Изменить стиль страницы

JEJ wojownik siedział tuż obok. Tuliła go. Znajdował ukojenie w jej ramionach. Choć właśnie ginął na swoim posterunku, gdzie walczył do samego końca. Walczył przeciw całemu światu, przeciw wszystkim.

I, płacąc straszliwą cenę, dokonał niemożliwego. Zmienił porządek wszystkich spraw.

– Kocham cię, żołnierzu! – mocno pocałowała go w obwisły policzek.

Jej osobisty żołnierz właśnie ginął na ostatnim stanowisku obrony. Widziała to. Ale przeprowadził zwycięską wojnę. Wygrał. Wyyyygraaaaaał!!! To nie cud. To taktyka, strategia, opanowanie i poświęcenie do samego końca. To niekończące się rozterki, paraliżujący strach i codzienna walka z nim. To wiara w niemożliwe. Wiara w coś, czego nie ma. A teraz… A teraz już jest.

Zaan znalazł to coś. Potwornym kosztem. Ale znalazł. Doprowadził sprawy do końca. I poległ na polu bitwy, choć jego ciało nie doznało żadnej rany.

Achaja wiedziała, co teraz powie. Tak jakby wcześniej ktoś wyrył te słowa w jej pamięci. Wyryło wielu rzeźbiarzy. Hekke, Virion, Nolaan, Shha i ten sukinsyn, Biafra. Bo oni byli wszyscy tacy sami. Męski świat. Gdzie każdy egzemplarz, który się liczył w hierarchii tego wściekłego stada, był identyczny.

– Nie ma sensu już żyć – powiedział cichym głosem. – Nie mogę oddychać, nie mogę się właściwie ruszać, wszystko mnie boli. Nie mam już przyjaciela – uśmiechnął się do niej. – Czas odejść.

– Wiem – szepnęła czując, że znowu pod powiekami zbierają się łzy. – Kocham Cię!

Przyjął to. Przyjął jej miłość.

– Starożytni wojownicy umierając, dedykowali poematy swoim kobietom – usiłował się znowu uśmiechnąć, ale kaszel mu to uniemożliwił. – I ja ci napiszę.

Z trudem wyjął z sakwy papier i pióro. Na małej kartce skreślił dosłownie kilka słów. Wsunął jej do ręki.

– Wielkim poetą nie jestem. Ale to fajny wierszyk, myślę, że ci się spodoba.

– Nie wiem, czy poetą – westchnęła. – Ale jesteś wielki, Zaan.

– Chciałbym, żeby zapamiętali moje imię.

– Zapamiętają, Zaan. Uwierz.

Popatrzył jej w oczy.

– Pomóż mi – wskazał na kieszeń swojego płaszcza.

Sięgnęła do kieszeni i wyjęła malutką buteleczkę. Pocałowała go w usta. Potem przytuliła się do niego jeszcze mocniej, tak, żeby czuł ciepło kogoś bardzo bliskiego. Ciepło prawdziwej kobiety. Żeby nie był sam.

– Żegnaj kochanie – szepnął.

– Do widzenia kochanie – zębami wyrwała korek z buteleczki i wypluła na bruk. Potem wlała mu truciznę do ust. – Do zobaczenia w krainie wiecznych żołnierzy.

Objęła go mocno oboma ramionami i trzymała przy sobie, czując jego konwulsje i powtarzając jak matka dziecku:

– Już, już, już… Już Zaan. Już zaraz się skończy. Wytrzymaj.

Konwulsje narastały. Jego ciałem trzęsło tak, że nawet ona ledwie mogła go utrzymać. Ale nie poddawała się. Zaczęło nim szarpać. Achaja objęła go nogami. Z boku wyglądało to tak, jakby dwa ciała drgały razem w tym samym rytmie. Nie umierał sam. Wieczny wojownik miał przy sobie swoją kobietę. Umierał przytulony do swojej dziewczyny, w jej silnych ramionach, z twarzą przy jej twarzy. Przez chwilę jeszcze musiała przyciskać go do siebie z całych sił, potem konwulsje były już coraz słabsze. Ciągle jednak trzymała go tuż przy sobie.

