— Przekreślenia możliwości buntu… — rzucił z ironią w głosie Dean.
Bernard podniósł głowę znad pożółkłych kart pierwszego tomu kroniki rządowej i jakby odpowiadając przyjacielowi, rzekł w zamyśleniu:
— Tak. Czterysta piętnaście lat… Czterysta piętnaście lat ciągłej, ustawicznej walki tłumionej krwawym terrorem i najpodlejszymi metodami, lecz ciągle odradzającej się i wybuchającej z nową siłą. Mimo zbrodni i gwałtu, mimo kłamstw i tumanienia umysłów bzdurnymi bajkami zamazującymi obraz świata — bunt wybucha za buntem.
— Nikt — i nic nie stłumi tęsknoty człowieka do wolności — popłynął kobiecy głos spod błyszczącej kuli „Łazika”, siedzącego na biurku.
— Tak… — Bernard spojrzał w bok. — Nikt i nic nie zgasi w ludziach tęsknoty do wolności i prawdy.
Przymknął nerwowo powieki. Mimo że już ponad pięć godzin spędził w towarzystwie niezwykłego gościa, nie mógł się jeszcze przyzwyczaić do jego obecności. Rozumiał, że „Łazik” to wyłącznie cud techniki, niezwykle udoskonalony, zdalnie sterowany manipulator, zdolny wykonywać skomplikowane czynności, ale nic poza tym. A jednak wygląd jego budził w konstruktorze uczucie lęku. Łączyło się to z kontrastem, jaki stanowiło „ludzkie” zachowanie się robota, spotęgowane zwłaszcza głosem, w zestawieniu z jego kształtami. Gdy na dźwięk słów wypowiedzianych przez Suzy lub Władka Bernard podnosił odruchowo wzrok, aby spojrzeć w oczy rozmówcy, widział przed sobą tylko jednostajną, błyszczącą powierzchnię kuli.
Podobne uczucie przeżywali również Dean i Tom. Ten ostatni zwłaszcza, mimo obszernych wyjaśnień ludzi z Ziemi dotyczących zasad funkcjonowania robota, nie mógł sobie ani rusz wyobrazić, że nie jest on żywą istotą.
— Spójrzcie! — przerwał milczenie Dean przerzuciwszy kilkadziesiąt kartek foliału. Już ponad osiem godzin studiował przeszłość Celestii, wertując zwłaszcza pierwszy tom tajnej kroniki. Wynotował na kartce numery stron zawierających ciekawsze zdarzenia. — Okazuje się, że jeszcze przed zakończeniem budowy silników doszło do pierwszego większego buntu. Pod datą 17 sierpnia 1992 r. „mądry i przewidujący” prezes Hartley, późniejszy pierwszy prezydent Celestii, zapisuje:
26 techników i monterów zastrajkowało, odmawiając podłączenia przewodów wodnych do silników. Zarządziłem stan wojenny, gdyż termin jest krótki, a nieukończenie montażu silników na czas oznaczałoby opóźnienie startu co najmniej o rok. Jestem nieco zaniepokojony zachowaniem się inżyniera Georga Sandersa. Przedwczoraj w czasie przyjęcia wydanego przez Davidow głosił po pijanemu takie niebezpieczne poglądy, że musiałem go osobiście przywołać do porządku. Nie przypuszczałem, że taki zdolny i energiczny fachowiec może być aż taką babą. Każdy z nas oczywiście tęskni za krajem, ale żeby aż do tego stopnia się zapomnieć? Może zresztą Sanders zostawił kogoś na Ziemi i dlatego tak go tam ciągnie.
— Sanders! — siadając na biurku Bernard przechylił się na bok i chwycił za ramię Roche'a. -To chyba ten, który później został przywódcą Partii Powrotu?
— Skąd wiesz? — zdziwił się Dean. — Przecież jeszcze tego tomu nie przeglądałeś.
— Słyszałem o tym od Horsedealera.
— O czym mówicie? — zapytała obsługująca robota Suzy nachylając głowę „Łazika” nad księgą.
— Ten Sanders, o którym przed chwilą czytałem, po ucieczce Celestii zorganizował stowarzyszenie zwane Partią Powrotu — wyjaśnił Roche. — Partia ta odradzała się zresztą stale w ciągu następnych trzystu lat, mimo terroru, niszczenia książek i zapisków oraz wypuszczania coraz to nowych, specjalnie spreparowanych wydań Biblii, całkowicie zniekształcających obraz Ziemi. Ostatni wielki ruch za powrotem na Ziemię zakończył się potworną masakrą 450 ludzi. Było to około roku 2250. Jest jeszcze wzmianka o „Stowarzyszeniu Badaczy” Tobiasza Greena, ale to, zdaje się, już mniejsza sprawa. Później już się o Partii Powrotu nie słyszy.
— Jednak prawdy nie udało się zniszczyć! — wtrącił Kruk. — Dowodzą tego odkrycia Rosenthala i Horsedealera.
— Co się stało z tym Sandersem? — padło pytanie Suzy.
