– Co za „my"? – mruknęła Vassone.
– Pani, o najmędrsza – skłonił się jej, nie podnosząc się z krzesła, Nicholas – pani.
– I on. – Oiol wskazał łyżeczką Schatzu.
– Taki tam ekspert – parsknęła. – Posiedział, pomyślał, napisał. Co pan w ogóle wie o monadach?
– Och, z pewnością nie tyle, co pani – odparł Ronald, który najwyraźniej już chwycił obowiązujący przy stoliku ton. – W razie jakichkolwiek wątpliwości nie omieszkam zwrócić się z pokornym zapytaniem do wyroczni. Dręczy mnie na przykład taka kwestia. – Pociągnął łyk napoju i spojrzał przez szklankę na prześwitujące spomiędzy chmur słońce. – Czy myślnię obowiązują prawa fizyki? – O co panu chodzi?
– Mhm, czy, dajmy na to, spuszczona na Księżycu monada dotrze do ofiary na Ziemi szybciej niż w sekundę?
– Pyta pan o ograniczenie do prędkości światła?
– Aha.
– Prawdę mówiąc, nie prowadziliśmy badań – przyznała Vassone. – Trzeba by wpierw wytresować monadę, a my nie wytresowaliśmy ani jednej.
– No, niech pani nie będzie taka skromna – sapnął Oiol. – Pani wytresowała Czwartego, który wytresował animalną.
– A w ogóle na co to panu, Schatzu? – zainteresował się Hunt. – Będzie pan próbował wyjaśniać za pomocą myślni paradoks jednoczesnych obserwacji?
– Aa, nie, tak sobie. Ciekawy byłem.
– Ja też mam pytanie do pani doktor – zgłosił się Oiol. – Jak mianowicie wyobrażała sobie pani to porozumienie z neuromonadami? Co takiego moglibyśmy im dać w zamian za oddawane nam przysługi, a czego nie mogliby im dać nasi wrogowie? Hę?
– Ofiary, stosy ofiar – zaintonował Hunt. – Manipulacje algedoniczne. Co za przyjemność dla nich? Jeden jest Pewnik: pożywienie. Każdy organizm łaknie. A co jest ich białkiem, budulcem ich ciał? Psychomemy. Więc? Wejrzyj na nas, okrutna Ateno.
– Upiłeś się?
Hunt zrobił dziwną minę, puścił oko do Schatzu.
– Czyż bowiem nasze umysły, traktowane według teorii pani doktor jako psychomemiczne odbicia procesów zachodzących w korze mózgowej, zorganizowane zakłócenia myślni – czyż one również nie stanowią monadalnej formy egzystencji? Fakt: przywiązane są do ciała. Ale cóż to znaczy? z perspektywy myślni nie znaczy to nic. Ciało umiera. I co wówczas z umysłem? Mózg gaśnie; ale wszak właśnie dowiodła pani na przykładzie telepatów, że psychoerny nie potrzebują dla przetrwania żadnej fizycznej podpory. Toteż umysł istnieje nadal. Jest to już monada klasyczna, roślinna bądź animalna. Przed śmiercią posiadał inteligencję, samoświadomość. Pytanie: czy dysponuje nimi również potem?
Oiol wpatrywał się w Hunta podczas jego przemowy z uporczywością w myśl Nowej Etykiety wręcz obelżywą.
– Czy to oznacza – żachnął się – że wy tu usiłujecie się skontaktować z duchami zmarłych? To są te neuromonady, obca inteligencja myślni…?
– Trza było wam nająć jakiegoś nekromancera – parsknął Schatzu.
– Bardzo śmieszne – warknęła Vassone. – Tylko mąci im pan w głowach, Hunt. To są przecież dwa różne poziomy organizacji, i pan dobrze o tym wie. Co innego -umysł człowieka świadomy właśnie psychomemami, które są jego pamięcią, osobowością, strukturą; a co innego -neuromonada, świadoma organizacją psychomemów, zdająca sobie sprawę ze znaczenia, „treści" ich samych mniej więcej tak samo, jak my zdajemy sobie sprawę z wewnętrznej budowy tkanek naszych mięśni, czyli wcale.
– Ja wiem, jak zbudowane są moje mięśnie – rzeki Schatzu.
– Doprawdy? Pana mięśnie? Potrafi pan wejrzeć we własny biceps, zejść do poziomu komórkowego, odczytać go warstwami? Dysponuje pan jakimś przeznaczonym do tego celu zmysłem fizycznej introspekcji?
– Dysponuję mikroskopami.
Hunt postukał kłykciami w blat stolika.
– Zaraz, powoli. Zapędziliśmy się w tych analogiach, niedługo wyjdą nam psychomemiczne mikroskopy elektronowe. Ja przyjmuję do wiadomości pani rozróżnienie. Ale to nie zamyka kwestii, bo jedno nie wyklucza drugiego. Co mianowicie dzieje się z umysłem człowieka po śmierci?