– Już, już, już… Ciiiiiiiii… Spij kochanie. Ciiiii… Trucizna Zaana, w przeciwieństwie do tej Annamei, działała. Na pewno sprawdził jej skuteczność wcześniej.

Delikatnie, palcami, a właściwie samymi opuszkami, zamknęła mu oczy. Gdzieś w okolicy rozszczekały się psy – umarł Mężczyzna. Czuły to. Przewodnik stada zginął w walce. Upiorne wycie dochodziło zewsząd.

Achaja położyła ciało tuż obok Siriusa. Zdjęła własną kurtkę i nakryła im obu twarze.

Tyle wspomnień. Tyle zagmatwanych lat. Przypomniała jej się stara piosenka o tych, co nie ustają. Przypomniała sobie, jak sama, jako mała dziewczynka w pałacu, marzyła, żeby zostać wielką. I przypomniała też sobie, co powinien powiedzieć oficer.

Zasalutowała do pokrytej krwią twarzy.

– Panowie, to dla mnie wielki zaszczyt móc tu być z wami!

Opuściła rękę. Nie umiała znaleźć własnych słów. Odwróciła się więc w milczeniu. Nie płakała. Wydawało jej się, że słyszy ciągle tę starą piosenkę. O umieraniu, o końcu świata, o zamierzchłych czynach wielkich ludzi. Otrząsnęła się.

Oniryczne sceny wokół. Mrok i cienie. Grenadierzy mieli problemy z tak wielką liczbą rannych. Bankier Baruch, widząc ich kłopoty, biegał wokół i krzyczał, rozkazywał. O dziwo, choć nie był żołnierzem, wszyscy go słuchali. Starał się wprowadzić racjonalną organizację. I wprowadzał. To działało! Chaos powoli zamieniał się w porządek. Krzykami wprowadzał nareszcie ład, jednolitość postępowania, skuteczną metodę.

– Zaciągnąłeś się do wojska? – kiwnęła mu ręką, kiedy przechodził obok.

– Nie, ale oficerowie sobie nie radzą, bo oni mają w głowach tylko regulamin – ryknął śmiechem. – Tu trzeba planowego działania, odpowiedniej struktury. Elastyczności. Ma być porządek jak w banku, a nie burdel jak w armii.

– I chce ci się? Zapomniałeś o złocie?

– O tym nie zapominam nigdy – przystanął na chwilę. – Tutaj właśnie, na tym zakrwawionym bruku, jest teraz najbardziej ekskluzywny salon na świecie. Tu wypada bywać, tu wymieniać się biletami wizytowymi. Kto dzisiaj nie był na tym placu, nie zrobi w przyszłości ani dobrych interesów, ani polityki. Zobaczy pani.

Mrugnęła do niego. Kiwnęła głową. Nie miała już siły na nic więcej. Podeszła do Biafry.

– No i co, gnoju? – zapytała uprzejmie. W głowie napakowanej myślami huczało tak, że nie była w stanie nawet skupić się na tym, co chciała powiedzieć.

– O co chodzi suko? – odpowiedział z równą kurtuazją, podchwytując jej słaby uśmiech. – Wydajemy cię za Oriona – wskazał na zbliżający się właśnie orszak. – I to będzie najlepszy kawałek polityki, jaką ktokolwiek kiedykolwiek zrobił w całej historii.

Patrzyła nieprzytomnie, jak biegnie w stronę Wielkiego Księcia. Domyślała się, co powie – etykietę znała zdecydowanie lepiej. Najpierw wyrazy współczucia z powodu śmierci syna. Potem propozycja… Widziała, jak zmienia się wyraz twarzy Księcia. Wiedziała, co dzieje się w jego głowie. Jakie myśli zaczynają świtać. Posłańcy biegali we wszystkie strony, kilkunastu polityków towarzyszących orszakowi rozdyskutowało się w nagłym podnieceniu. Orion nie mógł uwierzyć we własne szczęście, choć na pewno podświadomie na to liczył. Sirius i Zaan nie żyją! Wszystkie więc zawiłości rozwiązane – cudowne pozbycie się tych kłopotów. Jest dowódcą zwycięskiej Armii Zachód i nikt już nie ma nic do gadania. A teraz… ręka Achai podana na złotej tacy. Już wiedział. Już wiedział, że zostanie Królem Troy i nie ma takiej siły na całym świecie, która mogłaby to powstrzymać.

