– Wilcze…? – powiedział Paweł ze zgrozą. – Chyba raczej na słonia! Skąd to masz?

– Z kocich worków.

Wysunęłam supozycję, że manekin jest tego samego pochodzenia. Alicja przyświadczyła.

– Był w kawałkach – dodała. – Poskładałam go na wszelki wypadek, bo mógł się przydać.

– Z takim ciężkim dałaś sobie radę? – zainteresował się podejrzliwie Paweł.

Alicja miała zapewne przypływ szczerości, bo udzieliła odpowiedzi.

– Sam z siebie nie był taki ciężki, ale nasypałam do niego ziemi. Do korpusu. Akurat mi tu stał pod ręką, jak przesadzałam kwiatki i musiałam się pozbyć starej ziemi z doniczek. Zarażona była taką grzybicą, więc nie chciałam jej mieszać z dobrą i zarażać sobie całego ogrodu. A potem o niej zapomniałam.

– No dobrze, a dlaczego tę potworną pułapkę zamontowałaś w pudle?

– Żeby nikt nie wlazł.

– A, to ci się rzeczywiście udało rewelacyjnie!

Weszliśmy wreszcie na górę, Alicja ruszyła do telefonu i nagle cofnęła się znów do atelier. Ze zmarszczonymi brwiami odkopała spod nóg kilka przeszkód i dotarła do kąta, dokładnie przeciwnego lokalizacji pasożyta. Zajrzała za stos rozwalonej makulatury.

– No proszę – powiedziała gniewnie. – Tego tu przedtem nie było. To znaczy owszem, było, ale schowane. Ktoś wywlókł. Zaczynam mieć naprawdę dosyć tego grzebania w moim domu!

Za stosem, częściowo przywalony starymi numerami National Geographic, leżał bardzo wypchany koci wór. Pozbyliśmy się wątpliwości, pasożyt musiał tu grasować, znalazł kolejny łup, zapewne chciał go zabrać, ale potknął się o coś, zleciał ze schodów w pozycji bardzo niewygodnej, do tyłu, zabił się, a wór ocalał. Stworzyło to odrobinę nadziei.

– Po pierwsze, weźmy go do salonu i przeszukajmy – powiedziałam stanowczo. – A po drugie, wygląda na to, że grzebanie masz już z głowy. Sprawca opuścił ten padół, spółka Pamela-pasożyt przeniosła się na lepszy świat i niech im ziemia lekką będzie! Paweł, sięgnij…

– Mieliśmy nic nie ruszać?

– A, czort bierz. Już i tak ruszyliśmy dosyć dużo. Bierz worek i chodźmy stąd, a ona niech się nie mądrzy. Alicja, dzwoń!

Alicji się nie śpieszyło. W pierwszej kolejności przystąpiła do produkcji kawy, potem znalazła połówkę papierosa, zapaliła i usiadła przy stole.

– Co za różnica, kiedy zadzwonię? – powiedziała spokojnie. – Przecież nie musieliśmy go znaleźć akurat teraz, nie? Znacznie logiczniej byłoby rano.

Prawie bez namysłu przyznaliśmy jej słuszność. Nie było żadnego powodu szlajania się po atelier w środku nocy, chyba że zwabiłyby nas tam hałasy. A, właśnie, Alicja stwierdziła, że pasożyt wykorkował już co najmniej dwie godziny temu, może nawet trzy, leciał niewątpliwie z potężnym hukiem, waliło się za nim całe drewno, jakim cudem mogliśmy tego nie słyszeć?

– Nas nie było – przypomniała Beata. – Ale wy…? Rzeczywiście dziwne.

– Wychodek – mruknęła Alicja.

Znów miała rację. Istotnie, spuszczałyśmy wodę, obie kolejno, korzystając z tego, że nikt jeszcze nie śpi. Rezerwuar robił wrażenie, jakby przybywało mu sił i natężenie wydawanych przezeń dźwięków z dnia na dzień rosło, przeraźliwe i długotrwałe ryki mogły zagłuszyć walenie się w gruzy całego wieżowca, a nie tylko zwyczajne spadanie ze schodów. Możliwe, że pasożyt, ogólnie starający się o ciszę, specjalnie wybrał sobie występ wychodka, żeby coś szarpnąć albo przerzucić z hałasem. Było to jedyne sensowne wytłumaczenie, bardzo dobrze, ale co, wobec tego, usłyszał Paweł?

