– A przez kogo mamy ten pasztet?! – wściekł się Sedlak. – Przez tych leśnych bohaterów, wyzwolicieli Polski, których reprezentują tu panowie Mertel i Kortoń!

– A nie wie pan czasem, towarzyszu, kto tu reprezentuje tych leśnych zbirów, co tylko rabują po wsiach, nazywając złodziejstwo, bandyckie złodziejstwo, rekwizycjami? – zapytał gniewnie Mertel. – Dla ułatwienia dodam, że przedstawiają się jako ludowa partyzantka wyzwoleńcza, chociaż wyzwalają jedynie chłopów z ich dobytku, a od walki przeciw Szwabom stronią jak diabeł od wody święconej!

– Niech pan przestanie się czepiać! – pisnął poczmistrz. – Ja nie mam z tym nic wspólnego!

– Pewnie, że nie ma pan ze święconą wodą nic wspólnego. Tym bardziej więc jest dziwne, że przemawia pan słowami Ewangelisty.

– Jakiego znowu Ewangelisty?!

– Świętego Mateusza. On też radził nie walczyć o nic, przeciw żadnemu złu, bo po co ludziom taki pasztet? Pisał: „Nie sprzeciwiajcie się złu, nie stawiajcie złu oporu"\ Siedzieć na dupie, nie strzelać, nie wojować, nie bronić się, tylko pokornie akceptować każde zło, a wówczas nie będzie kłopotliwych pasztetów. Czy tak?

– Nie mówię, że… – chciał bronić się poczmistrz.

– Mówi pan, mówi, towarzyszu, wszyscy słyszeli! – zagłuszył go bezceremonialnie Kortoń. Opór jest pasztetem, który rodzi wielki ból i wielki kłopot! Jak Sowieci uderzyli nas w plecy 17 września, najeżdżając Polskę od wschodu, gdy Niemcy wdzierali się już od zachodu – słychać było wzdłuż Bugu wrzask, żeby się nie bronić, bo Ruscy to wyzwoliciele. Wyzwalali takich jak pan! Lecz przecież tutaj, w Rudniku, pan mieszka nie pod ukochanym Kacapem, tylko pod butem szwabskim! Tymczasem znowu pan agituje za bezczynnością…

– Nie on jeden – przypomniał Mertel, patrząc oskarżycielsko na Malewicza.

– Fakt! – przytaknął Kortoń. – To jest nasza polska hańba, że tylu Polaków daje dupy jak wełniane owce! Broń Boże się stawiać! Należy siedzieć cicho i żadnym oporem nie drażnić ciemięzców!

– Należy prawidłowo tłumaczyć teksty biblijne! – zgromił Mertla i Kortonia filozof.

– Co?

– Pstro! Popisujecie się znajomością Ewangelii pełnej translatorskich błędów. Grecki tekst Ewangelii świętego Mateusza od wieków błędnie tłumaczono. Po grecku zdanie cytowane przez pana Mertla brzmi: „Nie rewanżujcie się złu", w znaczeniu: nie rewanżujcie się taką samą metodą, jakiej użył złoczyńca.

– Czyli na bomby i pociski trzeba odpowiadać pigułami ze śniegu? – spytał Mertel.

– Myślę, że apostoł chciał, by nikczemnością nie zwalczać nikczemności – wtrącił ksiądz Hawryłko,

– A do czego chce nas zmusić Muller? -przypomniał Brus. – Właśnie do tego, do zwalczenia nikczemności nikczemnością.

– Nie nas, nie nas! – sprzeciwił się redaktor Kłos. – Muller rozmawiaj z panem hrabią Tarłowskim…

– A pan hrabia przyjął jego warunki… -uśmiechnął się krzywo Sedlak.

– Nie, panie naczelniku! Żadnych warunków nie przyjąłem… Odpowiedź mam mu dać rano, a jaka to będzie odpowiedź – zadecydują wszyscy.

– 1, pańskim zdaniem, jeśli zadecydujemy wszyscy, to wszystko będzie w porządku, zwycięży sprawiedliwość?

Hrabia, ukłuty tym pytaniem, zgłupiał, ale wyręczył go Krzyżanowski:

– Panowie, pojęcia takie jak sprawiedliwość…

– Są względne, o to panu chodzi, mecenasie? – zaatakował Brus.