Usiłując ukryć radość, udając smutek z powodu śmierci „syna”, podszedł do Achai. Jeden z posłańców w ostatniej chwili wetknął mu w rękę malutkie zawiniątko. Wszystko musiało się odbyć zgodnie z wymogami etykiety.

– Witaj, pani – powiedział Orion.

– Witaj, Wielki Książę Królestwa Troy – w samej spódniczce, opasce, w nieforemnych, wojskowych buciorach, które obcierały jej nogi, wykonała całkiem przyzwoite, pałacowe dygnięcie.

– Przepiękna noc, nieprawdaż?

Miała ochotę unieść głowę i wyć! Kurwa! Kurwa! Kurwaaaaaaa!!! Na tym placu pokrytym setkami trupów, rannych, wypełnionym jękami umierających, cichymi prośbami o pomoc, zalanym krwią… „Piękna noc”, nie? Piękna jak jasna dupa zbita wojskowym pasem!

– Istotnie – pochyliła głowę. Niech szlag trafi etykietę! – Cudownie czyste niebo, można podziwiać gwiazdy.

– A jak pani zdrowie? Czy nic nie dolega?

Miała ochotę zwymiotować.

– Dziękuję. Czuję się świetnie – odruchowo otarła krew z policzka.

– Jest pani wyjątkowo piękną kobietą – ukłonił się lekko.

– Dziękuję – znowu dygnęła, nie mogąc zogniskować oczu ze zmęczenia. Była kompletnie rozbita. Usiłowała przygładzić chociaż włosy pokryte wapiennym kurzem, zlepione potem.

– Nasi wspólni znajomi twierdzą, że pasujemy do siebie.

– Ja też to słyszałam – etykieta rządziła wszystkim. Nie musiała niczego wymyślać. Te słowa napisał ktoś pewnie jeszcze przed tysiącem lat. – I widząc cię, Wielki Książę, mam pewność, że opinia naszych znajomych jest słuszna.

– Jakże się cieszę.

W to nie wątpiła. Był już drugim dzisiaj człowiekiem na tym placu, który uważał, że świat jest cudowny, że daje wszystko, czego się tylko chce. Obserwowała spod półprzymkniętych ze zmęczenia powiek, jak Wielki Książę klęka przed nią i wyjmuje z zawiniątka ogromny pierścień, który musiał przechodzić w jego rodzinie od kobiety do kobiety przez tysiące bez mała lat. Setki pokoleń kobiet z najlepszych rodzin. Ich ambicje, miłości, żale i rozczarowania, ich upokorzenia i wspaniałe wzloty – to wszystko zaklęte w obrączce ze złota ozdobionej wielkim kamieniem. Czuła więź z tymi kobietami, ale też wiedziała, że będzie ostatnią, która dotknie tego splotu cudzych marzeń, nadziei, całej słodyczy i goryczy naraz. To już koniec. Będzie ostatnia.

Dotknął swoimi wypielęgnowanymi palcami jej dłoni. Brudnej, z zaskorupiałą krwią, odciskami od rękojeści i wodzy konia, z poobgryzanymi paznokciami i jakąś sadzą, która wdarła się pod nie.

– Chcę prosić cię o rękę. Czy zgadzasz się pani zostać moją żoną?

– Tak, panie.

Nałożył jej pierścień. Nie poczuła niczego. Żadnej aury wielu pokoleń kobiet z rodu Oriona. Jedyną jej konstatacją był fakt, że jakby dała teraz komuś w mordę, to wielki brylant wybije ze cztery zęby naraz.

Wielki Książę wstał ociężale i ukłonił się dworsko. Oddała ukłon. Teraz nie powinni nic do siebie mówić aż do dnia ślubu. Oriona odprowadził jego orszak. Achaję, w drugą stronę, odprowadził Biafra.

– Co to za karteczka, którą międlisz w dłoni?

– Zaan, umierając, zadedykował mi wiersz.

– Pokaż – rozprostował niewielki skrawek i szybko przebiegł oczami po koślawych literach. Potem zamknął dłoń.

– I co? Fajny?

Spojrzał jej prosto w oczy.