Изменить стиль страницы

– To hasła.

– Jakie hasła?

– Coś, co pozwoli rządzić Miką, Zyrionem i pałacowym matematykiem. Te słowa to władza nad światem w naszych rękach – przeniósł wzrok na znikający w bocznej ulicy orszak Oriona. – Niech się cieszy, palant – syknął. – Ale cała władza jest tu – dotknął kawałkiem papieru swojej głowy.

Patrzyła na niego tępo. Nie obchodziła jej ani władza nad światem, ani małżeństwo z Orionem. Bardzo potrzebowała czegoś ciepłego, czegoś, co stanowi oparcie. Położyła mu dłoń na ramieniu.

– Kocham cię, Biafra.

– Ja ciebie też, ja ciebie też – poklepał ją po ramieniu. – Czekaj, teraz muszę ustalić parę spraw dotyczących polityki i zaraz do ciebie przyjdę.

Pocałował Achaję w czoło i pobiegł, zostawiając ją samą, z opuszczonymi rękami i zamglonym wzrokiem. Nie miała siły, żeby chociaż westchnąć. Przygryzła wargi. Odwróciła się i, chwiejąc się na nogach, zaczęła szukać siostry. Ludzie wokół rozstępowali się przed nią, choć nawet na nikogo nie spojrzała. A jednak wszystkich tych medyków, sanitariuszy, grenadierów i wolontariuszy wymiatało z jej pobliża, jakby była huraganem niosącym śmierć i zniszczenie. Nikt nie zwracał uwagi, że ledwie się wlokła zamroczona zmęczeniem. To przecież była księżniczka Achaja. Operacyjny major, „Rzeźnik”. Nawet słowo „Laleczka” nigdy nie brzmiało tak złowróżbnie. Lepiej być z dala.

Znalazła swoją siostrę tuż przy brzegu kanału. Shha, już opatrzona, leżała na brzuchu. Spała okryta kocem. Achaja usiadła obok, spuszczając nogi nad wodę. Objęła siostrę i przytuliła się lekko, nie chcąc jej budzić. Skądś przypałętał się mały piesek. Był przerażony trupami wokół, setkami rannych, tymi dziwnymi odgłosami i całą masą obcych zapachów. Odruchowo przylgnął do jedynego człowieka, który nie jęczał, nie był martwy ani nie biegał w amoku. Patrzył na Achaję swoimi dużymi oczami i nieśmiało merdał maleńkim kikutem ogona.

Zaczęła go głaskać, patrząc na kamienice po drugiej stronie kanału, spod których artylerzyści wycofywali właśnie działa. No i co dalej, księżniczko? Miała przed oczami całe swoje życie. Zawsze odrzucona, zawsze nie mogąca znaleźć sobie miejsca, ciągle sama.

– To już nie boli… – powtarzała sobie w myślach. – To już nie boli! Już nie boli.

Za wiele się wypaliło gdzieś w jej wnętrzu. Zbyt wiele razy przegrała. Zbyt wielu ludzi pozostawiło w niej piętno krzywdy. Tyle przesranych spraw. Tyle świństw, które uczyniła innym i, przede wszystkim, samej sobie. Ta wieczna wojna, którą prowadziła z taką dziwną dziewczyną o imieniu Achaja. Te gówniane kary, które sobie wymierzała przez całe życie. Szamotanie się, ciągłe lęki, wieczny strach.

– To już nie boli, piesku – powtarzała jak zaklęcie. – To już nie boli – usiłowała przekonać samą siebie.

Dlaczego każdy człowiek, którego spotkała, chciał ją zranić? Tylko Shha i ten malutki piesek byli wyjątkami w całej grze. Całe życie otoczona przez potwory. Tak długo, aż sama stała się potworem. Dołączyła do stada. A jednak jakaś myśl nie dawała jej spokoju. Przecież jest inna. Przecież jest bardziej wrażliwa. Dlaczego dała się zwieść i przystała na cudze reguły gry? Dlaczego nie odeszła gdzieś w cichy kąt, nie zaszyła się w tajnej kryjówce i nie czytała książek, jak radził Nolaan? Usiłowała organizować swój świat, usiłowała nad nim zapanować. Ale nie wyszło. Dlaczego nie pozostała czysta i niewinna? Dlaczego ona też zaczęła kaleczyć ludzi? Stąpała właśnie w samym środku mrocznej krainy potworów, jako jeden z nich. Jak wilk, który musi pokazać, jak pięknie szarpie swą zdobycz, by inne wilki go zaakceptowały. A ona przecież jest inna. Przecież jest bardziej wrażliwa. Jest człowiekiem. No może… kiedyś była.

– To już nie boli, piesku – powtarzała, głaszcząc kundelka. – To już naprawdę nie boli – szeptała, czując, jak w oczach zbierają się łzy.

Widząc, co się dzieje, Biafra odłączył od grupy rozdyskutowanych polityków. Podszedł do dziewczyny siedzącej na brzegu kanału i drapiącej pieska pod brodą. Był strasznie inteligentny, był wrażliwy jak ona. Wiedział, co dzieje się w umyśle dziewczyny. Był też bardzo spostrzegawczy, właściwie można byłoby go nazwać obserwatorem natchnionym.

– Spokojnie, spokojnie – mruknął. – Wojna się już skończyła.

– Nie skończyła się – Achaja rozszerzyła usta w uśmiechu, ocierając łzy. Nie chciała mu pokazać, że się rozkleiła. – Doprowadziliście do tego, że…

– Do czego?

Wstała lekko. Kobieta, która poradziła sobie z Virionem. Brała udział w kilku wojnach. Przeżyła obóz niewolników i potrafiła z niego uciec. Przeżyła tortury mistrza Anai i pozostała, choć w miarę, normalna. Dowodziła wojskiem i to skutecznie. Obcięła głowę sto razy lepszej od siebie Marinie.

– Doprowadziliście do tego, że to ja… – znowu uśmiech. Od dawna umiała się opanować błyskawicznie. Spojrzała w te jego inteligentne, prześliczne, wredne oczy. – To ja jestem wojną!

– Co?

– Ale to już nie boli, Biafra. To już nie boli…