Изменить стиль страницы

Epilog

Bankier Baruch miał rację. Nikt, kto nie był na placu w Syrinx zalanym krwią, wtedy, tej szczególnej nocy, nie zrobił ani dobrych interesów, ani polityki. Żołnierze mówili o nich „weterani”. Reszta społeczeństwa nazywała ich „kliką”. Kronikarze zrobili z tej nieistotnej bitwy fakt o znaczeniu historycznym. Ponieważ nie było właściwej, tej jednej, bitwy o Syrinx, więc fachowcy od słów właśnie to starcie, pozbawione znaczenia, uznali za decydujące o upadku Cesarstwa. Sprzedawało się to dobrze. Ordery z placu, jak go później nazwano, „Zgody” miały dużą cenę na rynku.

Losy dziewczyn potoczyły się różnie. Bei wyleczono skutecznie. Kontynuowała karierę w armii. Została później pułkownikiem, bo miała zawsze ciche wsparcie Achai. Po latach odeszła na emeryturę. Żyła sobie bogato i dostatnio aż do śmierci ze starości.

Zarrakh została posłana do stolicy Arkach. Ślepa i okaleczona znalazła się pod opieką bankiera Barucha.

Ten człowiek był sprytny. Wiedział, że kobieta weteran otworzy mu wszelkie drzwi w stolicy. Omotał ją i ożenił się dwa lata później. Notabene, jak wiele małżeństw z rozsądku, to też okazało się udane. To nie była miłość. To był interes. Dobry interes. Wszystko w porządku, wszystko pod kontrolą. Zarrakh wchodziła na każdą salę balową, z czarną opaską na oczach, w swoim mundurze, z baretkami i odznaczeniami, prowadzona przez męża pod rękę… I… każdy chciał robić interesy z Baruchem, a on potrafił to wykorzystać.

Został najbogatszym człowiekiem w królestwie. A kiedy umarł w wyniku zarazy (bo nie było już Zaana), Zarrakh została najbogatszą kobietą na świecie. Bardzo jej brakowało Barucha, jego troskliwości, opieki, ciepłych słów przy śniadaniu, pieszczot i choćby tego głupiego głaskania po głowie, o które parę razy się pokłócili. Ale trudno. Miała swoje setki sług (albo tysiące). Nigdy się nie dowiedziała, ile, bo nie umiała czytać, a z powodu braku oczu nie mogła się już nauczyć. W każdym razie interesy męża prowadziła sprawnie. Na tyle zdążył ją wyszkolić. I oczy nie były do tego potrzebne. Umarła w wieku sześćdziesięciu lat na grypę (choć tej nazwy wtedy nie znano). Jej dzieci prowadziły interes dalej.

Mayfed osiadła na wsi. W swoim, podarowanym jej przez Biafrę, folwarku. Miała pięć wsi. Ignorowała wszystko. Powodziło jej się dobrze. Nie miała zamiaru mieszać się w politykę. Okoliczne chłopskie dzieci uwielbiały ją, bo była szczodra i potrafiła zastrzelić każdego, najmniejszego nawet ptaka, który dziobał ziarno na polu. Z karabinu, prawie w ogóle nie mierząc. Dzieciaki szalały za nią, ale jeszcze bardziej szalały za ciocią Zarrakh, która odwiedzała dość często siostrę. Później chwaliły się przed dziećmi z innych wsi.

– Ale fajna jest ciotka Zarrakh! – krzyczały.

– Dlaczego?

– Bo wszyscy się ustawiają w kolejkę, a ona rozdaje prezenty. Jest najbogatszą kobietą na świecie.

– O kurde… (westchnienie pełne zazdrości).

– Ale nie wiecie najlepszego! – krzyczały dzieciaki z folwarku.

– Co?

– Zarrakh jest ślepa!!!

– No to co?

– Można się ustawić dwa razy w kolejce i dostać dwa prezenty! Bo ona nie widzi!!!

Zazdrość innych dzieci w tym momencie przybierała wielkość oceanu.