Oiol westchnął ciężko, uniósł oczy ku niebu.
– Jakbym wrócił na studia. Jakim cudem wpadliśmy w ten eschatologiczny kanał?
– Zamilcz, niewierny – machnął na niego Hunt. – My tu o wzniosłych rzeczach mówimy.
– Ja wiem, ja wiem – pokiwała palcem Marina. – To Czarny, piątka. „Nie moje niebo, siódma brama, hurysy czarnookie". Prawda?
– Coś tam przecież widział – nacisnął Nicholas.
– Monadę widział.
– Więc przeczy pani?
– A niby czemu przeczę?
– Ciągłości umysłowej świadomości.
– Tak. To jest inna forma organizacji. Gdy gaśnie mózg, ginie struktura: zostaje kupa psychomemów. One mogą przetrwać, i w istocie często się to zdarza, czasami nawet samoorganizują się lub są jednym z elementów organizacji do poziomu homeostatu myślni, exemplum nawiedzone domy, duchy miejsc kaźni – lecz wszystko to nie oznacza jakiegoś rodzaju życia pośmiertnego. Identycznie rzecz ma się z ciałem: ono przecież również nie znika w momencie śmierci, trwa, jego budulec w procesie biologicznego recyklingu wchodzi nawet w skład kolejnych homeostatycznych maszyn świata fizycznego – ale cóż z tego? Nie o to tu idzie.
Przyjechały zamówione dania, w większości krwiste befsztyki. Inżynierowie memetyczni od lat z takim upodobaniem sprzęgali indukowane przez siebie trendy z memotrendami wegetarianizmu i zdrowego żywienia, że dla pokoleń Hunta i Vassone rozmyli je już doszczętnie. Tatary, strogonoffy, tłuszcze zwierzęce – znowu nie były niemodne.
Chwilę trwało zamieszanie z rozdzielaniem kompletów i płaceniem, kelner łapał ich po kolei za nadgarstki i przyciskał suche wargi operatora do cashchipu wyczuwalnego pod skórą drobnym stwardnieniem.
– Mmmm – potrząsnął widelcem Schatzu – ale może mi ktoś wreszcie wyjaśni ten passus o „ofiarach, stosach ofiar"? Co?
– To jest smaczne – zaakcentował Hunt. Oiol zajrzał mu do talerza.
– Naprawdę?
Hunt zamachał, zirytowany nieporozumieniem.
– Ofiary, stosy ofiar – powtórzył. – Pytanie brzmiało: czym przekupić neuromonady. Smacznym żarciem, oto czym. Pani doktor wytłumaczy w szczegółach – skinął na Vassone. – Akurat.
– W każdym razie opieram się tu na jej słowach – zaznaczył Hunt. – Jakaś mała hekatombka… Najlepiej z ludzi, nie z wołów, bo ludzie mają jednak bardziej rozwinięty system nerwowy i więcej psychomemów wydalą, wyższej jakości. Oczywiście w bólu, w męce, to musi być długie, jednostajne cierpienie, aby uzyskać jednorodność i koherencję emisji – na korze pozostanie wówczas tylko jedno doznanie, skumulowany ładunek. I oczywiście w przypadku każdej z ofiar powinno być ono takie samo – stąd wymagana rytualność mordów. To będzie im smakować.
Schatzu, krzywo uśmiechnięty, spojrzał na Oiola, Oiola o twarzy pozbawionej wszelkiego wyrazu, jak z lanego plastiku.
– Czy Departament Obrony USA nie finansuje przypadkiem badań nad czarną magią?
W dniach, które nadeszły po wizycie Bronsteina i ogłoszeniu wybuchu Wojen Monadalnych, Hunt miał nareszcie pełne ręce roboty.
Przede wszystkim musiał zorganizować tę publicznie zapowiedzianą konferencję. Zwyczaj nakazywał postępować w takich razach z prawdziwie bizantyjskim rozmachem, czyli wykorzystać budżet do maksimum, przede wszystkim starając się zapewnić uczestnictwo każdego specjalisty, którego absencja mogłaby zostać potem organizatorowi wytknięta jako przyczyna niepowodzenia przedsięwzięcia.
Bo też Hunt tego właśnie się spodziewał: niepowodzenia. Bogiem a prawdą nie słyszał jeszcze o takiej naradzie, konferencji, burzy mózgów czy jak to zwał – o której można by rzec, iż zakończyła się sukcesem. Jaką mianowicie postać miałby przyjąć ów sukces? Jednego gigabajta pokonferencyjnego trashu więcej? O dalszej karierze Nicholasa i tak zadecyduje rozwój wydarzeń w Wojnach Ekonomicznych i przyszły układ sił w stolicy. Konferencja to ledwie standardowa zasłona dymna – nikt przecież nie będzie mógł zaprzeczyć, iż Hunt nie siedział tu z założonymi rękoma i faktycznie coś robił! Więc im większy rozmach, tym lepiej.
