24 kwietnia

Cały niemal dzień upłynął mi na montowaniu aparatu do wykreślania śladu. Zrobiłam tylko niewielką wycieczkę po obiedzie i miałam małą przygodę.

W ścianie jednego z bocznych korytarzy zauważyłam ciemny, prostokątny otwór, podobny do wąskich, otwartych drzwi. Pobiegłam tam, zaciekawiona, i… o mało weń nie wpadłam. Okazało się, że otwór prowadzi do długiego, pustego szybu, prawdopodobnie wentylacyjnego. Nie rozumiem tylko, dlaczego Urpianie nie zabezpieczyli w jakiś sposób otworu. Przecież mogli go umieścić wyżej. Łatwo się pomylić i wpaść. Może to zresztą nie szyb wentylacyjny. W każdym razie trzeba uważać na przyszłość.

Igor natrafił w trzech miejscach na owalne płyty w ścianach korytarza, pokryte wypolerowanymi „cekinami”. Trudno na razie orzec, czy to są drzwi, czy jakieś urządzenia kierownicze.

I jeszcze jedno odkrycie, a ściślej, znalezisko Igora: tuż u wejścia na schody znalazł on krótki, metalowy pręt oraz strzęp jakiegoś zbutwiałego materiału (?). W ogóle nie tylko gorąco tu, ale i wilgotno.

Jutro rano przypuszczalnie zakończę montaż wykrywaczy śladu radioaktywnego.

Igor próbował dziś nawiązać łączność z bazą za pomocą nadajnika ultradźwiękowego podłączonego do ścian. Niestety — bez skutku. Z pewnością niepokoicie się o nas coraz bardziej, a my jesteśmy bezsilni. Czeka nas jeszcze długa wędrówka w górę.

Urpianie też nie dają znaku życia…

7 maja

Złamałam postanowienie. Przez dwa tygodnie nie napisałam ani słowa. Jedynym usprawiedliwieniem może być to, że wracaliśmy do statku nie na każdą noc, i to przeważnie tak potwornie zmęczeni, że zasypialiśmy natychmiast.

W ciągu tych dwóch tygodni przeszliśmy dziesiątki kilometrów korytarzy, odkryliśmy niezliczoną liczbę sal i szybów różnej wielkości. Nigdzie jednak nie spotkaliśmy żadnej żywej istoty (nie licząc bakterii i pleśni) ani też nawet śladu ich niedawnej bytności. Wszystkie dotychczasowe badania wykazują, że nic się tu nie zmieniło od piętnastu wieków. Właściwie źle się wyraziłam: wiele przedmiotów i tkanin zbutwiało i rozsypało się w proch, rdza przeżarła żelazne części maszyn, mniej odporne tworzywa zwietrzały lub zostały stoczone przez bakterie i grzyby.

Czy spotkamy gdzieś na górnych piętrach gospodarzy tej gigantycznej budowli? Coraz bardziej zaczynam o tym wątpić. Te mury kryją w sobie jakąś ponurą tajemnicę. Chwilami ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie i wydaje mi się, że jestem w jakimś ogromnym grobowcu. Gdy zasypiam, majaczą mi się stosy zwęglonych szkieletów, wraca uparcie obraz wstrząsającego odkrycia na pustyni w pobliżu Miasta Temian. Tylko że tamte szkielety widzę we śnie tu, wśród ścian wielkich sal, to znów korytarzy i małych, ciemnych komórek tego podziemnego miasta.

Bo to jest miasto. Nie zakład wytwórczy czy ich zespół, lecz całe wielkie miasto, wspinające się dziesiątkami pięter w górę, coraz to inne, coraz nie-zwyklejsze w odkrywanych co krok śladach jego dawnej świetności i bogactwa.

Jeszcze ciągle łudzimy się, że może tylko ta dolna część, te trzydzieści parę pięter, które przebyliśmy dotąd, są nie zamieszkane. Znaleźliśmy szereg niedużych komór, które mogły być czymś w rodzaju mieszkań. Niestety — są puste. Ale już może następnego dnia za jakąś nie znaną nam zaporą znajdziemy żywych Urpian.

Większość dolnych pomieszczeń to wielkie hale, pełne maszyn i skomplikowanych aparatur, których przeznaczenia trudno się nawet domyślać. Trzeba by na to specjalisty, na przykład Brabca. Przeważnie urządzenia te są nieczynne,* ale znaleźliśmy dwie hale, w których nasze przyrządy pod grubymi pokrywami stojących tam kolosów wyczuły pulsujące prądy. Automatyzacja jest tu bardzo daleko posunięta i centrale energetyczne mogą działać same przez, dziesiątki, a nawet setki lat, czerpiąc z nieprzebranych zapasów surowcowych, usuwając zanieczyszczenia i uszkodzenia, nim wreszcie wyczerpie się ich zdolność życiowa, tchnięta myślą nie znanych nam budowniczych sprzed stuleci. Może w którejś z tych hal jakiś skomplikowany sztuczny mózg kieruje ruchami owej niezwykłej „żywej skały”, która przed paru tygodniami tak bardzo nas zadziwiła?…

Nie mamy zresztą czasu na szczegółowe badanie tych urządzeń. Przecież powrócimy tu jeszcze, i to nie tylko my sami. Trzeba będzie skoncentrować wszystkie siły na rozszyfrowaniu tajemnicy Urpy, która jest z pewnością kluczem do wyjaśnienia wielu zagadek Układu Proximy.

