– Więc skłamałaś. Po co? Ja i tak… Mnie i tak było ciężko… Ale cieszę się, że wróciłaś…
Iwona jest myślami gdzie indziej. To nie on jest ważny.
– Przepraszam cię, Tomek, przepraszam – mówi niedbale. – Chciałam cię zezłościć. Przepraszam.
Tomasz pochyla się nad nią. Jej niebieskie i jego ciemne oczy patrzą w siebie uważnie.
– Ty już nic nie musisz, Iwonko. Nic nie musisz. Wykorzystaj to. Ale nie przeciwko sobie. Wszystko, cokolwiek robisz przeciwko innym, robisz przeciwko sobie. Nie musisz. Ty już nie musisz.
Tomek nie siada. Teraz już pójdzie.
– Miałaś do mnie jakąś prośbę. Powie mu, poprosi go. Trzeba chronić…
– Chciałabym, żeby ona… nie, żebyś jej nie mówił o moim stanie. Nie chcę, żeby ona się dowiedziała. Szczególnie teraz.
W drzwiach staje Marta.
– O czym mam się nie dowiedzieć?
Tomek odwraca się.
Iwona czuje nagłą suchość w gardle. Oczy Marty ciemnieją ze złości. Zamyka za sobą drzwi, dokładnie naciskając klamkę.
– O, Tomeczku, co za spotkanie, nie wiedziałam, że cię tutaj znajdę. O czym mam się nie dowiedzieć?
Iwona milczy.
– Mówiłem ci, że chcę się zobaczyć z Iwoną.
– Myślałam… – Marcie głos więźnie w krtani.
– Chciałem się z nią widzieć sam.
Marta tanecznym krokiem podchodzi do męża.
– To miłe. Prawda, Iwona? Czy to nie miłe, że Tomek postanowił cię odwiedzić? O czym mam się nie dowiedzieć?
Iwonie i Tomkowi wyrywa się:
– Marta, proszę!
Ich głosy, nałożone na siebie, współbrzmią w pokoju nieprzyzwoicie.
– Och, jaka zgodność! Nie, to ja proszę! O czym mam nie wiedzieć?
– Marto! Miej wzgląd na nią! – Tomek jest przy Marcie, już jest przy Marcie.
A Marta przestaje się liczyć z Iwoną, chorą Iwoną, która leży wyciągnięta na łóżku, podczas gdy oni stoją obok siebie, która leży nieledwie u ich stóp. Podsuwa sobie krzesło, siada, zakłada swobodnie nogę na nogę, a wygląda lepiej niż kiedykolwiek. Fryzjer skrócił jej włosy, lekko podmalowane oczy błyszczą, a na policzkach pojawił się rumieniec.
– Może mam nie wiedzieć o tym, że rżnąłeś ją dwadzieścia lat temu? Czy to o tym mam nie wiedzieć, Iwonko? A ty Tomeczku, jak myślisz, czy to jest ta rzecz, o której nie będę wiedzieć?
Tomek kładzie jej rękę na ramieniu.
– Marto! Proszę, chodźmy do domu. To nie jest miejsce na takie rozmowy.
– O nie, kochanie. – Marta strząsa jego rękę jak uprzykrzoną muchę. – Tylko tu jest miejsce na takie rozmowy.
Głos Marty już jest spokojny. Patrzy mu prosto w oczy.
– Mógłbyś mieć tyle taktu, żeby zaprzeczyć. Lub powiedzieć, nie rżnąłem, tylko kochałem się z nią, czy coś równie głupiego…
– Marto, ja…
– Milcz, ty głupcze! – Marta podnosi głos i nie widzi kulącej się od tego głosu Iwony, widzi tylko swojego męża, któremu nareszcie może powiedzieć to, o czym wie od dawna. – Myślisz, że o tym nie wiedziałam? Dwadzieścia lat z tym żyłam. Wiedziałam, że w tobie to siedzi. Ale nie możesz z nią być!
Wtedy Iwona słabym głosem prosi:
– Wyjdźcie stąd. To nie jest moja sprawa.
I Marta jakby dopiero teraz zauważyła, że nie jest z Tomkiem sama, zwraca się do łóżka:
– To jest twoja sprawa!
– Nie, kochanie. – Iwona nie chce rezygnować ze swojego prawa do spokoju. – To nie jest moja sprawa.
– Jeśli mogę… – Tomek próbuje nieudolnie zaistnieć. – Chcę to wyjaśnić. Z wami obiema.
– Nie ma czego wyjaśniać. – Iwona podciąga kołdrę na piersi.
