— Nic nie możesz znaleźć?

Zawahał się.

— Zdaje się, że… coś jest — powiedział dość spokojnym tonem, tylko prawa dłoń, którą obracał gałkę aparatu, zadrżała lekko. Suzy wstrzymała oddech.

— Tak — powiedział Igor. — Jest jeszcze jeden otwór. Dokładnie pod tamtym górnym. Uwaga! Przejmuję pilotowanie!

Znów przytłumiony szum silnika wypełnił kabinę. Statek przybrał teraz położenie poziome. Niewielki „ząb” w białej kreseczce brzegów widocznych na ekranie sondy ultradźwiękowej rósł w oczach, wreszcie objął cały ekran.

Igor zmieniał raz po raz prędkość i położenie statku. Widocznie chciał trafić dziobem w otwór.

Głuchy łomot wstrząsnął ścianami Dżdżownicy. Na ekranie widniała teraz linia paraboliczna, zwrócona ramionami w dół. Igor pokręcił gałką i parabola rozsunęła swe ramiona. Suzy wydało się, że przez twarz geologa przebiegł uśmiech.

— To było do przewidzenia — mruknął pod nosem.

— Co?

— Ten przewód wznosi się.

— Więc to jest rura?

— Coś w tym rodzaju.

Kabina przybrała położenie ukośne. Statek wspinał się jakby sztolnią w górę.

Minęło kilka minut.

— Niezła rura. Chyba ze cztery metry średnicy — odezwała się Suzy.

Zaczęła nasłuchiwać. Wydało jej się, jakby szum motoru zmienił wysokość tonu. Może Igor zmniejszył prędkość? Ale geolog siedział dalej nieruchomo.

Była już teraz pewna, że zmiana dźwięku wiąże się ze zmianą ośrodka otaczającego statek. Widocznie wydostali się powyżej poziomu groźnej topieli.

Igor sięgnął do tablicy rozdzielczej i włączył podziemne oko. Ukazał się wąski, szary sierp. Wewnętrzny jego brzeg zarośnięty był lasem dużych, bru-natnozielonkawych i żółtych kryształów.

— Kryształy zdają się wskazywać — przerwał milczenie Igor — że ta piekielna ciecz długi czas płynęła w górę lub w dół tym przewodem. No, całe szczęście, że wydostaliśmy się z kąpieli.

— Gdzie nas ten przewód zaprowadzi?

— Obawiam się, że niezbyt daleko.

— To znaczy?

Geolog, zamiast odpowiedzieć na pytanie, rozpoczął głośno snuć ogólne domysły:

— To niewątpliwie jakaś potężna fabryka chemiczna, czerpiąca surowce bezpośrednio z głębi planety. Przewód ten może służyć bądź do czerpania rozpuszczonych surowców chemicznych, bądź też doprowadzany jest nim ten niebezpieczny dla nas rozpuszczalnik. Niewykluczone zresztą, że rura ta pełni obie funkcje. Jak przypuszczasz, w którym kierunku płynęła ostatnio ta ciecz?

Suzy wzruszyła ramionami.

— To nie jest zagadka geologiczna, lecz fizyczna — uśmiechnął się. — Pomyśl, w jaki sposób odbywa się przepływ tej cieczy.

— Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz. Oczywiście, ciśnienie panujące w komorach podziemnych podnosi płyn w górę. Rozpuszczalnik musi być wtłaczany pod ciśnieniem.

— Przewód ten nie może prowadzić aż na powierzchnię planety, lecz musi być w jakiś sposób zamykany. Jeśli ciecz płynęła z dołu do góry, to z chwilą zamknięcia przewodu powinna wypełniać go aż do zaworu. Zgoda?

Suzy kiwnęła głową.

— Chcesz przez to powiedzieć, że jeśli ciecz była niedawno czerpana z dolnych zbiorników, to nie powinno być gazu w przewodzie?

— Właśnie! Ciecz w rurze sięgała niewiele ponad wylot przewodu. Skąd się tu wziął gaz? Chyba tylko wtłoczony z góry w czasie wprowadzania rozpuszczalników do zbiornika.

— Zupełnie o tym nie pomyślałam — Suzy z podziwem pokiwała głową. — Skłonna byłam raczej przypuszczać, że gazy wydzielają się z tego żrącego roztworu.

— Niewątpliwie zachodzi i ten proces, ale na to, aby mogło się zebrać tak wiele gazu, przewód musiałby być nieczynny bardzo długo.

Suzy chciała jeszcze o coś zapytać, ale w tej chwili statek zaczął zmieniać położenie. Przewód stał się jeszcze bardziej stromy.

— Zdaje się, że koniec jazdy — odezwał się Igor i zmniejszył prędkość do kilku centymetrów na sekundę.

Na ekranie podziemnego oka sierp zmienił się w pierścień. W jego środku rósł szybko czarny punkcik.

Geolog zatrzymał statek, po czym zaczął manipulować gałkami podziemnego oka. Czarny krążek zlał się z pierścieniem, potem znów ukazał się, ale jakiś mniejszy i o barwie błękitnawej.

