Tellico cofnął się, wpierając plecami w płachtę namiotu.

— Dlatego — ciągnął Geralt — zamienisz się teraz w Bberveldta i grzecznie podasz mi łapy do związania. Nie jesteś w stanie stawić mi oporu, bo ja jestem tym, czego skopiować nie potrafisz. Wiesz o tym bardzo dobrze, Dudu. Bo przecież na chwilę przejąłeś moje myśli.

Tellico wyprostował się raptownie, rysy jego twarzy, będącej twarzą wiedźmina, rozmazały się i rozlały, białe włosy zafalowały i zaczęły ciemnieć.

— Masz rację, Geralt — powiedział niewyraźnie, bo jego wargi zmieniały kształt. - Przejąłem twoje myśli. Na krótko, ale wystarczyło. Czy wiesz, co teraz zrobię?

Skórzana, wiedźmińska kurtka nabrała połyskliwej, chabrowej barwy. Doppler uśmiechnął się, poprawił śliwkowy kapelusik z piórkiem egreta, podciągnął pasek lutni, zarzuconej na ramię. Lutni, która przed chwilą była mieczem.

— Powiem ci, co zrobię, wiedźminie — zaśmiał się dźwięcznym i perlistym śmiechem Jaskra. - Pójdę sobie, wcisnę się w tłum i zmienię cichcem w byle kogo, choćby w żebraka. Bo wolę być żebrakiem w Novigradzie niż dopplerem na pustkowiu. Novigrad jest mi coś winien, Geralt. To powstanie miasta skaziło środowisko, w którym moglibyśmy żyć, żyć w naszych naturalnych postaciach. Wyniszczono nas, polując na nas jak na wściekłe psy. Jestem jednym z niewielu, którzy przeżyli. Chcę przeżyć i przeżyję. Dawniej, gdy ścigały mnie w zimie wilki, zamieniałem się w wilka i biegałem ze stadem po kilka tygodni. I przeżyłem. Teraz też tak zrobię, bo nie chcę już tłuc się po uroczyskach i zimować po wykrotach, nie chcę być wiecznie głodny, nie chcę być bez przerwy celem strzał. Tu, w Novigradzie, jest ciepło, jest żarcie, można zarobić i bardzo rzadko strzelają tu do siebie nawzajem z łuków. Novigrad to stado wilków. Przyłączę się do tego stada i przeżyję. Rozumiesz? Geralt z ociąganiem kiwnął głową.

— Daliście — ciągnął doppler, krzywiąc wargi w bezczelnym, Jaskrowym uśmiechu — skromną możliwość asymilacji — krasnoludom, niziołkom, gnomom, elfom nawet. Dlaczego ja mam być gorszy? Dlaczego odmawia mi się tego prawa? Co mam zrobić, żeby móc żyć w tym mieście? Zamienić się w elfkę o sarnich oczach, jedwabistych włosach i długich nogach? Co? Czym jest elfka lepsza ode mnie? Tym, że na widok elfki przebieracie nogami, a na mój widok chce się wam rzygać? Wypchać się każcie takim argumentem. Ja i tak przeżyję. Wiem jak. Jako wilk biegałem, wyłem i gryzłem się z innymi o samicę. Jako mieszkaniec Novigradu będę handlował,-plótł koszyki z wikliny, żebrał lub kradł, jako jeden z was będę robił to, co zwykle robi jeden z was. Kto wie, może się nawet ożenię?

Wiedźmin milczał.

— Tak, jak powiedziałem — kontynuował spokojnie Tellico. - Wychodzę. A ty, Geralt, nie będziesz próbował mnie zatrzymać, nie ruszysz się nawet. Bo ja, Geralt, przez chwilę znałem twoje myśli. W tym także te, do których nie chcesz się przyznać, które ukrywasz nawet przed sobą. Bo żeby mnie zatrzymać, musiałbyś mnie zabić. A ciebie przecież myśl o zabiciu mnie z zimną krwią napawa wstrętem. Prawda?

Wiedźmin milczał.

Tellico ponownie poprawił rzemień lutni, odwrócił się i ruszył ku wyjściu. Szedł śmiało, ale Geralt widział, że kurczy kark i garbi ramiona w oczekiwaniu na świst klingi. Wsunął miecz do pochwy. Doppler zatrzymał się w pół kroku, obejrzał.