Prześwietlenia niektórych ścian w halach wykazały, że często mieszczą się tam zbiorniki jakichś gazów i płynów (prawdopodobnie również wody). Nie mniej ciekawego materiału badawczego dostarczyć mogą obszerne pomieszczenia, które nazwaliśmy magazynami, gdyż prawdopodobnie takie było ich przeznaczenie. Wskazuje na to znaczna liczba identycznych przedmiotów, przeważnie części maszyn, zwojów jakichś nici czy przewodów. Niestety, niektóre magazyny są zalane wodą, co utrudnia dostęp.

Intrygujące jest to, że nie spotkaliśmy niemal zupełnie magazynów zapełnionych. Liczba przedmiotów jest z reguły nieproporcjonalnie mała w porównaniu z rozmiarami hal i — co ciekawsze — nie widać w nich porządku. W tej chwili przyszło mi do głowy, czy czasem nie są to przedmioty pozostawione tam dlatego, że nie nadawały się do użytku. Jeśli tak, to można by przyjąć, że Urpianie, przenosząc się z dolnych pięter, zabierali z sobą planowo najwartościowsze rzeczy. Dowodziłoby to, że opuszczono tę część miasta w sposób zorganizowany. Muszę to zbadać.

Magazyny oraz hale produkcyjne są przeważnie otwarte i prowadzą do nich boczne odgałęzienia głównych korytarzy, bądź szyby o średnicy 3–5 metrów. Sądziliśmy początkowo, że są to szyby wentylacyjne. Zdaje się jednak, iż służyły one raczej do szybkiej komunikacji między poszczególnymi piętrami. Co prawda nie znaleźliśmy w nich niczego podobnego do wind, ale niewykluczone, że znajdziemy na wyższych piętrach. Jak dotąd, nie potrafimy jednak wytłumaczyć tego, że wszystkie otwory prowadzące do szybów są otwarte i zupełnie nie zabezpieczone. Czyżby Urpianie byli aż tak przytomnymi ludźmi (napisałam odruchowo „ludźmi” — widzę, że zaczynam uważać ich podświadomie za istoty podobne do nas) lub może natura wyposażyła ich w jakiś ostrzegawczy narząd zmysłowy, że nigdy nie zdarzają im się wypadki spowodowane nieuwagą?

Jeszcze o komunikacji: dokonaliśmy interesującego odkrycia — znaleźliśmy pojazd, w którym Urpianie poruszali się po swych „ulicach”. Ten urpiański samochód zamiast kół ma sześć rozstawionych parami kuł, nad którymi umieszczona jest platforma o rozmiarach 87 na 263^ centymetry. Platforma najeżona jest 60-centymetrowymi słupkami. Odstępy pomiędzy słupkami, ustawionymi w trójkąty równoboczne, nie przekraczają 30 centymetrów. W środku osadzono, na nieco wyższym pręcie, gałkę o kształcie silnie spłaszczonej elipsoidy. Żadnej tablicy kierowniczej lub dźwigni nie zauważyliśmy. Czy pojazd ten przewoził „ludzi”, czy też służył do transportu jakichś przedmiotów — trudno dociec. Nie wyjaśniliśmy też dostatecznie sprawy napędu.

Jak dotąd, chodzimy w skafandrach i — zdaje się — nie będziemy się mogli od nich uwolnić, mimo że temperatura powietrza tylko w niektórych okolicach przekracza 50 °C. Powodem jest ostrzegawcza choroba Igora. Otóż dziewiątego dnia po rozpoczęciu badań podziemnych Igor dostał silnej gorączki i wymiotów. Prawdopodobnie przyczyną były jakieś toksyny na znalezionych przedmiotach. Zachodzą tu analogiczne zjawiska jak na Temie. Na szczęście zatrucie nie było groźne i Igor po kilku dniach wrócił do zdrowia. Jest te jednak ostrzeżenie na przyszłość. Nie będziemy mogli zdjąć skafandrów i trzeba bardzo dokładnie oczyszczać i dezynfekować przynoszone do statku znaleziska.

W związku z tą przygodą wyłoniło się nowe zagadnienie: w naszych wędrówkach po podziemnym mieście jesteśmy właściwie bezbronni. A przecież nie można wykluczyć, że na wyższych piętrach, gdzie panuje prawdopodobnie nieco niższa temperatura i warunki są dogodniejsze do życia, nie spotkamy jakichś zw-ierząt, które będą nas napastować. Mogą to być na przykład zwierzęta pełniące u Urpian podobne funkcje jak psy u ludzi. Co prawda chronią nas skafandry, ale bywają różne zęby.