Rezultat był taki, że Pawła i Beatę, wracających z zakupami, zamurowało w progu salonu. Nie dość, że kanapa zawalona była wysuszonym praniem… ściśle biorąc, były to dwa prania, bo jednak Alicja oddzielnie prała kurtki i spodnie, a oddzielnie bieliznę i ręczniki… to jeszcze na stole spoczywał potworny kłąb starych rajstop i pończoch. Za to tajne papiery wróciły już do swojej kryjówki, Alicja zaś starannie wybierała co gorsze torby, przeznaczone na śmietnik.
Pranie z kanapy elegancko poskładała Beata, szczęśliwa, że jest z niej tak wyraźny pożytek.
– Alicja – powiedziała Marzena, przyjechawszy na pożegnalną kolację – Czy ty chociaż pamiętasz, gdzie schowałaś szachy i Arkę Noego?
– Jeszcze pamiętam – odparła Alicja, ustawiając na stole przyprawy. – A co…?
– Nic. Gdybyśmy drugi raz zaczęli ich szukać, dom pójdzie w ruinę. Wolałabym nie. Zastanawiam się, jak to zrobić, żebyś nie zapomniała.
– Zapisać – podsunął Paweł.
– I rozgłosić, że ona tego nie trzyma w domu, tylko w jakiejś skrytce bankowej – dołożyła żywo Beata.
Wszyscy zajęci byli uzupełnianiem kolacyjnych drobiazgów w oczekiwaniu na dojście drobiu w piekarniku. Poświęciłam się i upiekłam dwa kurczaki, jedyny produkt, który naprawdę zawsze umiałam przyrządzić. Z wielką stanowczością odmawiałam zgody na wyjęcie ich zbyt wcześnie.
– Do tego potrzebna jest Anita – powiedziała Alicja. – Możliwe, że zaczynam ją trochę lubić. Powinna zaraz przyjść.
– Dałaś jej zgodę na publikację?
– Dałam, dlaczego nie? Wszystkie teksty przywiezie mi do zatwierdzenia. I wyjątkowo wierzę, że żadnego świństwa nie zrobi, bo sama przyznaje, że ja i moi goście stanowimy dla niej źródło sensacyjnych wydarzeń. Ma wyłączność, straciłaby to złote jajko od kury. Jaka jest, taka jest, ale z pewnością nie głupia.
Anita pojawiła się w chwilę później. Gotowe przystawki już stały na stole, a kurczak pachniał na wszystkie strony.
– Alicja, równie kontrastowego domu nie spotkałam nigdzie na świecie! – wykrzyknęła na powitanie. – Nie mówię o zmianach wnętrza, ale te wonie…! Noga barania i to, co teraz, wręcz trudno samemu sobie uwierzyć! Po co ja jadłam śniadanie?
– A co ci się nie podoba we wnętrzu? – spytała podejrzliwie Marzena.
– Ależ… Wszystko mi się podoba. Szczególnie atelier, jest coraz bardziej malownicze.
Zakłopotał się na to Paweł.
– Alicja, ona ma trochę racji. Ja tu jeszcze zostaję parę dni, może tam jednak posprzątam. Powiesz mi, co wyrzucić…
– Siadajcie do stołu – powiedziała Alicja. – Niczego mi nie będziesz wyrzucał, najwyżej ustawisz z powrotem regały na schodach. A ty – zwróciła się do Anity – możesz opublikować, że nie mam już ani jednego kociego worka, wszystkie zostały wybebeszone. I o tej skrytce bankowej też, to niezły pomysł.
Zapewne pod wpływem woni Anita jakby zmiękła w sobie i stała się przystępna, przyjacielska i jakaś taka dziwnie szczera. Chyba ten drób wychodził mi rzeczywiście rewelacyjnie.
– Nikt z was mnie o to nie pyta, ale powiem sama z siebie – oznajmiła, wpatrzona w to coś, co zostało wyjęte z piekarnika. – Gliny mają was w nosie.
– To co to znaczy? – spytałam podejrzliwie, zatrzymując gest nożem i widelcem, bo Alicja kazała mi kroić moje własne dzieło.
– Nic. Sprawca zejścia Pameli zabił się w atelier. Sam z siebie. Na bazie waszych kulek. Przypadek, wcale nie zamierzają dalej się tym zajmować i zdaje się, że nawet w razie znalezienia tu całego cmentarzyska będą usiłowali ślepnąć, głuchnąć i odwracać się tyłem. Czy możesz wreszcie ukroić kawałek tego…?!
Uruchomiłam ręce, na które, trzeba przyznać, wszyscy zachłannie patrzyli. Zatrzymałam się jeszcze na chwilę i westchnęłam.
– A porządek w książkach udało nam się zrobić rzeczywiście wprost nadzwyczajny…
– Ale coś ty – powiedziała ze zgorszeniem Beata w drodze powrotnej, jeszcze przed Gedser. – Jakie znowu dramaty, zwyczajny skok w bok. No owszem, przyznaję, że wyjątkowo atrakcyjny, szczególnie jeśli się dołoży okoliczności towarzyszące, ale nie przewiduj żadnych następstw. Paweł jest uroczy, co nie znaczy, że mam się na nim uwiesić na całe życie!
– I nie wyszarpiesz go Ewie?
– Skąd! Mowy nie ma. Jemu na Ewie zależy jeszcze bardziej niż mnie na Julianie, poza tym, wulkan na co dzień to przesada, nie wierzę, że o tym nie wiesz!
No owszem, wiedziałam.
– I te cudowne dodatki – mówiła dalej, zachwycona. – Jeśli się dowiem o reniferach, pawiach i żubrach, postaram się do nich dotrzeć, niechby Alicja miała cały komplet. Kocham Alicję bez granic! Gdyby chciała to sprzedać, dostałaby majątek!
– Gdyby chciała sprzedawać swoją ceramikę, też dostałaby majątek. Nie spodziewaj się po niej żadnych racjonalnych posunięć finansowych. Ale martwię się trochę…
– Czym? – zaniepokoiła się Beata.
Westchnęłam ciężko.
– Zrobiliśmy jej bałagan większy niż był. Jeśli każda wizyta gości pogłębi go nieco, będzie musiała chyba zamieszkać w ogrodzie.
– Paweł jej pomoże. I wyrzuciłaś pończochy…
Jednakże coś ją gnębiło.
Odblokowała się dopiero na polskiej granicy.
– Ale, Joanna, słuchaj… Ja nie chcę być nietaktowna i wścibska, ale trochę mnie gryzie. Przecież widziałam, że pakowałaś koci worek… U Alicji były takie drogocenności… Bardzo cię przepraszam, ale… Co my wieziemy? Co, na litość boską, jest w tym worku…?!
Mimo woli rzuciłam okiem do tyłu, gdzie na tylnych fotelach i przed nimi kiwały się zabezpieczone elegancko rozmaite zielska, o poranku wykopane w ogrodzie. Była to główna część mojego bagażu.
– A co? Mów, jak człowiek.
– Bo wiem, że wzięłaś… ten wypchany koci worek… I nie mogę się oprzeć! Co ty wieziesz w tym worku?!
Nie widziałam żadnego powodu, żeby zawartość opakowania utrzymywać w tajemnicy.
– Jak to, co? Ziemię do imbiru i akantusów długolistnych. I może wreszcie, po tylu latach, to cholerstwo mi się przyjmie…!
P.S. Dopiero w Warszawie okazało się, że ten od żyrafy, to był Karol X.