— A, więc to tak! — wyrzucił wreszcie z pasją. — Więc więcej wierzysz temu podłemu zdrajcy niż własnemu ojcu! Nie przypuszczałem, że aż do tego stopnia jesteś zaślepiona. Biedna, głupia dziewczyno! Może również mu wierzysz, że jesteś pierwszą i jedyną dla niego — chwycił się ostatniego argumentu. — Mógłbym dostarczyć ci niemało dowodów, jak nikczemnie cię oszukiwał. Choćby taka Brown…
— Nieprawda! — padło stanowczo i chłodno.
— Porozmawiamy więc inaczej.
Na myśl, że Stella jako córka prezydenta wierzy w swoją bezkarność, Summersona poniosły nerwy.
— Otóż wiedz — cedził wolno każde słowo — że są prawa wyższe nad miłość ojcowską. Jako prezydent świata rozkazuję ci powiedzieć, gdzie ukrywają się Kruk i Roche!
Stella poruszyła się niespokojnie na fotelu. Nic więcej.
— Milczysz? Otóż oświadczam ci, że powiesz. Jeśli nie mnie, to w dyrekcji policji. Dziewczyna zbladła:
— Tego nie zrobisz! Jak by to wyglądało? Dopuścić do takiego skandalu! Słowa te prezydent uznał za ironię.
— Mów natychmiast, gdzie oni są! No! Prędzej, bo nie mam czasu. Widzisz to? — pokazał jej pierścionek. — Pamiętaj więc, że wiem więcej, niż przypuszczasz.
Odpowiedziało mu milczenie.
— Przekażę cię policji! Nie żartuję! Cisza.
Doprowadzony do ostateczności Summerson położył rękę na słuchawce telefonu. Spojrzał groźnie na córkę.
— No?
Nie doczekał się odpowiedzi. Połączył się więc z dyrekcją policji, każąc sobie przysłać inspektora śledczego.
— Wiedz, że prezydent jest dość potężny, aby nikt nie odważył się uważać za skandal tego, co zarządzi — wyrzucił z pasją. — No, powiedz wreszcie, gdzie oni są. Jeszcze masz czas…
Stella zacięła się. Minuty upływały. W drzwiach stanął inspektor Clips.
— No? — rzucił prezydent jeszcze raz w stronę córki. — A więc dobrze — zawyrokował, z wysiłkiem hamując gniew. — Będzie pan towarzyszył mojej córce do dyrekcji policji — oznajmił inspektorowi. I podchodząc do Stelli rzucił jej w ucho: — Tam z ciebie wycisną!
Dziewczyna poszła z inspektorem nie próbując stawiać oporu, milcząca, zastygła w nagłym osłupieniu.
Tymczasem Summerson połączył się z dyrekcją policji.
— Fred? Słuchaj! Przekazałem ci Stellę na przesłuchanie. Chodzi o to, że ona pewno wie, gdzie się ukrywa Kruk. Oczywiście nie rozmawiaj z nią sam, bo ciebie dobrze zna i to osłabiłoby wrażenie śledztwa. Wybierz kogoś inteligentnego. Masz Milda pod bokiem? Aha, no dobrze, to nie odrywaj go od pracy. A kogo proponujesz? Dwóch? Dobrze. Tak, oni się nadadzą. Uprzedź ich: mają do czynienia z córką prezydenta. Nie śmią, ma się rozumieć, ani jej uderzyć, ani zachowywać się tak, jak wy to umiecie. Niech działają tylko na wyobraźnię. Mogą badać przy niej tamtą, żeby wiedziała, co jej grozi. No, muszą pokazać swoją inteligencję. W razie powodzenia i awans, i premia. Skoro Stella albo ta reporterka coś wyśpiewają, donieś mi natychmiast.
Położył słuchawkę. Był trochę zły na siebie, że nie kazał Godstonowi zameldować sobie o przebiegu wypadków z okresu ostatnich 20 minut, dzielących go od poprzedniej rozmowy. Jednocześnie ważył w myślach jeszcze coś innego.
Wreszcie zdecydowanym ruchem sięgnął do telefonu i wezwał Godstona do siebie. Minęło jednak kilkanaście minut, a dyrektor policji się nie zjawiał. Coraz większy niepokój ogarniał prezydenta.
Nagle brzęczyk telefonu poderwał Summersona z fotela.
— Halo! Kto? Aha, z dyrekcji policji. Tu Summerson.
— Ekscelencja pozwoli, że złożę meldunek — rozległ się głos w słuchawce.
— Mów pan.
— Badanie Daisy Brown nie dało na razie wyników. Znów zemdlała podczas chłosty. Odbywało się to zgodnie z instrukcją dyrektora Godstona, w obecności córki jego ekscelencji. To wywarło na niej silne wrażenie.
— Do rzeczy. Przesłuchiwał pan moją córkę?
— Tak jest. Miałem ten zaszczyt.
— I co powiedziała?
— Zeznanie wręcz rewelacyjne. Po prostu trudno mi uwierzyć. Panna Stella oświadczyła, że zbiegowie, to znaczy Kruk, Roche…
Słowa urwały się nagle.