Został przesłuchany dokładnie. Lepiej późno niż wcale.

Najpierw sprecyzował widoki w ogrodzie. Coś siedziało na tarasie prawie pod samymi drzwiami, w winorośli i dracenach, i, jego zdaniem, był to skulony człowiek. Klęczał albo tkwił w kucki. Drzwi stały otworem…

– A myśmy tu rozmawiały – przypomniałam Alicji. – O ile pamiętam, właśnie o workach w atelier. Pasożyt, oczywiście. Podsłuchiwał, a potem poszedł szukać tych worków.

– Którędy? Atelier było zamknięte.

– Jesteś pewna?

– Paweł, ty otwierałeś. To się czuje w ręku, zwolniłeś zatrzask i prztyknęło czy przesunęły się zwyczajnie?

– Nie wiem – powiedział stanowczo Paweł. – Nie zwróciłem uwagi. Zabiłem człowieka, trup leży, coś mnie trzyma za nogę, pełno drewna wszędzie, a ja się mam zajmować prztykaniem. Ledwo mi się udało dosięgnąć tej klamki!

– Jeśli samymi końcami palców, to zamknięte nie były – zaopiniowałam stanowczo. – Tylko dosunięte i pasożyt wlazł bezproblemowo. Zleciał w koprodukcji z rezerwuarem.

– Dobrze, to już wiemy. Co usłyszałeś później?

Paweł zastanowił się głęboko.

– Nie mam pojęcia. Rumor. Coś zleciało. Gruchotało. Nie wiem, co to mogło być.

– Jeśli wyrwało cię ze snu…

– Bez przesady, nie wyrwało, sam się obudziłem chwilę wcześniej. Niewygodnie mi było i nie lubię spać w ubraniu. Ale zagruchotało, zanim całkiem oprzytomniałem.

– Coś tam mogło się słabo trzymać i poleciało bez powodu – powiedziała w zadumie Alicja. – Tak jak manekin. Gdyby pójść i popatrzeć, może by się odgadło, ale nie wiem, co na to gliny. Zaraz. Uzgodnijmy, kiedy go znaleźliśmy i nie mówmy o bitwie Pawła z tą kukłą. Wszedł, potrącił regał i wszystko runęło bez walenia po mordzie.

– Popieram – rzekł energicznie Paweł.

– Co do reszty, możemy mówić prawdę…

– Ale może usuń gdzieś te wilcze paści – zaproponowałam. – Inaczej będą cię podejrzewać albo o jakieś podstępne machinacje, albo o wariactwo. Można je wrzucić do składziku… o, i trzeba odnieść z powrotem narzędzia, bo zaczną dociekać, po co nam była siekiera.

– No dobrze, to kiedy…?

Ustaliliśmy wreszcie, że najwłaściwsza będzie godzina dziesiąta. Zdążymy się jeszcze trochę przespać, a może nawet zjeść śniadanie. I, oczywiście, przegrzebać odnaleziony wór…

* * *

Jedną rzecz Alicja przewidziała doskonale, a mianowicie wypatrzenie przedmiotu, który gruchotał Pawłowi. Wśród pudeł leżała kula do kręgli. Przedtem ulokowana była w makulaturze obok kociego worka, kula jednakże ma to do siebie, że się łatwo toczy. Spadła i poturlała się przez całe atelier w poprzek, a ściśle biorąc, przez wszystkie wolne skrawki podłogi. Sprawdziliśmy, Paweł przyświadczył, ten właśnie dźwięk!

Gliny przyjechały o jedenastej, od razu z tłumaczem Danielem, kompletna ekipa. Pasożyta wynieśli dołem, przez ogród, lekarz zaś odgadł przyczynę zgonu bez chwili wahania. Rzeczywiście, złamany kark, jakieś tam kręgi, które fachowo łamią zawodowi zabójcy. Mimo nader sprzyjających okoliczności, nie zaczęli szukać wśród nas zawodowego zabójcy.

