— Tak, ja — rozległ się zalękniony głos astronoma.
— Nie obawiaj się! To przecież tylko maszyna.
Jack otworzył oczy i ze zdziwieniem ujrzał, że potwór zbliżył się do Roche'a, który blady jak płótno wpatrywał się w niego szeroko rozwartymi oczami.
— No, proszę się nie lękać. Prowadź! — odezwał się znów „diabeł”.
— Trzeba zejść niżej — wyszeptał astronom.
— Czy tu wszędzie almeralitowe ściany i podłogi?
— Nie. Jeszcze tylko ta podłoga. Później tylko miejscami.
— No, to schodzimy.
Roche zniknął w otworze, „diabeł” zaś zbliżył się do włazu i przez chwilę badał łapami grubość podłogi.
Znów rozległ się głuchy trzask.
— Co pan robi? — dobiegł z dołu zalękniony głos astronoma.
— Nic groźnego. Po prostu buduję sobie linię przesyłową z rezonatorów wielozakresowych, gdyż almeralit odbija fale elektromagnetyczne.
Lśniąca kula przez chwilę chwiała się nad otworem, po czym znikła we włazie.
— Tędy! — Jack znów usłyszał głos Roche'a.
— Zaraz. To, zdaje się, almeralit?
— Tak.
Trzask… Przez chwilę panowała cisza, potem znów przeciął powietrze dźwięk podobny do strzału. Jeden, drugi. Rozległ się metaliczny szczek jakby zatrzaśniętych drzwi windy… i cisza.
Upłynęło kilka minut, zanim Jack ochłonął na tyle, że odważył się podejść do włazu. Ostrożnie przykucnął nad otworem i spojrzał w dół. Pomieszczenie warsztatowe było puste. Czyżby wszystko to, co widział i słyszał przed chwilą, było przywidzeniem?
Pochylił się nad otworem opierając dłoń o podłogę.
Naraz odskoczył gwałtownie. Jego ręka, przesuwając się po zimnej, metalowej powierzchni, natrafiła nagle na rozgrzane, niemal gorące miejsce. Spojrzał i uczuł, jak strach znów poczyna chwytać go za gardło.
Na chropowatej, pokrytej grubą warstwą pyłu i smaru podłodze ujrzał błyszczący guzik, podobny do łebka dużej szpilki. Po drugiej stronie, z sufitu pomieszczenia warsztatowego, wystawał ledwo dostrzegalny, cienki koniuszek długiej igły, wbitej jakąś potworną siłą w twardą płytę almeralitu.
Zaciskając pięści Summerson krążył po swoim gabinecie jak w klatce. Im dalej posuwał się wieczór, tym więcej ciosów spadało na jego głowę.
Bunt niewolników, rozruchy w dzielnicach mieszkalnych, uszkodzenie miotacza i wreszcie ostatnie druzgocące odkrycie, że Kruk żyje i kieruje z pewnością buntem — wszystko to zupełnie wytrąciło Summersona z równowagi. Najboleśniej jednak odczuwał zdradę swej córki. Świadomość, że Stella uczestniczyła w spisku skierowanym przeciw niemu, napełniła go zgrozą. „Musi umrzeć” — powtarzał sobie. — „Nie jest już moją córką”. Lecz nie mógł się zdobyć na podjęcie ostatecznej decyzji. Bijąc się z myślami szukał rozpaczliwie jakiejś drogi wyjścia.
Rozruchy w dzielnicy „szarych” przybrały charakter powszechny. Akcja policyjna nie zdołała ich stłumić ani ograniczyć, do czego Godston przyznawał się otwarcie. Jedynym osiągnięciem policji, którym usiłował on zatuszować niepowodzenie, była ochrona pięciu poziomów wokół siedziby głównych potentatów Sialu. Godston zapewniał, że są one całkowicie bezpieczne, ale prezydent traktował to jako gwarancję wymuszoną strachem. Reszta Celestii ukazywała się jego wyobraźni jak wzbierający ropień, wobec którego zawodziły nawet najostrzejsze środki zapobiegawcze. Specjalnie niepokoiła Summersona przyniesiona osobiście przez Godstona wiadomość o opanowaniu przez zrewoltowany tłum stacji rakiet. Nie mógł dodzwonić się do Jima Bradleya, a resztki włosów jeżyły mu się na myśl, że może także i młody konstruktor znajduje się poza zasięgiem jego woli i groźby.
Na odgłos dzwonka w hallu prezydent otrząsnął się z ponurego zamyślenia. Do gabinetu wszedł Godston.
— No i co zeznała? — niecierpliwie rzucił prezydent.
— Niestety, na razie nie udało się jeszcze niczego z niej wycisnąć. Widocznie była zbyt osłabiona upływem krwi, bo zemdlała podczas badań.
— Cucicie ją?
— Tak. Felczer energicznie się uwija.
— Skoro wróci do przytomności, zajmiesz się nią osobiście. Musisz wydobyć z niej, co potrzeba. To kobieta, istota słaba, nie obdarzona ani siłą woli, ani stanowczym charakterem. Poza tym możesz nie przebierać w środkach. Nic mnie nie obchodzi, co z nią zrobisz. Gdy wydostaniesz z niej wiadomość o miejscu pobytu Kruka i Roche'a, postaraj — się, dopóki będzie żywa i zdolna do dalszego indagowania, stwierdzić prawdomówność jej zeznań. Sądzę, że dasz sobie z nią radę. Zresztą, ty lubisz takie zajęcia… Teraz drugie, nie mniej ważne zadanie: musisz skontaktować się z Jimem Bradleyem. Byłoby najlepiej, gdyby on mógł osobiście zameldować się u mnie.