— Bywaj, Geralt — powiedział. - Dziękuję ci.

— Bywaj, Dudu — odpowiedział wiedźmin. - Powodzenia.

Doppler odwrócił się i ruszył w stronę ludnego bazaru, raźnym, wesołym, rozkołysanym krokiem Jaskra. Tak jak Jaskier wymachiwał ostro lewą ręką i tak jak Jaskier szczerzył zęby do mijanych dziewek. Geralt powoli ruszył za nim. Powoli.

Tellico w marszu chwycił lutnię, zwolniwszy kroku wziął dwa akordy, po czym zręcznie wybrzęczał na strunach znaną Geraltowi melodię. Odwróciwszy się lekko, zaśpiewał.

Zupełnie jak Jaskier.

Wróci wiosna, deszcz spłynie na drogi Ciepłem słońca serca się ogrzeją Tak być musi, bo ciągle tli się w nas ten ogień Wieczny ogień, który jest nadzieją

— Powtórz to Jaskrowi, jeśli zapamiętasz — zawołał. -I powiedz mu, że «Zima» to kiepski tytuł. Ta ballada powinna się nazywać "Wieczny Ogień". Bywaj, wiedźminie!

— Hej! — rozległo się nagle. - Bażancie!

Tellico odwrócił się zaskoczony. Zza straganu wyłoniła się Vespula, gwałtownie falując biustem, mierząc go złowróżbnym spojrzeniem.

— Za dziewkami się oglądasz, oszuście? — zasyczała, falując coraz bardziej podniecająco. - Pioseneczki śpiewasz, łajdaku?

Tellico zdjął kapelusik i ukłonił się, uśmiechając szeroko charakterystycznym, Jaskrowym uśmiechem.

— Vespula, moja droga — powiedział przymilnie. - Jakem rad, że cię widzę. Wybacz mi, moja słodka. Winien ci jestem…

— A jesteś, jesteś — przerwała Vespula głośno. - A to, co jesteś mi winien, teraz zapłacisz! Masz!

Ogromna, miedziana patelnia rozbłysła w słońcu i z głębokim donośnym brzękiem wyrżnęła w głowę dopplera. Tellico z nieopisanie głupim grymasem, zastygłym na twarzy, zachwiał się i padł, rozkrzyżowawszy ręce, a jego fizjonomia zaczęła się nagle zmieniać, rozpływać i tracić podobieństwo do czegokolwiek. Widząc to, wiedźmin skoczył ku niemu, w biegu zrywając ze straganu wielki kilim. Rozścielając kilim na ziemi, dwoma kopniakami wturlał nań dopplera i szybko, acz ciasno zrolował.

Usiadłszy na pakunku, wytarł czoło rękawem. Vespula, ściskając patelnię, patrzyła na niego złowrogo, a tłum gęstniał dookoła.

— Jest chory — rzekł wiedźmin i uśmiechnął się wymuszenie. - To dla jego dobra. Nie róbcie ścisku, dobrzy ludzie, biedakowi trzeba powietrza.

— Słyszeliście? — spytał spokojnie, ale dźwięcznie Chappelle, przepychając się nagle przez tłum. - Proszę nie robić tu zbiegowiska! Proszę się rozejść! Zbiegowiska są zabronione. Karane grzywną!

Tłum w mgnieniu oka rozpierzchnął się na boki, po to tylko, by ujawnić Jaskra, nadchodzącego szparkim krokiem. przy dźwiękach lutni. Na jego widok Vespula wrzasnęła przeraźliwie, rzuciła patelnię i biegiem puściła się przez plac.

— Co się jej stało? — spytał Jaskier. - Zobaczyła diabła? Geralt wstał z pakunku, który zaczął się słabo ruszać. Chappelle zbliżył się powoli. Był sam, jego straży osobistej nigdzie nie było widać.

— Nie podchodziłbym — rzekł cicho Geralt. - Jeśli byłbym wami, panie Chappelle, to nie podchodziłbym.

— Powiadasz? — Chappelle zacisnął wąskie wargi, patrząc na niego zimno.

— Gdybym był wami, panie Chappelle, udałbym, że niczego nie widziałem.

— Tak, to pewne — rzekł Chappelle. - Ale ty nie jesteś mną.

Zza namiotu nadbiegł Dainty Biberveldt, zdyszany i spocony. Na widok Chappelle zatrzymał się, pogwizdując, założył ręce za plecy i udał, że podziwia dach spichlerza.