– No, do pewnego stopnia…

– Myli się pan, względne są kryteria piękna, ale nie kryteria sprawiedliwości! Estetyka jest sferą względną, lecz nie etyka!

– To pan się myli, panie magistrze. Sprawiedliwość…

Znowu nie dano Krzyżanowskiemu rozwinąć myśli. Tym razem uderzył Stańczak:

– Przepraszam, panie mecenasie, ale czy będzie pan nam truł o sprawiedliwości mniejszej, czy też wyłącznie o sprawiedliwości większej?… Muszę przyznać, że nie jestem pewien jak sprawiedliwość dzieli się na te dwa podgatunki, to znaczy -w jakich proporcjach? Zresztą, szczerze mówiąc wątpię, by dzieliła się w jakichkolwiek proporcjach; mam tu raczej zaufanie do Bonapartego, który rzekł: „Sprawiedliwość jest niepodzielna, nie może być półsprawiedliwości". Mimo to pytam pana o podział, gdyż widząc jak podzielił pan zło na większe i mniejsze – skłonny byłbym przypuszczać, że i sprawiedliwość ulega według pańskiej doktryny prawniczej rozdwojeniu. Konfuzja Krzyżanowskiego sięgnęła zenitu. Wybąkał niepewnym głosem:

– Cóż… z punktu widzenia prawa… Czy pyta pan dlatego, że…

– Pytam przez zwyczajną ciekawość, panie Krzyżanowski. A dokładniej – przez jej drugi rodzaj.

– Drugi rodzaj?…

– Owszem, drugi. Ten, który do pieklą nie prowadzi pytającego. Więc jak – która sprawiedliwość jest sprawiedliwością większą, a która mniejszą?

– Panie profesorze, sprawiedliwość… pełna sprawiedliwość może istnieć tylko wtedy… to znaczy powinna istnieć wówczas, gdy u podstaw…,

Dukanie Krzyżanowskiego zakłócił Malewicz:

– Albo nie powinna istnieć!

– Jak to? – zdziwił się Brus.

– Mówię, że może sprawiedliwość nie powinna istnieć. W każdym razie powszechna sprawiedliwość.

– Dlaczego, panie radco? – zapytał Hanusz.

– To tylko teoria, doktorze. – Pańska teoria?

– Nie, nie moja. Powtórzyłem wam kwintesencję pewnego prawniczego wykładu.

– Czyjego wykładu? zainteresował się Krzyżanowski.

– Seminaryjnego. Widzi pan, mecenasie, ja również studiowałem prawo, na Uniwerku Lwowskim, przez cztery lata. Jeden z profesorów zrobił nam wykład o tym, że powszechna pełna sprawiedliwość byłaby szkodliwa, bo odebrałaby ludziom nie tylko marzenia o niej, lecz przede wszystkim poczucie jej sensu. Musi zatem istnieć niesprawiedliwość, by ludzie cenili sprawiedliwość. To tak, jak ze szczęściem: gdyby kompletnie zanikło nieszczęście – nikt nie doceniałby szczęścia. Bardzo to upraszczani, ale wykładowcy chodziło właśnie o degenerujący aspekt raju. Powszechną równość i powszechną sprawiedliwość pyrgnął na śmietnik. Notabene ustawową równość ganił bardziej jeszcze surowo niż totalną sprawiedliwość.

Krzyżanowski odzyskał wigor słuchając Malewicza:

– A co ja wam perswadowałem, panowie? Równość to idiotyzm, społeczeństwo nie składa się z ziaren ryżu! Człowiek zasłużony i potrzebny społeczeństwu ma chyba większą wartość niż bandyta? Dziękuję panu, panie kolego, że pan wsparł ów słuszny pogląd przypomnieniem wykładu profesora, który nauczał prawa…

– Tak – wtrącił Malewicz – ale on przyszedł na ten wykład pijany, i za ten wykład zwolniono go z etatu.

Osłupienie trwało chwilę. Zbiorowy śmiech (cichy – taki „pod nosem"} trwał kilkanaście sekund, a nie śmiali się tylko hrabia, mecenas, jubiler i ksiądz. Realność przywrócił policjant:

– No to… no to w końcu jak będzie, proszę panów?… Bo ja już naprawdę nie wiem…

– Czego pan nie wie, panie przodowniku? – spytał Bartnicki.