— To chyba zawór? Suzy przytaknęła/

— Wydaje mi się nawet, że to zawór stożkowy — powiedział Igor z wahaniem.

Geolog cofnął pole widzenia podziemnego oka.

— Tak, stożkowy. Tylko jakoś dziwacznie skonstruowany — stwierdziła Suzy, ale zaraz zmarszczyła czoło. — Twoja hipoteza upada! Zawór stożkowy wyklucza przepływ cieczy w obu kierunkach. Położenie stożka wskazuje, że tym przewodem czerpano ciecz z podziemnych komór.

— Skąd się wziął gaz w rurze?

— Może przewód był bardzo długo nieczynny?

— Ażeby zebrać tak dużą ilość gazu, trzeba czekać chyba setki lat. Może się mylę. Rozstrzygnie to analiza. Ale w tej chwili to nieważne. Obawiałem się…

Urwał i pogrążył się w myślach.

— Czego się obawiałeś?

— Widzisz… Obawiałem się właśnie, że nasza podróż w tym przewodzie zbyt szybko się skończy. Miałem nadzieję, że gaz dostał się do przewodu z jakiegoś górnego zbiornika i że może łatwiej znajdziemy wolną drogę. Zawsze to dalszy krok do wydostania się z pułapki, a tak… Niestety, sytuacja wygląda niewesoło. Nawet gdyby zawór był otwarty, nie przedostalibyśmy się przez tę przeszkodę. O zniszczeniu zaworu nie ma mowy, bo poza nim może być niskie ciśnienie i czeka nas pewna katastrofa. Ponadto należy się liczyć z tym, że ONI są gdzieś niedaleko.

— Czy w ogóle wolno w tej sytuacji używać narzędzi niszczących?

— Właśnie!

— Co robić? Gdyby udało się zwrócić na siebie uwagę tych istot… Ale czy one w ogóle wiedzą, że istniejemy?

— Trzeba spróbować. Wprawdzie nie wiemy, kim są, ani jak zareagują na nasze pukanie, ale cóż, niewiele środków nam pozostaje.

Wolno zbliżył statek do przeszkody i głuchy odgłos uderzeń wstrząsnął powietrzem.

Po godzinie przerwali pukanie. Rejestratory akustyczne nie pochwyciły żadnej odpowiedzi. Po trzech godzinach oczekiwania Suzy podjęła nowe próby. Były jednak tak samo bezowocne jak poprzednie. Ponawiano je raz po raz, aż do nastąpnego dnia, z coraz mniejszą nadzieją na odpowiedź.

Geolog przez kilka godzin przebywał w tylnych, maszynowych pomieszczeniach statku, badając stan uszkodzenia gąsienic przez żrącą ciecz.

— To pukanie chyba na nic się nie zda — mówiła Suzy, gdy Igor znów się zjawił w kabinie pilota. — Poza tym ciągle obawiam się, czy nie uderzam za mocno. Jeszcze nastąpi jakaś katastrofa. Niektóre części zaworu są poważnie nadgryzione przez te ciecze.

— Masz słuszność, ale jakie widzisz inne wyjście?

— Nie wiem… Może cofnąć się i szukać nowej drogi?

— Jakiej?

— A gdyby wrócić do warstwy poniżej pięciu kilometrów i spróbować wgryźć się w skałę?

— Niestety… — rzekł geolog z westchnieniem. — Po jeszcze jednej takiej kąpieli Dżdżownica może nie wytrzymać przedzierania się przez twardsze warstwy.

— A więc?

— Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ma mowy o odwrocie.

— A więc? — powtórzyła Suzy. Igor opuścił głowę.

Delikatny dźwięk dzwonka przerwał ciszę. Na pulpicie z przyrządami badawczymi zapłonęła żółta lampka.

D—ProKima 289

Geolog zeskoczył z fotela i znikł w drzwiach laboratorium. Za nim biegła Suzy.

Igor gwałtownym ruchem otworzył szafę sejsmografów i pochwycił długą taśmę.

Suzy nie pytała. Wyraz twarzy Igora starczył za odpowiedź.

To nie były sygnały Urpian, wykres ten nie niósł Igorowi i Suzy wybawienia…

Gdzieś daleko trwało trzęsienie ziemi. Ogniskiem jego były bloki granitu i zbiorniki magmy, które przed ośmiu dniami o mało nie stały się grobem dwojga ziemskich przybyszów.

PODZIEMNE MIASTO

(Notatki Suzy dla Daisy)

19 kwietnia 2537

Nie wiem, kiedy będziesz czytać moje notatki. Już dziesięć dni mija od chwili, gdy wysłaliśmy ostatni meldunek, który mógł dotrzeć do was. Sonda z 16 kwietnia, jeśli nie została zniszczona żrącym działaniem cieczy, to krąży gdzieś pośród bezdroży „żywej skały”. O wysłaniu następnej sondy nie ma na razie mowy.