– Co tu robisz? – zainteresowała się grzecznie i podstępnie. – I jak wszedłeś? Czy ja może znów zapomniałam zamknąć drzwi?

Blekot, mimo całej zuchwałej bezczelności, którą prezentował od młodych lat i która wcale mu nie przeszła, wyjątkowo jakoś był w nie najlepszym nastroju. Bąkał coś niewyraźnie.

– No… Tak… Otwarte było… Chciałem… Musiałem…

Tyle udało nam się zrozumieć z czkającego mamrotania, po czym rozbiegane oczka mile powitanego gościa padły na tarasowe wyjście i świetnie widoczne trzy czarne kupy futra. Jedna z kup poruszyła się, otworzyła pyszczek i pazurami przejechała po szybie. Wręcz słyszałam złowieszczy, syczący dźwięk, jaki z siebie wydała, i zgrzyt na szkle.

Zdaje się, że dla Blekota było to za wiele. Szarpnął się do tyłu i zaczął bełkotać, prawie zgodnie z nazwiskiem.

– Tak nie…! To bezprawie…! Zabierz to…! Zamyka się…! Pułapka…! Sprawa…! Wścieklizna…! Sądowa…! Nie wolno…! Trzymaj to…! Trzymaj to…!!!

Jak szaleniec rzucił się do korytarzyka, omal nie wyrwał drzwi z zawiasów, furtkę, sądząc po odgłosach, wyrwał częściowo, załomotał butami po płytach ścieżki, potknął się o któryś krzak, chyba przewrócił i wreszcie ucichł za żywopłotem. Koty znikły zza szyby, a ich zniknięcie zauważyli wszyscy.

– Chyba go nie gonią? – powiedział Paweł z powątpiewaniem pełnym nadziei.

– Najwyżej do ulicy – odparłam z lekkim żalem.

– Won z mojego terenu, a dalej się powieś.

– Raczej nie zechce…

– A ty mogłaś sobie wyobrażać, że ja nie lubię kotów – powiedziała Alicja z pełnym asortymentem tonów: z politowaniem, naganą, potępieniem, wzgardą, tkliwością, wdzięcznością, zachwytem i dumą. Rzecz jasna, uczucia negatywne przeznaczone były dla mnie, pozytywne dla futrzanej gwardii. Podzielałam wszystkie.

– Bardzo cię przepraszam – rzekłam, skruszona. – Przychodzi mi do głowy tyle różnych takich, że nie wiem, co wybrać. Jedno, co wiem na pewno, to to, że słusznie uwielbiam koty przez całe życie. Kici, kici. Oddam im moją rybę, nie, zamrożona i nadziewana, nie spodoba im się, co tam zostało po Marianku?

– Pewnie nic – westchnął Paweł. – Alicja, pozwolisz…? Dawno już wyszedłem z wieku młodzieżowego, ale ostatnie noce, które tak spokojnie spędzamy, cofają mnie w rozwoju. A myślałem, że przyjeżdżam do starszej pani na kilka dni nudnego pobytu…

– Miałeś zaćmienie umysłu? – zdziwiła się Alicja. – Przecież się zbiegłeś z Joanną!

Zaprotestowałam energicznie. Tym razem naprawdę z wydarzeniami nie miałam nic wspólnego! Za przypadłości Alicji nie mogłam odpowiadać!

– Nie wiedziałem, że się zbiegam. Poza tym, zdaje się, że wy jesteście godne siebie, mam nadzieję, że żadnej z was nie obrażam, ale nie o to idzie. Przytomnie odkupiłem koniak i wstawiłem do twojej szafki. Mogę go wyjąć?

– Kretyńskie pytanie…

– Wpadnę w alkoholizm – mruknęła Beata. – Ale bardzo chętnie…

Przez ten czas znalazłam w lodówce jeszcze jedno nietknięte opakowanie śmietanki do kawy. Nie spotkałam w życiu kotów, które nie lubiłyby śmietanki, wylałam im to na talerz i wystawiłam na taras. Wróciły już z pogoni za Blekotem i dobitnie udowodniły, że postąpiłam słusznie i właściwie, okazałam się ludzkim stworem, zasługującym na aprobatę, który zyskał prawo pogłaskania wszystkich. Polubiłam sama siebie.

– Omówmy to z marszu – zaproponował Paweł i otworzył butelkę.