– Nie wiem kto ma rację, komu uwierzyć, kurde mol! Od tego waszego gadania można dostać kręćka, proszę panów! Mnie już łeb od tego wszystkiego boli!

Ksiądz pochylił się ku niemu i doradził konfesjonalnym szeptem:

– Niech pan tylko zrobi jedną łatwą rzecz, panie przodowniku. Niech pan zapyta swojego sumienia. I niech pan sam sobie odpowie, czy chce pan wydawać Mullerowi ludzi na śmierć. .:

– Właściwie to nie… – westchnął Godlewski. – Ale jak sobie pomyślę, psiakrew, że pan profesor Stasinka czeka tam na rozwałkę, a taki „Precel" mógłby iść za niego… Niby nie chciałbym, ale też chciałbym, proszę księdza… No nie wiem!

Doktor Hanusz wyraził swą aprobatę kiwając głową i mówiąc:

– Nie tylko pan jest w ten sposób rozdwojony, panie przodowniku. Ja również, podobnie jak pan, jestem teraz „homo duplex"…

Godlewski zerwał się na równe nogi i siny z gniewu ryknął:

– Ja nie jestem żaden dupleks, proszę pana! Nie pozwolę się obrażać, do cholery!

Profesor Stańczak eksplodował homeryckim śmiechem, gdy lekko speszony medyk tłumaczył gliniarzowi:

– Ależ ja wcale pana nie obrażam, przodowniku. „Homo duplex" to pojęcie łacińskie, które mówi, że człowiek jest istotą dwoistą. Pascal trafnie ujął tę dwoistość człowieka, gdy pisał o bezradności racjonalnych metod wobec najważniejszych w życiu zagadnień. Pisał, że człowiek jest podzielony i sam sobie przeciwny, bo porządek serca nie chce się godzić z porządkiem rozumu – serce ma swoje racje, których nie zna rozum. I człowiek jest bezradny – bezradny wobec swojej dwoistości.

Akompaniamentem dla tych słów były krople deszczu coraz silniej uderzające o szyby. Nim Hanusz skończył – ulewa siekła już pałac huraganową wodą, a z bliska i daleka rozbrzmiewał huk piorunów. Zuchwały wiatr dublował wściekłość chmurnego nieba. Policjant usiadł ze spuszczonym wzrokiem. Miał dość tego gremium, lecz nie mógł stąd czmychnąć. Krzyżanowski wykorzystał milczenie (spowodowane bardziej erupcją i eskalacją burzy, niż słowami lekarza), nawiązując do wątku Hanuszowego:

– Doktor Hanusz pięknie to wyłożył: „porządek serca nie godzi się z porządkiem rozumu"… Otóż ja, panowie, uważam, że w naszym przypadku racje serca i racje rozumu są zgodne ze sobą, bo tak serce, jak i rozum, podpowiadają co winniśmy zrobić. Jest to domena patriotycznego obowiązku, o którym mówili tu panowie Mertel i Kortoń, i zarazem…

Rozległo się arcypotężne uderzenie pioruna, gdzieś bardzo blisko pałacu. Wszyscy odwrócili

głowy ku oknom. Szyby smagała ulewa ciężka jak potop z oberwanej chmury.

– Pewnie Pan Bóg gniewa się na kogoś… -wyszeptał jubiler.

Zawtórowało mu szaleństwo wichru. Wtem ułamana gałąź grzmotnęła framugę, gwałtownie otwierając okno. Doniczki spadły z parapetu, roztrzaskując się, a firanki falowały pod sufitem niby urwane żagle, które wzdyma huragan. Godlewski pierwszy (a za nim prawie cała reszta) rzucił się na ratunek. Padały okrzyki bojowe: „ – Cholera jasna!", „ – Psiakrew! ", „ – Żeby to szlag!", tudzież inne tego rodzaju. Przymknięto okno. Kamerdyner Łukasz zebrał skorupy, kwiaty oraz ziemię kwiatową, a służąca wytarła ścierką mokre klepki pawimentu. Wracano do stołu komentując zdarzenie („ – Ale się rozpadało!" etc.) i wycierając chusteczkami twarze. Gdy już wszyscy usiedli, a niektórzy również wypili, Tarłowski zapytał: