie coś kiedyś nakręcił na wideo mój znajomy i wypożyczał później wszystkim swoim kolegom. Także SEX w samochodzie nie jest zawsze tym samym, bo zaparkowanie go w lesie jest smutną koniecznością większości nastolatków nie mogących się doczekać wolnej chaty. Zaparkować auto w centrum miasta, wrzucić do parkomatu kilka monet, wrócić do auta z biletem, by przesiąść się na tylne siedzenia – to już większa odwaga. Oczywiście, że nie w kabriolecie ze złożonym dachem, a w dużym wygodnym samochodzie, z przyciemnionymi szybami i roletą na tylnej szybie.

Ale SEX w miejscu w którym może podglądać nas kilkadziesiąt osób. Gdzie może przyjść personel lub ochrona i grzecznie, ale stanowczo nas wyprosić. Takim miejscem był ostatnio teatr. Kilkuosobowa loża w której byliśmy tylko we dwoje.

Widziałam kiedyś reklamę na której, na wzgórzu, z którego rozciągał się piękny nocny widok, bujały się "kopulacyjnie" dwa auta. Jedno nowe, z którego prócz bujania wydobywała się nowoczesna muzyka, i obok drugie, kilkudziesięcioletni klasyk z którego wydobywały się znane ze swojej długości dzieła klasyków wiedeńskich. Auto nowe przestało się bujać tuż po zakończeniu się kilkuminutowego kawałka, a klasyk kołysał się tak długo, jak długo trwa koncert w filharmonii.

Tym reklamowym akcentem chciałam wprowadzić nastrój w którym byłam, idąc z moim mężczyzną do teatru. "Moim mężczyzną" – ale to brzmi. Pewnie czytając to macie taką minę, jaką miał portier w hotelu, gdy mała Natalie Portman grająca w Leonie Zawodowcu Matyldę, mówiła o Leonie – "mój kochanek". No ale jak go zwał, tak go zwał – wieczór ów miałam spędzić w jego towarzystwie w gnieździe kultury, gdzie ludzie przemawiają do siebie z góry zaplanowanymi słowami.

Gdy już znaleźliśmy się w naszej pustej loży, gdy już usiedliśmy w jej ostatnim rzędzie, gdy zgasły światła, gdy jupitery rozjaśniły scenę, zrozumiałam, że nie przyszliśmy tu dla przedstawienia. Nie było za ciepło, ale domyślałam się, że wkrótce na pewno się zrobi…

Podniecała mnie sama myśl o tym, że przecież wprawne oko kogoś siedzącego na przeciw nas na pewno dostrzeże to, co pewnie zaraz będzie się działo. Podniecał mnie dźwięk skrzypiącej podłogi, który na pewno będzie akopaniamentował naszym igraszkom.

Przedstawienie się zaczęło, wczuliśmy się w klimat sceniczny, oswoili z klimatem wielowiekowych murów i… zaczęliśmy. I ja tam byłam, miód i wino piłam, bardzo się spociłam i przeziębiłam:(Buu:(

Nie mam ochoty już o TYM pisać! Szczególnie wprost z Ipaq'a. Po co ma mi się zrobić jeszcze bardziej gorąco, niż wskazuje teraz termometr? Widzę, że nawet mając gorączkę jestem zrozumiała, w przeciwieństwie do niektórych "zdrowych";)

UWAGA: Lobby kościelne dopięło swego i diabelska Weronika nie może już dodawać nowych notek! Mam nadzieję, że mogę chociaż edytować obecne?

skomentuj (27)

2004-09-16 22:19:04 ›› Budynek bez klamek…

Ostatnio właśnie zostałam tam zamknięta. Tylko, że klamek nie było od strony wejścia, a nie przy wyjściu. Co to za budynek? Odpowiedzą tylko ci, którzy byli w podobnym… Reszta znów włoży mnie między bajki, gdzie świstaki mają małe ptaki i zamiast kopulować, wolą wszystko sreberkować, jak bułgarski artysta Christo foliować;)

PS Już jestem prawie zdrowa – dziękuję za życzenia:)

skomentuj (20)

2004-09-18 23:28:54 ›› Ciągle chora:(

Po raz pierwszy choruję przez cały prawie tydzień! Zaczęło się w niedzielę drapaniem w gardełku, przerodziło w łagodny kaszelek, a teraz niby już ustępuje, ale ciągle nieciekawie się czuję:(Mam nadzieję, że mój stan zdrowia nie przenosi się na Was?

Teraz już wiem, że nie powinno się pieprzyć na zimnej podłodze teatru, bo to ani wygodne, ani bezpieczne, ani jak się okazuje… zdrowe.

