Изменить стиль страницы

– Dziubasku-kutasku, popatrz na mnie! Szczygiełku, to ja twój burek-siurek, twój szczurek-pisiurek, zrób ładną minkę do grzecznej dziewczynki, grzeczne dziewczynki mają ładne minki, minetki nimfetki, to grzeczne…

Marta nie wytrzymuje, parska cichym śmiechem. Twarz Iwony również się rozjaśnia.

– No właśnie. Okej. Palimy, pijemy i sobie szalejemy. Otwieraj! – Podaje Marcie szampana.

Kryształowe kieliszki cicho dźwięczą przy stuknięciu.

A Marta odstawia na chwilę swój i zapala świecę.

***

Świeca daje inne światło. Bardziej okrągłe i przyjazne. Twarze kobiet wygładza, zmniejsza kanty mebli, ociepla wnętrze. Leżą obok siebie, na poduszce jasne włosy Iwony, te pszeniczne fale, balejaż robi swoje, i ciemniejsze włosy Marty, związane w koński ogon, niemodny ogon, ściągnięte mocno gumką frotte. Trzymają w dłoniach kieliszki, pusta butelka stoi przy łóżku, odsłonięte nogi unoszą wysoko w górze. Marta podciąga spódnicę i wyciąga nogi jeszcze wyżej.

Nogi Iwony są dłuższe i szczuplejsze.

– Zdecydowanie ja! – Iwona naciąga stopy jak tancerka.

– E, bo ty mierzysz nieuczciwie. – Marta nie pozwala się przekonać, zsuwa się niżej. – O, proszę, ja! Nie oszukuj!

Jej kieliszek drży, resztka szampana odbija się kręgiem od ścianek. Marta zsuwa się coraz bardziej i jej szampan wylewa się na piersi Iwony. Iwona odsuwa się z krzykiem, nogi Marty, samotnie wyciągnięte ku sufitowi, lekko się kołyszą.

– Jezu!

– No widzisz? Moje!

– To nieuczciwe! – Iwona wyciera sukienkę, zostaje na niej mokra plama.

Marta sięga po chusteczkę, wyciera dekolt Iwony i mówi przekornie:

– Prawda jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa.

Znów kładą się obok siebie, Iwona dzieli swojego szampana na dwa kieliszki.

– Przez chwilę czułam się całkowicie zadbana… A tyle rzeczy zaniedbałam…

Marta grzecznościowo mruczy coś pod nosem, potakując, przechyla kieliszek i złocisty płyn spływa prosto do jej ust.

– Wiesz, kiedyś powiedziałam na podwórku, że moja młodsza siostra jeszcze sika w majtki. Dzieciaki się śmiały… – Iwona patrzy w sufit, nie może zauważyć, że twarz Marty tężeje. – Nie przerywaj! Ale potem przestały. A ona pobiegła do domu. Nie odzywała się do mnie. Przestała wychodzić na podwórko. Teraz bym jej powiedziała, że… Deszcz pada, słyszysz?

– Słyszę – mówi Marta drewnianym głosem.

– Nie wiedziałam, że to ją tak zaboli. Lubię spacery w deszczu… Poszłabym na spacer… Na takim spacerze idziesz w kaloszach i odgłos taki chłepczący… i słychać kaaap kaaap przez gałęzie… Pajęczyny całe w drobniuchnej mgiełce. Po deszczu widać, jak taki pająk się narobi… Tak precyzyjnie niteczka po niteczce zapierdala, żeby akurat na wysokości twojej twarzy to powiesić. Uee – wzdryga się.

– Przesadzasz.

Ale Iwona jakby jej nie słyszała.

– Bo w pogodny dzień nie masz szans, żeby to zobaczyć, a po deszczu widać… Chciałabym to zobaczyć…

Marta odstawia zdecydowanym ruchem kieliszek na szafkę.

– Myślisz, że lepiej by nam teraz było w zimnicy, z pajęczyną na gębie, z mokrymi nogami…

Iwona ma przymknięte oczy.