— Halo, halo! Mów pan dalej! No, no — gdzie jest Kruk?! Halooo!…
Nie było odpowiedzi. Prezydent uderzył gwałtownie w widełki, raz, drugi, trzeci. Sygnału nie było. Rzucił słuchawkę i sięgnął do drugiego aparatu. Ten również był nieczynny. Czyżby centrala uległa uszkodzeniu?
Naraz stanęła mu przed oczyma scena sprzed dwóch dni, gdy również w najbardziej krytycznym momencie została przerwana pewna rozmowa telefoniczna. Tylko że wtedy stało się to za jego wolą i udziałem.
Zerwał się z fotela i podszedł do ściany, gdzie wielki plan Celestii patrzył na niego groźnym okiem stu pierścieni-poziomów.
Odsunął ruchomą część ramy i palce szybko raz po raz przebiegły po trzech guzikach.
Zamarł w oczekiwaniu. Ściana jednak nie rozsuwała się. Zdziwiony ponowił próbę. Znów bez rezultatu.
Czoło pokryły mu krople zimnego potu.
Siląc się na spokój jeszcze raz położył palce na guzikach. Naciskając począł wolno powtarzać w pamięci cyfry klucza:
— 2, 3, l, l, l, 3, 2, 2, l, l, 3, 3, 3…
Nie dokończył. Sączące się dotąd jednostajnie z sufitu białe światło zamigotało i zgasło.
W pierwszej chwili uczuł, że ogarnia go strach. Opanował się jednak. Może przyczyną tego wszystkiego jest jakieś uszkodzenie w sieci?
Podszedł po omacku do fotela i usiadł. Nagle przypomniał sobie przerwaną rozmowę. Zapragnął wstać i biec przed siebie. Dokąd? Zapewne do dyrekcji policji, a stamtąd wprost do kryjówki Kruka, którą Stella zdradziła.
„Oni tam wiedzą, skąd ten drab działa. A ja nic, nic, nic…”
Miał wrażenie, że już znajduje się w piekle. Otworzył oczy jak najszerzej, ale wszędzie panowała grobowa ciemność.
Wstał powoli i podążył w kierunku drzwi. Znalazł się w hallu. Tam również panowała ciemność. Udało mu się dotrzeć wreszcie do wyjścia. Przyłożył ucho do metalu. Dość jednostajny szum dochodził z tamtej strony jakimś złowrogim dźwiękiem.
Naraz usłyszał odgłos przyśpieszonych kroków, krótką wymianę słów za drzwiami i gwałtowne pukanie.
— Otwórz! To ja, Kuhn. Otwórz, na miłość boską, szybko. Przynoszę ważne wiadomości. Summerson przeraził się.
— Co się stało?
— Wpuść mnie natychmiast. Najważniejsza wiadomość z centrali energetycznej — główny stos atomowy przestał pracować. Wpuść mnie!
Summerson otworzył drzwi. W półmroku ujrzał przestraszone twarze trzech dozorujących policjantów, a w dali coś jak obłok świateł. Nim zamknął drzwi za Kuhnem, z hałasu ^podobnego do szumu pędzącej wody wyłowił wyraźne:
— Śmierć Summersonowi!
…i wówczas Allan Summerson przedstawił Radzie TORCH wniosek uzgodniony poprzedniego dmą na poufnej konferencji ze mną, generałem Morganem i Williamem Frondym. Opór był mniejszy niż przypuszczaliśmy. Jedynie Herbert Dalton i John Williams wystąpili z kategorycznym sprzeciwem, zresztą z odmiennych powodów: Dalton ciągle jeszcze trzyma się swej teorii o szybkim krachu gospodarczym i upadku rządu „czerwonych republikanów”, Williams zaś obawia się zbyt wielkich strat energii i materii wyrzucanej przez silniki. Twierdzi on, że w czasie manewrowania przy wyjściu z Układu Słonecznego konieczne zużycie cennych substancji może być katastrofalnie wielkie. Nie ma on racji. Możemy bardzo dokładnie obliczyć stopień zużycia paliwa i wybrać najdogodniejszy moment we wzajemnym położeniu Celestii oraz innych ciał niebieskich do opuszczenia Układu Słonecznego, gospodarując paliwem jądrowym i masą roboczą jak najoszczędniej. Tak więc 16 głosami przeciw dwom zatwierdzony został plan budowy silników. Zakłady Centrum przystąpiły 21 kwietnia 1991 roku do pracy. Trzeba przyznać, że decydującym czynnikiem był tu rosnący opór części załogi, domagającej się zezwolenia na opuszczenie naszego sztucznego księżyca. Widocznie pułkownik Brown nieumiejętnie dobierał ludzi. Otrzymał przecież wyraźne dyrektywy od Morgana, że załoga powinna się składać z pierwszorzędnych fachowców, i to nie tylko pewnych politycznie, ale obawiających się powrotu na Ziemię. Tymczasem nie minął jeszcze rok, a ponad pięćdziesiąt procent tych ludzi chce wracać. Niemały wpływ miały tu wiadomości o amnestii dla byłych uczestników puczu Wintera, ale sam fakt, że nasi ludzie wierzą waszyngtońskiej klice, nie jest dla nas pocieszający… Oczywiście, o zwolnieniu ich nie ma mowy, bo skąd weźmiemy nowych? Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jedynym sposobem przekreślenia możliwości buntu jest postawienie niezadowolonych przed faktem dokonanym.