Szpital psychiatryczny jest jedynym budynkiem bez klamek jaki znacie? A bywacie np. w teatrze w którym to obsługa wpuszcza widzów do loż? I by błądzący nie przeszkadzali "lożanom" w oglądaniu spektaklu, opery czy baletu – po prostu nie ma klamek, by wejść i zmącić spokój. Dlatego czuliśmy się tam w miarę bezpiecznie, co jednak, jak dowodzi stan mojego zdrowia okazało się złudnym bezpieczeństwem… Wolę kino;)

skomentuj (20)

2004-09-20 18:15:44 ›› Ostatni…

Wiem, że miałam napisać dziś coś o oglądanym ostatnio filmie – była to "Osada". Film nie usypiał mnie jedynie przez to, że był na swój sposób ciekawy. A "ciekawy" był z racji występujących w nim błędów typu – zwisający kudłaty mikrofon na górze kadru, czy doszukiwanie się "talentu" oscarowego Brody'ego, itp. Film filmem, ale życie to nie film. Także nie bajka. Ostatnio nurtowała mnie taka oto sprawa:

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby Wasz ostatni w życiu sex/ stosunek/ kopulacja? SEX w genitalnej postaci, bo wiem, że SEX można odbywać na wiele sposobów, nie tylko łonowo. O co mi chodzi? Np. rozstaje się ze sobą para, za porozumieniem stron, i by ostatnim wspomnieniem ich związku było coś miłego, a nie np. ostatnia kłótnia – postanawiają ostatni raz się ze sobą przespać.

Przykład mogę podać też taki, że np. facet idzie na operację jąder, po której już nigdy nie będzie mógł – nie wnikajcie mi tu w anatomię, a w sens o który mi chodzi.

Albo "upadła" dziewucha bez perspektyw postanawia wstąpić do zakonu. Chce wcześniej, przed przekroczeniem bram, po raz ostatni użyć życia. No…

Wiedząc, że coś dzieje się ostatni raz, jak inne jest to coś?

skomentuj (22)

2004-09-21 19:55:28 ›› Myślenie abstrakcyjne

Nie wiem, czym różnią się mózgi kobiety i mężczyzny (prócz wagi). Nie wiem, jak inaczej mężczyźni i kobiety pojmują różne rzeczy. Dla matematyków nawet 2*2 może być skomplikowanym zadaniem, więc co dopiero "ostatni raz". Przecież osławiony "pierwszy raz" nie jest nigdy właściwie pierwszym, ani całkowicie pierwszym. Nawet na "Błękitnej lagunie" ich pierwszy raz nie był pierwszym, bo chłopiec już wcześniej karmił swym nasieniem rybki oceaniczne, a dziewczynka grana przez Brookie Shields jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wiedziała, co on sobie robi…

Ostatnia moja notka była pewną abstrakcyjną ucieczką od notek.

Chciałam dowiedzieć się, co Wy sądzicie o ostatnich razach, ale widzę, że ostatnie Wasze pamiętane razy to te, które rodzice łoili Wam na dupę, gdy byliście na tyle mali, by jeszcze owe razy dostawać.

A ja mam kilku facetów. Kto czyta ten blog w miarę rozumiejąc sens liter i wyrazów w które się one układają ten wie, co mnie z moimi facetami łączy. Mogę, przez wyłączenie komórki (a właściwie to zniszczenie karty sim – by mnie nie kusiło jej włączenie) wszystkich ich zostawić. Wysłać do krainy zapomnienia. Ale wolałabym odejść za porozumieniem stron. A wiem, że porozumiewam się z nimi w chwilach, gdy mają na mnie ochotę… Więc albo nigdy się już do mnie nie dodzwonią, albo w chwili, gdy mnie ujrzą w swych drzwiach powiem, że robię/robimy to ostatni raz… I właśnie zastanawiam się, jaki ten raz by był/będzie/był…

skomentuj (18)

2004-09-22 13:53:33 ›› Proste pytania i proste odpowiedzi

Czy tak trudnym targetem jestem, że żeby mnie pojąć, by zrozumieć chociaż jedno zadane przeze mnie pytanie trzeba przeczytać aż kilkadziesiąt książek o kobietach, po których wie się o nich tyle samo, co przed ich przeczytaniem? Może uśredniając, wie się więcej o statystycznej kobiecie, jej uśrednionym życiu, jej statystycznych potrzebach. Ale co jest, jeśli cel w który zamierzacie trafić nie ma w środku swojej tarczy 10-tki, a np 50-tke? Jak np. w dartach. Sławku wyraźnie się ostatnio irytujący, że nie targetuję w Ciebie jako odbiorcę moich notek, czy zadając mi jakieś zaczepne pytania jesteś pewien, że celujesz w sedno?