– A krople kaaap, kaaap jak z kroplówki…

– A krople sraaap, sraaap…

– Nienawidziłam chodzić na spacery. Trzy cztery, Ciapku! Teraz na spacerek! Jak do psa. Piotr był taki… zdrowowyznaniowy. Bo to zdrowo, Ciapku. A teraz podziwiaj, Ciapku! Na trzy cztery! Przed obiadkiem, bo to zdrowo na apetyt, Ciapku, po obiadku nażarty Ciapku, bo brzuszek musi strawić. Zdrowo! – Iwona prycha, a potem jej głos smutnieje. – A teraz bym poszła…

– Po nocy? – Marta jest realistką.

Iwona ożywia się.

– No! Kiedyś się założyłam… I poszłam. W nocy. Na cmentarz… Ciemno… Cyprysy jak ludzie. A pamiętasz, jak chłopcy pod Krakowem się założyli, że jeden z nich pójdzie o dwunastej w nocy na cmentarz i na dowód, że był, wbije gwóźdź w krzyż?

– Nie.

– No i wbił ten gwóźdź, odwrócił się, żeby szybko wiać, a tu jak go coś nie pociągnie… – Iwona nagle pociąga silnie za spódnicę Marty, Marta podskakuje, Iwona się zaśmiewa. – Tak samo on się przestraszył! I umarł ze strachu! A może to plotka… On kurtką o ten gwóźdź zaczepił…

– Rzeczywiście, strasznie zabawne. – Marta odsuwa się od Iwony.

– No i poszłam na ten cmentarz… – Iwona przeciąga się i zamyka powieki. – Powiem ci, że myślałam, że umrę ze strachu, chciałam wracać…

Na pewno nie chciała.

– Ty? – W głosie Marty brzmi wyzwanie. – Ty na pewno nie…

– Ale usłyszałam za sobą głosy… Sprawdzali mnie… I ja już wiedziałam, że nie jestem sama… A oni myśleli, że jestem odważna… Możesz zrobić coś z tym światłem?

Świeca zaczyna drżeć. Knot zapada w miękki wosk. Marta przechyla się i dwoma palcami próbuje podnieść palący się knot.

– Zgasić jeszcze mogę…

– Lubię świece… chciałabym, żeby było dużo świec… – Iwona jest senna, Marta oblizuje gorące palce. – No, twoja kolej, mów, na pewno miałaś coś strasznego, jak byłaś mała… o czym nie mówiłaś nikomu, no…

– Zeszliśmy kiedyś do kanału. Po „Kanale” Wajdy. Wiesz, koło Głównego?

Iwona ożywia się.

– Wiem.

– No i zeszliśmy, z Grześkiem. A głupi Kotwa zasunął płytę i powiedział, że nas nie wypuści. I że nas szczury zjedzą, jak nie damy dwóch dych.

– W życiu bym nie zeszła do kanału.

– A potem Kotwa odsunął ten właz. Bez tych dwóch dych. Najedliśmy się strachu! Ale człowiek jak młody to głupi…

Iwona obraca twarz w kierunku Marty.

– Wiesz, do kurwy nędzy…

– Czy ty naprawdę aż tak musisz… To niesmaczne… – Marta wykrzywia usta.

– A tak. Do kurwy nędzy, to życie jest doprawdy bardzo krótkie… I tyle rzeczy robi się niepotrzebnych i głupich…

– Mówisz o Francji? – Nie, nie będę jej więcej zwracać uwagi, postanawia Marta. – Żałujesz, że wyjechałaś?

– Nie wiem, o czym mówię. Tak ogólnie… Siku mi się chce… Idziemy? Nie, chyba nie żałuję. Tyle ludzi wyjechało w osiemdziesiątym pierwszym… Idziemy?

– E tam… Chyba nie…

Iwona łapie Martę za włosy, jej oddech pachnie alkoholem.

– Proszę Marteńki, chodź ze mną do łazienki…

Marta opiera się.

– No, nie wiem…

Iwona wyskakuje z łóżka, chwieje się, Marta natychmiast jest przy niej. Łapie ją za rękaw, przytrzymuje.

– Chyba się upiłaś.

Iwona potakująco kiwa głową.

– Nie jest to całkowicie wykluczone.

Opiera się o Martę i obie wychodzą z pokoju.

NOC

Świeca jest biała i długa. Wosk z tamtej, dopalonej, wylał się ze świecznika i ścieka na lniany obrus. Marta wyjmuje z pudełka papierosa, zapala, zaciąga się, potem opada na poduszkę koło Iwony.