– Więc to prawda? – Z Marty uchodzi powietrze. Przez całe lata żyła nadzieją, że jeśli dojdzie do konfrontacji, Tomasz zaprzeczy.
– Dajcie mi spokój.
Proszę spod kołdry już jest błagalne.
Kobiety patrzą na siebie.
Głos Tomasza jest spokojny, jak zawsze.
– To prawda. Owszem, Marto, w czasie strajku mieliśmy, wtedy na uczelni… incydent. – Patrzy na Iwonę i mówi cicho: – Przepraszam.
– Za co? Przecież to prawda…
– Atmosfera czy Bóg jeden wie, co… – Tomek spuszcza oczy, stoi przed Martą bez ruchu.
Iwona patrzy na niego i na nią, jej szczupłe ręce, wymęczone ręce ze śladami po wenflonie, który na to popołudnie jest wyjęty, chwytają mocno poszwę. Teraz!
– Ja cię kochałam. I to wszystko. Walczyłam.
– Przeciwko mnie? – Marta z bezbrzeżnym zdumieniem unosi głowę, teraz ich spojrzenia się spotykają, w obydwu czai się ból.
– Nie przeciwko tobie, ale o Tomka. – Iwona nie spuszcza wzroku z piwnych oczu. Niech wie. – Kochałam go.
– Ale… – Tomek znowu chce zaistnieć, lecz żadna z nich nie zwraca na niego uwagi.
– Przegrałam. – Iwona widzi, jak kąciki ust Marty lekko drżą. – Więc wyjechałam.
– Stało się. A ona wyjechała! Ile lat można myśleć o tym, co się stało?
Marta patrzy to na Tomka, to na Iwonę.
– Nic się nie stało. – Iwona już obojętnieje. Powiedziała, co chciała powiedzieć.
– Stało się. – Dla Tomka istnieje tylko Marta. – Ona wyjechała… Jak mogłaś za mnie wyjść i nie powiedzieć mi, że wiesz?
– To była twoja sprawa. Twoja i jej! – Marta zrywa się na równe nogi. – Co miałam powiedzieć? Że wiem, że żenisz się ze mną z żalu za nią?
– Co ty mówisz? – Głosy Tomka i Iwony znowu się łączą.
– To bardzo ciekawe spotkanie, nie sądzicie?
– Tyle lat… Nie powiedziałaś ani słowa… – Tomasz mówi teraz tylko do żony.
– To ty obiecywałeś szczerość! – Marta odrzuca włosy do tyłu, jest silna.
– I dotrzymałem słowa.
– A ona? – Ten ruch ręki w stronę łóżka, za którym nie idzie wzrok!
– Iwona jest nieistotna! To było dawno… Kochałem cię i nie chciałem cię stracić! Iwona wyjechała. Przeszłość nie mogła być tak ważna, żeby niszczyła teraźniejszość! Byłem lojalny wobec ciebie. Zawsze. To ty byłaś nieuczciwa.
– Słucham?
– Wiedziałaś. Ale nie zapytałaś mnie nigdy. A ja się starałem przez te wszystkie lata, bo nie chciałem cię ranić żadnymi nieistotnymi dla nas wyznaniami o przeszłości. I tylko tobie to ciążyło, Marto.
– Ty chyba żartujesz? – W głosie Marty jest jad. – Ja? Ja jestem winna? Nie wiem, czy cię dobrze rozumiem… – Marta widzi, że Iwona chce coś powiedzieć, więc zwraca ku niej niedobrą twarz. – Nie, nie, ty nic nie mów, tak ładnie mówisz, że zapomnielibyśmy może, o czym mówimy. – Odwraca się do męża. – Więc ja jestem winna?
– Wiedziałaś i nigdy nie zapytałaś. Miałaś dużą przewagę, Marto. Szczerość, to nas łączyło?
– Łączyło? – Marta jest przestraszona.
– Starałem się przez te wszystkie lata udowodnić ci…
– …że potrafisz o niej zapomnieć?
– Nigdy mnie nie zapamiętał. – Nie widzą jej, Iwony, naprawdę jej nie widzą. – Nie można zapomnieć kogoś, kogo się nie zapamiętało.
– Iwona jest naprawdę teraz nieistotna, Marto. Chodzi o nas.
Nie, to nieprawda, Marta patrzy na kolorową pościel i znowu widzi tam Iwonę, choć jakby jej nie było.
– Jak ty śmiesz? – Z Marty wylewa się złość. – Jak śmiesz tu przychodzić i mówić, że ona jest nieistotna. Że to był błąd. Ty męski gnoju… ty! Jak możesz przy niej tak mówić? Ona… nie zasługuje, żeby tak ją traktować!… Gdyby nie ona…
– Dajcie mi, do cholery, spokój! – Iwona zbiera siły, żeby się przedrzeć przez ten mur.