Chappelle podszedł do Geralta, bardzo blisko. Wiedźmin nie poruszył się, zmrużył tylko oczy. Przez chwilę patrzyli na siebie, potem Chappelle pochylił się nad pakunkiem.

— Dudu — powiedział do sterczących ze zrolowanego kilimu kurdybanowych, dziwacznie zdeformowanych butów Jaskra. - Kopiuj Biberveldta, szybko.

- Że co? — krzyknął Dainty, przestając gapić się na spichlerz. - Że jak?

— Ciszej — rzekł Chappelle. - No, Dudu, jak tam?

— Już — rozległo się z kilimu stłumione sieknięcie. - Już… Zaraz…

Sterczące z rolki kurdybanowe buty rozlały się, rozmazały i zmieniły w owłosione, bose stopy niziołka.

— Wyłaź, Dudu — powiedział Chappelle. - A ty, Dainty, bądź cicho. Dla ludzi każdy niziołek wygląda tak samo. Prawda?

Dainty mruknął coś niewyraźnie. Geralt, wciąż mrużąc oczy, patrzył na Chappelle podejrzliwie. Namiestnik zaś wyprostował się i rozejrzał dookoła, a wówczas po gapiach, którzy jeszcze wytrwali w najbliższej okolicy, ostał się jeno cichnący w oddali stukot drewnianych chodaków.

Dainty Biberveldt Drugi wygramolił się i wyturlał z pakunku, kichnął, usiadł, przetarł oczy i nos. Jaskier przysiadł na leżącej obok skrzyni, brzdąkał na lutni z wyrazem umiarkowanego zaciekawienia na twarzy.

— Kto to jest, jak myślisz, Dainty? — spytał łagodnie Chappelle. - Bardzo podobny do ciebie, nie uważasz?

— To mój kuzyn — wypalił niziołek i wyszczerzył zęby. - Bardzo bliska rodzina. Dudu Biberveldt z Rdestowef Łąki, wielka głowa do interesów. Postanowiłem właśnie…

— Tak, Dainty?

— Postanowiłem mianować go moim faktorem w Novigradzie. Co ty na to, kuzynie?

— Och, dziękuję, kuzynie — uśmiechnęła się szeroko bardzo bliska rodzina, chluba klanu Biberveldtów, wielka głowa do interesów. Chappelle też się uśmiechnął.

— Spełniło się marzenie? — mruknął Geralt. - O życiu w mieście? Co też wy widzicie w tym mieście, Dudu… i ty, Chappelle?

— Pomieszkałbyś na wrzosowiskach — odmruknął Chappelle — pojadłbyś korzonków, zmoknął i zmarznął, to byś wiedział. Nam też się coś należy od życia, Geralt. Nie jesteśmy gorsi od was.

— Nie — kiwnął głową Geralt. - Nie jesteście. Bywa nawet, że jesteście lepsi. Co z prawdziwym Chappelle?

— Szlag go trafił — szepnął Chappelle Drugi. - Będzie ze dwa miesiące temu. Apopleksja. Niech mu ziemia lekką będzie, a Ogień Wieczny niech mu świeci. Akurat byłem w pobliżu… Nikt nie zauważył… Geralt? Nie będziesz chyba…

— Czego nikt nie zauważył? - spytał wiedźmin z nieruchomą twarzą.

— Dziękuję — mruknął Chappelle.

— Jest was tu więcej?

— Czy to ważne?

— Nie — zgodził się wiedźmin. - Nieważne. Zza furgonów i straganów wypadła i podbiegła truchtem wysoka na dwa łokcie figurka w zielonej czapce i futerku z łaciatych królików.

— Panie Biberveldt — sapnął gnom i zająknął się, rozglądając, wodząc oczami od jednego niziołka do drugiego.

— Sądzę, mały — powiedział Dainty — że masz sprawę do mego kuzyna, Dudu Biberveldta. Mów. Mów. Oto on.

— Szczawiór donosi, że poszło wszystko — powiedział gnom i uśmiechnął się szeroko, ukazując szpiczaste ząbki. - Po cztery korony sztuka.

— Zdaje się, że wiem, o co idzie — rzekł Dainty. - Szkoda, że nie ma tu Vivaldiego, ten migiem obliczyłby zysk.