* * *

Mayfed pewnego dnia nie trafiła w ptaka na polu. Poszła do domu i odłożyła karabin. Wezwała starą, wsiową czarownicę, żeby przepowiedziała przyszłość. Dwie staruszki zamknęły się w sypialni na pół nocy. Potem, po wyjściu tamtej, Mayfed wezwała rodzinę.

– Umieram – zakomunikowała beznamiętnie. – Ale moja rodzina ma do spełnienia misję. Przez całe wieki, może przez tysiąclecia każda kobieta z mojej rodziny będzie przekazywać swojej córce posłanie.

– Jakie posłanie? – zaaferowały się dzieci.

– Najstarszej daję ten pierścień – wyciągnęła ze schowka obrączkę ze złota z brylantem, w którym wyryte było godło Królestwa Arkach. Dostała go od Biafry za słynną, legendarną już teraz akcję. – Każda z moich córek ma przekazywać go swojemu dziecku. Do końca. W nieskończoność, jeśli zajdzie potrzeba!

Dzieci gromadziły się wokół łóżka coraz bardziej zaciekawione.

– A potem… Może nawet po tysiącu lat. Ostatnia z was odnajdzie pewną kobietę. I powie słowa, które odtąd mają być w tajemnicy przekazywane z pokolenia na pokolenie.

– Jakie to słowa? – spytała najstarsza z córek.

Mayfed wezwała ją gestem drżącej ręki. Oddała pierścień. I szepnęła na ucho kilka słów. Kilka bardzo ciepłych słów. Bardzo, bardzo ciepłych.

– Przekażesz to córce i zobowiążesz, żeby ona przekazała to swojej – Mayfed opadła na poduszki. – I tak do końca świata, jeśli będzie trzeba!

– Tak, matko – dziewczyna uklękła przed łóżkiem.

– To misja, którą musicie wypełnić, brnąc przez otchłanie czasu. Musicie tego dokonać!

– Tak będzie, matko – powtórzyła dziewczyna.

Mayfed umarła w nocy. Nie cierpiała.

* * *

Harmeen została dowódcą ochrony pałacu. W końcu miała znajomości u samej władczyni. Konkretnie Achai. Zarabiała tyle, że w końcu jej odbiło. Szlajała się po karczmach, dawała dupy temu, kto chciał. Rozeszło się: „Chcesz mieć fajną laskę? Bierz Harmeen. Ona zrobi wszystko!”. Bawiła się. Miała bardzo fajne życie, aż do dnia śmierci Achai. Potem zresztą też nie było jej źle. Choć trochę dręczyły ją wyrzuty sumienia. Ale zabawa była najważniejsza. I naprawdę nieźle jej to wychodziło. Ona po prostu lubiła te numery, lubiła zapomnieć, lubiła mężczyzn i to, co z nią robią. Było naprawdę ekstra. No kurde, zero filozofii, facet w łóżku, to jest to!

Zastrzelono ją w wieku czterdziestu pięciu lat. Przypadkiem. Podczas awantury w burdelu.

* * *

Shha była przy Achai do samego końca. To jest do trzydziestego siódmego roku jej życia. Bardzo się pokochały, choć kłóciły się prawie każdego dnia. Ale w dupę! Co tam kłótnie? Czy to jest ważne? Czemu w ogóle człowiek zajmuje się takimi bzdurami? Były siostrami. I tylko to się liczyło. Wspierały się wzajemnie, trzymały razem, przyjaźniły tak, że każdy mężczyzna Achai czuł wręcz zazdrość.

No, ale trudno. Achaję zasztyletowano w trzydziestym siódmym roku życia. Shha nie była taka jak Harmeen, która po tym fakcie zamknęła się w celi, żeby podyktować pamiętniki: „Kronika podboju. Atak na Syrinx”. Potem jej zresztą przeszło. Shha cierpiała potwornie, ale była prostym człowiekiem. Wybrała karierę w wojsku, a mając odpowiednie koneksje również szybko, jak Bei, awansowała. Została generałem.