— Zginął. Zginął wraz z kilkudziesięcioosobową grupą swych zwolenników podczas pierwszego wielkiego buntu w 2007 r. Udało im się opanować urządzenia kierownicze silników rakietowych i wówczas… Zresztą słuchajcie, co pisze Hartley:
Buntownicy zebrali się na dużym skwerze, gdzie wysłuchali przemówienia Sandersa, który nawoływał, by siłą zmusili rząd do powrotu. Dowiedziawszy się, że nakazałem demontaż urządzeń centrali pilota, Sanders pognał tam na czele rozwścieczonego tłumu. Ludzie pułkownika Browna zostali pobici, demontaż przerwany, Sanders obsadził centralę i wysłał drugą grupę, aby pilnowała zbiorników paliwa. Wydawało się zdrajcy, że jest już panem Celestii, w chwili jednak, gdy zgromadziwszy kilkudziesięciu swych najbardziej zagorzałych zwolenników w centrali pilota przygotowywał się do obalenia rządu, dosięgła go ręka sprawiedliwości. Za wolą Bożą gniazdo buntu przestało istnieć.
— Wiem — kiwnął ponuro głową Bernard. — Zniszczono centralę jakimiś wybuchowymi pociskami wystrzelonymi z pojazdu rakietowego.
— Z pojazdu rakietowego? — zdziwił się Dean. — Nic o tym Hartley tu nie pisze.
— Nie ma się czym chwalić.
— Jakie to wszystko ponure i straszne — wyszeptała Suzy. — Najpotworniejsze z tego wszystkiego jest to, że i dzisiejsza wasza rzeczywistość niewiele się różni od tej sprzed wieków.
— Może teraz wreszcie rozpocznie Celestia nowe życie — westchnął Bernard patrząc w zamyśleniu na pożółkłe karty kroniki.
Drzwi otwarły się gwałtownie i do archiwum wpadł jak bomba Tom.
— Panie Kruk! Cornick pana wzywa!
Bernard zerwał się z biurka i pobiegł za chłopcem do centrali. Szybko nasunął słuchawki na uszy.
— Halo, tu Kruk — rzucił w mikrofon. — Tak. Co? Zaczęli? Barykadują się? Cóż, stało się. To niedobrze. Mamy w tej chwili 21.40. Przynajmniej dwie godziny za wcześnie. Przecież nie zdążycie… Oczywiście. Tak… Nie! Nie wolno dopuszczać do przedwczesnego rozlewu krwi… To źle! Ten Summerson ma jednak nosa… Co? Tak. Ale niech nie ujawniają zbyt wcześnie, że dysponują reflektorem… Słusznie! Jeśli policja usiłowałaby wedrzeć się siłą do dzielnicy murzyńskiej lub użyła gazów, dobrze byłoby przyśpieszyć atak na więzienie. To zdezorientuje Godstona. Co o tym sądzi „S”?… Tak. Przede wszystkim trzeba uwolnić Johna. Zaskoczeniem można dużo zdziałać… Co? Morgan?… A to ciekawe! Uważam, że pertraktować można. Tylko bardzo ostrożnie… No, tak. Chyba „S” wie najlepiej… Staraj się utrzymać stały kontakt ze mną. Można zostawić Jacka. Niech pilnuje telefonu…
Zdjął słuchawki i zwrócił się do Roche'a i „Łazika” oczekujących wyjaśnień:
— Policja usiłowała izolować dzielnicę murzyńską i doszło do starcia. Policjanci zaskoczeni oporem czarnych wycofali się. Murzyni zaś budują „korki” ze skrzyń i beczek w korytarzach przy pastwiskach, obawiając się uwięzienia na dolnych poziomach. Mogą zresztą w razie niebezpieczeństwa użyć reflektora Green-Bolta.
— Mówiłeś coś o gazach? — zapytała z niepokojem Suzy.
— Policja może użyć gazów stosowanych przeciwko pladze królików na plantacjach, ale wątpię, czy to zrobi. W tych obszernych pomieszczeniach trudno będzie zamknąć wentylację.
— Czy nie trzeba przyśpieszyć wybuchu? — przerwał Dean. — Przecież wystąpienie czarnych zaalarmowało przedwcześnie policję.
— Jeszcze trochę poczekamy. Podobno Morgan szuka z nami kontaktu. To mogłoby poważnie zwiększyć nasze szansę. Za dziesięć minut Cornick ma dzwonić ponownie. Zobaczę teraz, co porabia Summerson.
Kruk założył słuchawki i chwilę manipulował wtyczkami na rozdzielczej tablicy centrali telefonicznej. Na jego twarzy odbił się wyraz zawodu. Już miał wyłączyć aparaturę, gdy naraz zmarszczył brwi. Z napięciem wsłuchiwał się w prowadzoną poprzez druty telefoniczne rozmowę.
Upłynęło kilka minut. Wreszcie rozmowa się skończyła i Bernard wyłączył podsłuch.
— Niedobrze — zwrócił się do towarzyszy. — Przed chwilą Summerson rozmawiał z Godstonem. Murzyni przepędzili policję reflektorem, lecz Summerson nakazał użyć gazów. To może załamać psychicznie czarnych. Trzeba czymś odwrócić uwagę policji w inną stronę.