Daniel milczał służbowo, ale Alicja słuchu nie straciła i tłumaczyła nam ich rozmowy na bieżąco. Podsłuchiwała chciwie w obawie, że uprą się przeszukać dom, a już co najmniej atelier, oni zaś najwidoczniej zapomnieli, że jedna osoba w tym towarzystwie tłumacza nie potrzebuje.

– Uważają to za nieszczęśliwy wypadek – oznajmiła półgębkiem. – Ale oficjalne orzeczenie wydadzą po sekcji. Kliniczny przykład, poleciał do tyłu, nie zdążył się przytrzymać i trzasnął głową w futrynę, innych widocznych obrażeń nie ma. Muszę udawać, że przyjmowałam go jako gościa raczej rzadko. Tylko co, do cholery, robił w atelier?

– Węszył po kwiatkach i ceramice – zaproponowałam szybko. – Chciał wykryć twoje roślinne tajemnice, a może także coś podwędzić.

– To nieładnie obszczekiwać go po śmierci.

– No dobrze, zostaw same tajemnice.

– A co robił naprawdę? – spytał znienacka Daniel.

No i masz, wypisz wymaluj, jak gliny, zapomniałyśmy zupełnie, że on wszystko rozumie!

– A cholera go wie – powiedział ponuro Paweł, bo obie z Alicją zamilkłyśmy, a Beata z całej siły starała się nie wtrącać. – Podobno był wścibski, tak słyszałem, bo osobiście nie znam człowieka i w życiu go na oczy nie widziałem. Cały czas się zastanawiamy, po kiego grzyba tam przylazł i co robił.

– Oni zaraz zaczną was przesłuchiwać…

– Możesz im od razu powiedzieć, że z nimi tylko stracą czas – rzekła Alicja, wskazując nas gestem brody. – Nikt z nich nigdy nie zetknął się z Anatolem, najczęściej tu bywa Joanna, ale też jakoś na siebie nie trafili. Anatola zresztą dawno już tu nie było, dopiero ostatnio przypadkiem dowiedziałam się, że jest, z tym że oficjalnej wizyty mi nie składał.

– Jest jedna możliwość – wtrąciłam się, bo wyobraźnia ruszyła mi do lekkiego galopu i chciałam podsunąć Alicji pomysł, zanim ją zaczną przesłuchiwać. – O ile wiem z dawnych opowiadań, on był oszczędny i przezorny. Być może, zaplanował sobie pomieszkać u ciebie i zawczasu wytrącić ci z ręki argument, że nie masz miejsca. Przedtem sprawdzić, bo nie było go dość długo i mogły zaistnieć zmiany, a sprawdzać wolał nie tak jawnie, więc wkradł się cichutko przez atelier…

– I nikt z was nie słyszał, jak leciał ze schodów? – zdziwił się Daniel. – Ja na razie pytam prywatnie. Tam jest całe rumowisko!

– Po pierwsze, rumowisko jest wtórne – wyjaśniła Alicja. – Myśmy je zrobili, Paweł potrącił regał na górze. A po drugie… Beata, spuść wodę!

Na spuszczenie wody zareagowała dość gwałtownie cała ekipa policyjna, bo wychodek skorzystał z okazji i pokazał, co potrafi. Kwestia słyszalności upadła. Porzucili atelier i zajęli się przesłuchaniami. Nie wiadomo, jak wypadłyby rezultaty krzyżowego ognia pytań, gdyby nie to, że zaraz na początku jeden z gliniarzy, wchodzący przez drzwi tarasowe, trafił na kulkę. Wyturlała się z któregoś kąta prosto pod jego nogi, przydeptał ją, poślizgnął się, chwycił futrynę i odzyskał równowagę, kulka zaś zrobiła to samo co tamta, wczorajsza. Strzeliła mu spod buta w kierunku kuchni i trafiła w środek ceramicznej doniczki, wiszącej nad kuchennym oknem. Doniczka musiała być nadpęknięta, bo wyleciało z niej dno, a za dnem ziemia razem z kawałkami kwiatka. Wysypało się wszystko wprost na butelki z octem i olejem, na słój z resztą konserwowych ogórków, na jakieś słoiki i miseczki, na wschodzącą rzeżuchę z przykryciem podziurkowanym, na szczęście, z boku, i na dwa inne kwiatki.