– Szanuję i podziwiam Iwonę. Ale kocham ciebie, Marto, nie chcę cię stracić. Ona o tym wie. Nie zadowolę was obu. Wybrałem. Boję się, że nie zadowolę ciebie, Marto, nigdy. Ani z Iwoną, ani bez Iwony. Myślałem, że coś się zmieniło. Szczególnie ostatnio. Nie muszę ci się zwierzać z naszej rozmowy. – Tomek wytrzymuje spojrzenie Marty, a potem podchodzi do łóżka Iwony i bierze ją za rękę. Całuje wątłą dłoń. – Dziękuję ci za wszystko. Dziękuję ci. Do zobaczenia.
– Wychodzisz? – Marta staje w drzwiach, rozkłada ramiona. – Nie wyjdziesz w ten sposób!
Tomka uderzają w plecy słabe słowa Iwony:
– Marta! Pozwól mu odejść!
Tomek dotyka ramienia Marty, łagodnie ją odsuwa. Jest tylko smutny.
– Zobaczymy się w domu. Może wtedy będziemy mogli porozmawiać. Chyba najwyższy czas.
– Palant z ciebie, ot co! – Marta się odsuwa, robi mu miejsce, Tomek wychodzi, a Marta gwałtownym ruchem zatrzaskuje za nim drzwi.
– Ten palant jest twoim mężem. – Iwona jest rozgniewana na Martę.
– No i co z tego?
– Żałuję, że nie wybrał mnie. – Iwona podnosi się na łokciu z wysiłkiem. – Niestety, nie wybrał mnie. Ty uczepisz się wszystkiego, żeby tylko twoje widzenie świata się sprawdziło. Nie słyszysz, co on mówi, ponieważ tak naprawdę gówno cię to obchodzi.
Marta zbliża się powoli do jej łóżka.
– Wiesz, że to najgorsze świństwo, w jakim uczestniczyłam! Wtedy kiedy broniłam ciebie…
– Ja nie potrzebuję obrony, Marto. – Iwona jest rozżalona. – Już nie. Wiemy, jak było. Przepraszam, że tak się stało. Ale wyjechałam. Wyjechałam od razu, kiedy zrozumiałam, że on mnie nie chce. – Płacze. – Czego jeszcze ode mnie chcecie! Przecież wyjechałam! Wyjechałam, wyjechałam, dajcie mi już wszyscy spokój…
Iwona łka, niezdarnie ociera oczy, odwraca się tyłem do świata i do Marty, naciąga kolorową poszewkę na siebie. Schowa się i nikt jej nie znajdzie.
Marta patrzy na nią z niepokojem, chwilę trwa nieruchomo przy drzwiach. Nie słychać żadnych kroków. Potem wolno podchodzi do łóżka.
– Iwona?
Ale Iwona nie odpowiada. Marta nachyla się niżej, odsuwa kołdrę.
– Iwona?!
– Nie mieszajcie mnie do waszych spraw, proszę… Już nie…
Marta zrywa kołdrę z Iwony.
– Patrz na mnie!
I Iwona patrzy na nią. Podnosi się, ma jeszcze wilgotne rzęsy, ale jej oczy patrzą ostro i wyraźnie.
– Nie dość ci, że wyjechałam?
I Marta rozumie to cholerne poświecenie i nie godzi się z nim.
– Znowu rosną ci skrzydła?
– Ty idiotko! – Już bez śladu płaczu. – Nie zrobiłam tego dla ciebie! Zrobiłam to dla siebie! Chcę zostać sama, zostaw mnie!
I Marta musi się odwrócić i odejść, bo kołdra jest szczelnie przed nią zamknięta i już nic nie da się powiedzieć.
WIECZÓR
Marta nachyla się nad śpiącą Iwoną, wkłada do wazonika bukiecik kwiatów, cicho podchodzi do umywalni, pilnuje, żeby woda wlewała się po ściankach naczynia. W lustrze widzi bladą twarz. Czepek pielęgniarski uciska jej skronie. Marta zakręca kurek i wyjmuje z niego dwie szpilki. Potrząsa głową i włosy rozsypują się w nieładzie. Podnosi rękę i wprawnym gestem zarzuca je do tyłu, błyszczy perłowo-biały lakier na drobnych paznokciach. Marta delikatnie stawia dzbanuszek na szafce. Obrusik znów spływa prawie do ziemi, ale nie przeszkadza w porannym myciu podłogi.