Zginęła podczas ataku na miejscowość zwaną „Weź ten zamek”. No tak się to dziwnie nazywało. Właściwie akcja wojsk Arkach przypominała słynną akcję Mohra pod Negger Bank. Tyle, że Shha teraz atakowała. Pokonała mur dzielący ją od wojsk Chorych Ludzi i zdobyła ich działa. Była lepsza od Mohra. Właśnie krzyczała: „Odwracać armaty!”, kiedy trafił ją snajper.

Leżąc pod jakimś wozem, słyszała jeszcze żołnierzy Chorych Ludzi, którzy krzyczeli po kontrataku: „Pani generał! Pani generał! Zaraz przyjdzie lekarz!”

Już nie doczekała. Ale powiedziała im jeszcze: „A w dupie mam lekarza. O kurwa, jak boli”.

Umarła wśród wrogów. Ale nawet oni zdejmowali czapki na widok jej ciała. Widzieli ją w akcji. Odczuli makabryczną siłę jej ataku na własnej skórze. To był szacunek żołnierzy dla żołnierza.

Więc właściwie umarła wśród swoich. A przynajmniej wśród tych, którzy ją rozumieli i którzy czuli to samo. Wilczyca umarła wśród stada innych wilków.

* * *

Arnne po wpadce ze śmiechem na ślubie Achai i podesłaniem słynnego listu Biafrze, który spłodziły razem z Harmeen dla dowcipu, wolała się wycofać z życia publicznego. List traktował o tym, że Achaja woli dziewczyny od mężczyzn, czego żywym dowodem jest Shha. Biafra to zignorował i nic go w tej sprawie nie interesowało. Natomiast politycy nie odpuszczali i robili Arnne dużo przykrości. Niepotrzebnie. To był naprawdę tylko dowcip, aczkolwiek osadzony jakoś tam, w rzeczywistości.

Arnne w każdym razie odsunęła się i szkoda. Może, gdyby była w pobliżu, nie doszłoby do „nocy sztyletów”, kiedy zamordowano Achaję.

Czarownica zmarła w wieku prawie siedemdziesięciu lat, w posiadłości swojej matki. Ze starości.

* * *

Annamea naprawdę została królową Dahmerii. Najpiękniejsza kobieta świata, z nieruchomą połową twarzy, bliznami, czarną opaską skrywającą pusty oczodół i w galowym mundurze ze wszystkimi odznaczeniami robiła piorunujące wrażenie. A poza tym legenda: pułkownik wojsk Arkach, kohortnik elitarnego Ciężkiego Korpusu Szturmowego, dowodzący nim podczas walk ulicznych, agent numer jeden w historii świata – przez lata tkwiący przy najważniejszym ośrodku decyzyjnym wroga i nieodkryty do końca. Zgromadzenie Ludowe wybrało ją bez dyskusji, od razu po śmierci poprzedniego króla. Towarzysząca jej legenda powiększyła się jeszcze później. Dziewczyna miała po prostu praktykę w rządzeniu nabytą na dworze Cesarstwa Luan (i to zdobytą u samego źródła). Wyprowadziła Dahmerię z politycznej izolacji (no, przecież znała dość blisko cesarzową Achaję, więc to naprawdę nie był problem). Potem stworzyła ekonomiczne podstawy rozwoju góralskiego społeczeństwa.

Kilkaset lat po śmierci stawiano jej jeszcze pomniki. Długo mówiło się: „Jeśli coś robisz, zrób to dobrze! Jak Annamea!”. To stało się ludowym przysłowiem. A ona po prostu doprowadziła królestwo do samowystarczalności. Rozwinęła handel, manufaktury, otworzyła kopalnie, w których eksploatowano wszystkie skarby ukryte pod zaśnieżonymi szczytami. Nikt już nie musiał iść gdzieś w zarazę daleko, żeby ginąć na zapomnianym przez wszystkich spłachetku świata. Mógł się utrzymać u siebie. Zarobić na rodzinę. Mieć normalne życie i dzieci, które też miały perspektywę na zwykłą pracę. I tyle.