Wszelako tym razem Hunt znajdował się w trudniejszej sytuacji, bowiem listę uczestników znacznie ograniczały narzucone przez Fortzhausera kryteria bezpieczeństwa. Znacznie – czyli lista objęła jedynie tych, którzy albo już byli częściowo z projektem Kontakt zaznajomieni, albo posiadali dostęp do sekretów o analogicznym bądź wyższym poziomie poufności. Na dodatek wykreśleni z niej zostali wszyscy nie będący obywatelami USA lub będący także obywatelami innych państw bądź sygnatariuszami ekskluzywnych umów kulturowych, tudzież ludzie czerpiący większość swych dochodów ze źródeł pozabudżetowych. Zwłaszcza ten ostatni warunek odczuł Hunt dotkliwie: dyskwalifikował on blisko dwie trzecie kandydatów. Z punktu widzenia oficera kontrwywiadu był jak najbardziej sensowny – cóż określa lojalność silniej od pieniędzy? – niemniej dla Nicholasa, który sam nie pogardziłby wysokim stanowiskiem w menadżmencie jakiejś megakorporacji, brzmiało to zgoła idiotycznie. W końcu któż przewidzi, który z ekspertów, pracujących teraz wyłącznie dla rządu, nie przeniesie się za jakiś czas do konkurencji, z wianem w postaci także tych sekretów? Przenoszą się wszyscy. Dawno minęły czasy, kiedy budżet państwa stanowił główne źródło finansowania prac naukowych. Obecnie mógł się na tym polu przyrównywać co najwyżej do budżetu pojedynczej, średniej wielkości firmy Strategia finansowania badań w kluczowych dziedzinach, rodem jeszcze z zimnej wojny (kiedy to tajne technologie wojskowe zawsze o kilka lat wyprzedzały rozwiązania wdrażane do użytku cywilnego) skompromitowała się do reszty w latach sześćdziesiątych, gdy DARPA w wielkim zrywie finansowym postanowiła postawić na technologie antygrawitacyjne. Początki były obiecujące, ale po dekadzie projekt padł, gdy okazało się, że krzywa energii koniecznej dla sprowokowania fenomenu rośnie w stosunku do masy wykładniczo. Potem rząd pozostawił badania sektorowi prywatnemu, który stać było na amortyzacje kosztów w dużych przedziałach czasowych i wysoki procent projektów chybionych, a który nie musiał się tłumaczyć z każdego centa odmówionego programom socjalnym. Nawet owa słynna bionanotechnologia, mocą międzynarodowych konwencji usunięta w sferę zastosowań tajnych – nawet ona stanowiła efekt pracy ludzi z Mostu zaledwie w kilku procentach. Jedyna przewaga rządowych projektów brała się tu z faktu, że – jako „oficjalnie tajne" – były one wyjęte spod prześladowań prawnych, tam więc naukowcy mogli się zapuścić najdalej w swych poszukiwaniach. Ale również to ograniczenie nie było bezwzględne, firmy prywatne miały bowiem możliwość przeniesienia swoich laboratoriów w miejsca na Ziemi „prawnie przyjazne": zawsze znajdzie się jakiś podmiot prawa międzynarodowego na tyle zdesperowany ekonomicznie, że gotów zmienić swe wewnętrzne legislacje dla podratowania budżetu. I coraz więcej tak czyniło, zwłaszcza w dziedzinie bionanotechnologii, która znajdowała się obecnie na szczycie naukowego boomu; nie ta abstrakcyjna bionanotechnologia sprzed wieku, ale prawdziwa, praktyczna inżynieria bionano. Albowiem w momencie, gdy nano schodzi do takiej skali i precyzji, że potrafi samodzielnie rekombinować DNA, konstrukcje biologiczne i nanopochodne sprowadzone zostają do wspólnego mianownika, jednego kodu, za pomocą którego można zarówno zmieniać/budować materię ożywioną, jak i nieożywioną. I, o ile Hunt się orientował, na tym właśnie skupiała się obecnie praca w Moście: na stworzeniu nanotechnologicznego analogu dezoksyrybonukleotydów – takich trzech-sześciu podstawowych nanoelementów, których wzajemna przestrzenna orientacja oraz sposób połączenia szyfrowałyby prostym, samowykonującym się językiem całość właściwości powstałego z nich tworu (czy byłby to kolejny nanobot, większy zaledwie o rząd wielkości, czy też pseudoorganizm wielkości zwierzęcia).