– Skąd to ścierwo miało klucz? – zastanawiała się ciągle Alicja. – Jesteście pewni, że wszedł zwyczajnie, przez drzwi?

– Ja jestem pewna – powiedziała z determinacją Beata, chlapnąwszy sobie koniaczku. – Widziałam go. No dobrze, powiem. Tam byłam, w pokoju telewizyjnym…

– Przecież śpisz w ostatnim? – zdziwiła się Alicja.

Zgorszyłam się niebotycznie.

– Nie do pojęcia, żeby inteligentna osoba mogła być taka głupia…

– A…! Masz rację. To chwilowe, nie zwracajcie uwagi.

– I akurat wyszłam – ciągnęła swoje Beata dość rozpaczliwie, ale mężnie. – Nie zapalałam światła i nie robiłam hałasu. W drzwiach byłam, no, w połowie drzwi, i tak patrzyłam, gdzie postawić nogę, kiedy w korytarzyku akurat zobaczyłam ruch. W drzwiach jest szyba, na dworze jaśniej niż w domu, ktoś był na tle szyby, myślałam, że to Alicja, i stałam jak pień, bo tu ciemno, może mnie nie zobaczy, a ten ktoś na paluszkach poszedł dalej. Skradał się. To się wyczuwa, nie pytajcie mnie po czym, ale widać. Widziałam wszystko!

Chwyciła kieliszek, rąbnęła sobie i odetchnęła głęboko.

– Jak Boga kocham, na serce można było umrzeć, pierwsi chrześcijanie z tymi lwami to małe piwo… Ten ktoś powolutku, noga za nogą, bez szelestu wlazł do salonu i tak się posuwał do tamtego stołu. Ledwo przelazł za kominek, piekło wybuchło, ale jakie…! Widziałam, w oczach się to troiło, czworzyło, teraz dopiero mogę jakoś rozwikłać… Wściekły syk i, daję wam słowo, warkot, w życiu nie przypuszczałam, że koty potrafią tak warczeć, bo teraz już wiem, że to były koty. Jak jakiś taki czarny kłąb, nagle, ze wszystkich stron, rozumiem, że z pewnością skoczyły, ale wtedy… Żadnego skakania nie było widać, po prostu czarne, straszliwe kłębowisko, o rany, nieziemsko wrzaskliwe, istna orkiestra, i wściekłość w tym. Wiecie… nienawiść. Koty potrafią czegoś albo kogoś aż tak nienawidzić…?

Popatrzyła na nas pytająco, ale odpowiedzi nie uzyskała, bo nikt z nas nigdy nie był kotem, chyba że istnieje reinkarnacja. Gdyby istniała, mogłabym wysunąć kandydaturę własną, upodobania miewam podobne… Na wszelki wypadek woleliśmy jednak milczeć, a Paweł rozsądnie dolał wszystkim koniaczku.

– No i…? – powiedział zachęcająco.

– No i wylecieliście, a on zaczął wrzeszczeć. W odwrotnej kolejności, najpierw wrzasnął… Nie, jeszcze inaczej, wrzasnął i wpadł na fotelik, wywalił się z rumorem. Potem już Paweł mnie popchnął od tyłu, Alicja wyskoczyła, Joanna też, ktoś zapalił światło, z tego czarnego kłębu zrobiły się koty, on już leżał, a koty rzuciły się na drzwi, oszalałe kompletnie. Wiecie, ja może jestem nienormalna, ale najporządniej i najdokładniej pomyślało mi się wtedy, że one go muszą strasznie nie lubić… I bać się go. Atak jest najlepszą formą obrony…

– Bardzo rozumnie ci się pomyślało – pochwaliła Alicja.

– Jeszcze rozumniej było zostawić koty w domu – stwierdziłam z głębokim przekonaniem.

– Tym nie mamy się co szczycić, bo zostały przez przeoczenie…

– Pojawia się dużo kwestii do wyjaśnienia…

– Ciekawa rzecz, przylazł akurat, jak dom został zamknięty…

– Lazł do worka. Jestem pewna!

– Układa mi się ten mętlik pod ciemieniem – oznajmiłam gromko, przerywając im, bo wszyscy zaczynali mówić równocześnie. – Po kolei proszę. Najpierw klucz, bo jakoś on wszedł. Alicja, dawałaś klucz każdemu, kto u ciebie mieszkał. Marianek miał?