– Nie wydał ci się dziwny ten kraj, po tylu latach?

Iwona chwilę milczy.

– Wprost przeciwnie, bardziej normalny. Co to jest te paręnaście lat wobec wieczności… Nie zaszkodzi ci ten papieros? Przecież rzuciłaś?

– Daj spokój z tym filozofowaniem. – Marta podnosi papierosa do góry, kreśli nim koła. – Nie sądzę. Nie będę paliła. Wiem.

– A daj ci Boże. Wieczność jest niebezpieczna… Boisz się śmierci?

– A kto tu mówi o śmierci? – Marta patrzy na swoje dłonie.

Dym krąży po pokoju.

– Ja. Nie o śmierci, tylko o strachu.

Marta decyduje się.

– Jak ojciec był w szpitalu, to zapytałam go, czy się boi… A on powiedział, że nie. Że życie już dla niego straciło smak… Powiedział to tak, że aż poczułam tę stratę… Może się bał…

Marta czeka. Iwona podejmuje temat:

– Ludzie są dziwni. Nie mogą przyznać się nawet do strachu… Żałuję, że nie byłam z rodzicami… jak… wiesz, odchodzili… Wszyscy chcą prawdy, ale pod warunkiem, że ta prawda będzie po ich myśli… Czy mnie kochasz? Ale powiedz prawdę. Kocham cię, oczywiście… Czy mnie nie zdradziłeś? Nigdy… Czy będę żył, doktorze? Zniosę wszystko, byleby to była prawda… byleby się okazało, że będę żył… Taka prawda wygodna dla mnie… Nie sądzisz? – Iwona zawiesza ostatnie słowo w powietrzu.

Marta podnosi się na łokciu i gasi papierosa. Przydusza go mocno, tak żeby nie dopalał się w popielniczce jak niedopałki Iwony.

– Nie wiem. – Jej drobne palce przyduszają niedopałek jeszcze raz i jeszcze.

Iwona milknie. Może zaśnie, jest już późno.

– Widziałaś się z Saranowiczem?

To pytanie przeszywa Martę na wskroś.

– Nie. Wyjechał. Mówiłam ci już, że wyjechał na dwa tygodnie.

– Ten to ma dobrze. – Iwona mówi wolno, sennie. Na pewno za chwilę zaśnie. – Nie ma szampana?

Jednak nie zasnęła. Marta przechyla butelkę, parę kropel trzyma się szyjki.

– Wypiłyśmy.

– To nalej mi coca-coli. – Ten rozkazujący ton działa na Martę jak płachta na byka, ale schyla się i wyciąga spod łóżka butelkę.

– Mam wrażenie, że…

Niepotrzebnie gada. Twarz Iwony robi się zła.

– Nie płacę ci za opowiadanie wrażeń, do cholery! Nalej!

– Niezdrowa jest – mówi Marta i nalewa do podstawionego kieliszka brunatnego płynu.

– Co ty nie powiesz? Zachoruję? Za pół roku mi się porobią dziury w zębach, a za dziesięć lat wrzody? Dlaczego mi nie każesz wrzucić złotówki, żebym zobaczyła, jak coca-cola zżera nasz cynk, czy co tam dodajecie do tych waszych pieniędzy? Obiecaj mi, że za parę lat dopadnie mnie paradentoza z powodu coca-coli! Obiecaj. – Iwona jest agresywna. – Obiecaj no! Ty masz nie po kolei z tym „niezdrowo”, kobieto! – Podnosi kieliszek w kierunku Marty. – Chcesz trochę?

– Dziękuję – szepcze Marta. Iwona pochyla się nad nią.

– Bez obrażanka koleżanka.

– Bez. – Marta kiwa głową.

– Głupio się kłócimy. – Iwona czuje, że przesadziła.

– Ja się nie kłócę. – Marta jest znowu drewniana, drewniane są jej ręce i jej głos. Żeby tylko brzuch nic nie mówił.

– Jakoś mi tak… Nie wiem… – próbuje się usprawiedliwić Iwona.

Ale Marta już nie jest ta, co przed chwilą.

– Sami sobie robimy to, jak nam jest.

– Czyja ci płacę za komentarze? – Iwona przesuwa się na krawędź łóżka, już nie jest senna, jej oczy zwęziły się.