— Wybacz… — Co?
— W obecnej sytuacji jest to niemożliwe. Po pierwsze nie wiem, co się dzieje na nadpoziomie, bo przyległe okolice są opanowane przez tłum. Prócz tego Bradley nie przedarłby się przez osiemdziesiąt poziomów. Zbyt wielu ludzi go zna i tłum ryczy jednogłośnie, że nie pozwoli przebudować miotacza. Mówią, że miotacz ma służyć zgładzeniu jakichś ludzi, którzy lecą w rakiecie. Nie sposób wytłumaczyć im, że są to idiotyczne brednie.
— Spróbuj jednak wysłać kogoś na stację rakiet. I zajmij się tą Brown. No, jazda. Godston wyszedł.
Summersona nie mogły tak łatwo zmiażdżyć niepowodzenia. Przypominał kota, który spada zawsze na cztery łapy. Tym razem jednak cios był bardzo silny. Summerson kochał Stellę. Było to uczucie bardzo szczególne: w silnej, samolubnej miłości do córki kochał swoją krew, przedłużenie swojego „ja”.
Teraz zastanawiał się jeszcze nad innym palącym problemem: jak prędko Daisy Brown wyda zbiegów? Dawniej uważałby to pytanie za bezsensowne: wiadomo, że słaba, zastraszona kobieta wszystko wyzna podczas pierwszego przesłuchania. Nie mogło być inaczej! Ale obecnie dawne pojęcia poczęły w jego oczach nabierać nowych wymiarów. Doświadczenie paru ostatnich dni wskazywało, że fakty podważały wiele prawd dotąd niewzruszonych, uświęconych autorytetem Biblii i jego osobistego przekonania. A co najgorsze, prawdom tym zaprzeczał tłum, jego nieposłuszeństwo, jego śmiała postawa…
Prezydent ciężko opadł na fotel. Myślał teraz znów o Stelli. Bał się, że jeżeli spojrzy na nią, może ulec podszeptom ojcowskich skrupułów i nie zachować się tak, jak dyktuje mu rozum.
Szamotał się dłuższą chwilę z własnym niezdecydowaniem, ze słabością, której sam się przed sobą wstydził. Z ciężkim sercem udał się wreszcie do pokoju córki.
Lokaj strzegący drzwi jej pokoju usłużnie się odsunął.
Dziewczyna podniosła się z fotela. Stali teraz naprzeciw siebie przypominając zapaśników, którzy lustrują się nawzajem przed walką. Prezydent wysilił się na uśmiech, opadł na kanapę i ręką wskazał córce miejsce naprzeciwko.
— Siadaj!
Chwila męczącej ciszy.
— Gdybyś wiedziała… — rzekł z westchnieniem. — Gdybyś wiedziała, jak mnie boli to wszystko. To, że właśnie ty… No, bo kogóż ja mam bliższego na świecie? Teraz, kiedy rozzuchwalone szumowiny podnoszą łeb przeciwko mojej władzy i boskim prawom, na kogóż mogłem liczyć, jak nie na własną córkę?
Stella spuściła wzrok. Milczała uparcie. Summerson sam się wzruszył swoją szczerością.
— Zostałaś otumaniona, moje dziecko — ciągnął łagodnie. — Różni oszuści, wrogowie moi, Boga i prawowitej władzy, wpadli na szatański plan wciągnięcia ciebie do tej piekielnej roboty. A ty, zamiast uprzedzić ojca o knowaniu łotrów — ty, moja córka, przystałaś do nich. Czyż serce nie powiedziało ci ani razu, że jest to wielki grzech?
No, powiedz, Stello… Przecież wiem, że stoczenie się w odmęt tej podłej roboty kosztowało cię z pewnością bardzo wiele. Dlaczego uległaś tym podszeptom? No, powiedz…
Stella powoli ulegała elokwencji ojca. Zaczynała żałować, że go skrzywdziła. Nie wiedziała, co począć, i czuła się bardzo nieszczęśliwa.
— Dałaś się opętać ludziom, którzy za doliody usiłują sprzedać Celestię — ciągnął dalej prezydent. — Czy twoje sumienie nie powiedziało ci, że pomagając im zdradzasz nie tylko ojca, nie tylko boskie przykazania, lecz i cały świat, w którym żyjesz; że zdradzasz Celestię?… I dla kogo? Dla kogo popełniłaś zdradę? Czy Kruk wart jest twojej miłości? Przecież chyba zdajesz sobie sprawę, że opętał cię tylko dlatego, aby użyć jako narzędzia swych perfidnych planów. Zabiegał o twe względy nie dla ciebie, lecz dla twego posagu, dlatego, że jesteś moją córką. Szkoda, że nie byłaś świadkiem, gdy on, jak brudny handlarz z targowiska, kłócił się ze mną o twój posag. A teraz zdradza Celestię, bo mu te diabły obiecały więcej, niżby zarobił na małżeństwie z tobą. W tym miejscu Summerson popełnił fatalny błąd — błąd, który podważył wszystkie jego dotychczasowe argumenty. Nie wiedział bowiem, że Stella była poinformowana o treści rozmów Kruka z ludźmi z Astrobolidu. — Nieprawda! — przerwała mu hardo. Prezydent zaniemówił na chwilę.