– Miał. Jak mieszkał. Potem mu odbierałam.

– Pasożyt miał?

Z dużym oporem Alicja przyznała, że pasożyt też miał. Potem mu również odebrała.

– Mogłaś sobie odbierać. Dorobienie klucza zarówno tu, jak i u nas, trwa parę minut. Jeśli mam typować, stawiałabym na pasożyta, bo Marianek za głupi, ale głowy nie dam. Pytanie, czy Blekot mógł dostać klucz od pasożyta? Jeden był godzien drugiego, wątpię…

– Tu był cały łańcuch. Pamela po drodze…

Klucz od drzwi wejściowych domu Alicji, wedle mojej najlepszej wiedzy, miewało mnóstwo osób, w tym ja sama. Ktoś mógł go komuś pożyczyć, dać na chwilę, udostępnić, ów ktoś zaś z łatwością wykorzystałby okazję, możliwości pojawiało się mnóstwo. Poprzestaliśmy jednak na pasożycie i Marianku, pasożyt świadomie, a Marianek z racji głupoty.

– Dobrze. Miał klucz. Mógł włazić tędy ile chcąc…

– Zaraz – przerwała Beata. – A innymi stronami? Przez taras, przez atelier…? Nie teraz, bo wszedł drzwiami, ale w innych wypadkach?

Obie z Alicją, najdawniejsze, można powiedzieć, użytkowniczki posiadłości, ona właścicielka, a ja gość, patrzyłyśmy na nią przez chwilę.

– Nie – powiedziała Alicja, nie wiadomo dlaczego z lekkim zakłopotaniem. – Inne drzwi nie mają kluczy. Nie da się ich otworzyć od zewnątrz, zamykają się od środka i cześć. Nie mają ani klamki, ani zamka, niczego w ogóle. Żadne klucze, wytrychy i wichajstry w grę nie wchodzą, musiałabyś wyciąć szybę i sięgnąć od środka, ale szyby są nietłukące. Więc tylko te jedne.

– No to stoimy na Marianku i pasożycie, świeć, Panie, nad jego duszą – podjęłam z nowym przypływem energii. – Teraz ta cała wizyta, po cholerę przylazł? Zaraz, zaraz, ogólnie wiemy, ale tu Beata widziała na własne oczy, popruł prościutko do ostatniego worka. Szukają kocich worków, to też nam wyszło, ale skąd wiedział, że mamy nowy i gdzie ten nowy się znajduje? Takie jasnowidzenie mu się przytrafiło?

– Anita! – strzeliła z zaciętością Alicja.

– Wypchaj się. Wszystko, co posiadam, stawiam na Marianka. Podglądał jak dziki.

Paweł i Beata poparli mnie bez namysłu. Doszło do tego, że telefonicznie wyrwaliśmy ze snu Marzenę, która okazała wahanie. Jej zdaniem, Marianek pchał się na myśl tak natrętnie, że powinno się go wykluczyć, Anita była znacznie bardziej podejrzana, aczkolwiek mało prawdopodobna. Przy okazji, aczkolwiek zaspana, błagała nas na klęczkach, żeby z rozbebeszeniem worka poczekać na nią, ma wolny dzień, przyjedzie najwcześniej, jak tylko zdoła. Przywiezie kotom najpiękniejszą wołową polędwicę…

Polędwica zapewne sprawiła, że w końcu poszliśmy spać, uczyniwszy założenie, iż pokancerowany Blekot nie ponowi wizyty…

* * *

Ze snu wyrwała nas Anita, Ściśle biorąc, wyrwała Alicję, reszta osób obudziła się niejako wtórnie, ponieważ zaspana Alicja skorzystała z toalety. Oprzytomniała dopiero przy kawie, kiedy wszyscy, wstrząśnięci rykiem, zdążyli już zgromadzić się w salonie. Anita traciła właśnie cierpliwość przy bezskutecznych próbach porozumienia się z nią.

– Czy ktoś z was działa o tej porze? – spytała z lekką irytacją. – Nie jest już tak strasznie wcześnie, wpół do dziesiątej, a ja na dziesiątą muszę być w Helsigør, do pracy jadę. Co się tu u was wyprawiało w nocy, na litość boską, możecie mi powiedzieć? Macie jakiegoś nowego trupa?