Dokładna analiza sejsmogramów wskazywała, że ognisko wstrząsów znajduje się nie dalej niż w odległości kilometra od miejsca, z którego wysłana była ostatnia sonda Dżdżownicy. Po przybyciu na Urpę Mary natychmiast przystąpiła do montażu i wysłania specjalnych trzech sond automatów poszukiwawczych, których zadaniem było dotarcie do zaginionego statku. Każdą z tych sond zaopatrzono w specjalne fotoelektryczne „oczy”, automaty kierownicze zaś trzymały tę podziemną „torpedę” na kursie wyznaczonym śladem pokruszonych skał, pozostawionych przez sondę wysłaną ze statku 9 kwietnia. W ten sposób sonda poszukiwawcza powinna dotrzeć do szlaku, którym posuwała się Dżdżownica, a następnie podążyć jej śladem. Po zetknięciu się z powierzchnią statku sonda miała zmienić położenie i skierować się pionowo w górę, wyznaczając w ten sposób miejsce przypuszczalnej katastrofy.

Minął jednak tydzień, a żadna z trzech sond nie powróciła na powierzchnię, mimo iż nastawione były na maksymalną prędkość. Wyjaśnienie mogło być tylko jedno: ślad urywał się w jakimś zbiorniku płynnej magmy. Żyła magmowa mogła być niezbyt gruba i istniało prawdopodobieństwo odnalezienia dalszej drogi, tu jednak automat już nie wystarczał. Co prawda, można było wyprodukować bardziej uniwersalny przyrząd, a nawet rozpocząć budowę specjalnej linii przesyłowej do kierowania sondą, ale odwlekłoby to poszukiwania o parę tygodni, co uznano za zbyt ryzykowne. Mary liczyła się zresztą od początku z koniecznością wysłania na pomoc drugiego statku podziemnego, nawet gdyby sondy odnalazły miejsce katastrofy. Wszak budowa szybu ratowniczego na głębokość 8—10 kilometrów zajęłaby kilkakrotnie więcej czasu niż wysłanie nowej Dżdżownicy. Dlatego polecono Brabcowi, by zgromadził na Urpie elementy Dżdżownicy II, przygotowane do wysyłki na Temę, i natychmiast przystąpiono do montowania statku podziemnego.

Tydzień oczekiwania na powrót trzech automatów poszukiwawczych nie był więc bynajmniej stracony dla akcji ratowniczej. Obawa o życie Igora i Suzy ustokrotniała siły Jarosława, Ziny i Mary. Zażywając zwiększone dawki hiperolu, pracowali dzień i noc w hali montażowej. Drugiego maja przylecieli na Urpę Nym, Wiktor i Wład — ten ostatni wprost z wyprawy, w czasie której dokonano odkrycia wzmożonej emisji neutrino. Następnego dnia przybyli z Temy Heng i Ast.

Tempo budowy Dżdżownicy II wzmogło się teraz jeszcze bardziej. Podczas gdy pierwszy statek podziemny budowany był blisko dwa miesiące; drugi rósł dosłownie w oczach z dnia na dzień, z godziny na godzinę.

8 maja pod wieczór statek czekał gotowy do drogi. Wszyscy byli wyczerpani do ostatnich granic, ale nikt nie dopuszczał nawet myśli o zwłoce w rozpoczęciu dalszych poszukiwań.

— Jaro i Wiktor skierują statek tam, gdzie wyszła ostatnia sonda z datą 9 kwietnia — mówiła Mary, gdy zebrali się na krótką naradę. — Przy maksymalnej prędkości na powierzchni przebędzie te 22 kilometry w ciągu godziny. Ja się w tym czasie prześpię, aby trochę wypocząć przed drogą, i przyjadę saniami.

— Czy naprawdę chcesz sama opuścić się pod ziemię? — wtrąciła Ast z niepokojem. Mary spojrzała z powagą wtoczy córki.

— Tak będzie najlepiej — powiedziała wymijająco, ale wszyscy zrozumieli, co ma na myśli.

— Dlaczego jednak ty? — odezwał się Wład. — Jesteś najbardziej przemęczona z nas wszystkich. Słaniasz się po prostu z wyczerpania. Ja na przykład w tej chwili nie odczuwam zupełnie zmęczenia.

— Widać to po tobie — Nym patrzył w podkrążone oczy i ziemistą twarz Włada. — Ja spałem dziś dwie godziny…

— Kiedy? Cały czas widziałem cię w hali.

— Najlepiej będzie, jeśli ja… — rozpoczął Wiktor, ale Nam przerwał:

— Nie zapominaj o Ricie.

— Nic mi się nie stanie.

— Ale niebezpieczeństwo istnieje. Teraz, gdy Rita spodziewa się dziecka, nie ma sensu, aby niepokoiła się o ciebie.

— Właściwie nie Mary, nie Nym ani Wik, ale ja! — Zina podniosła się z fotela. — Tam jest mój ojciec. Chyba wszyscy rozumiecie… Zresztą przemawia za tym również to, że ja znam konstrukcję i obsługę Dżdżownicy niewątpliwie lepiej od Mary.

— Ty nie pojedziesz! — Brabec gwałtownie schwycił Zinę za rękę.

— Myślę, że ja, jako geolog… — rozpoczął Heng, lecz Jaro nie dał mu dokończyć.

— W rachubę wchodzę tylko ja. Ast i Heng nie kierowali nigdy statkiem podziemnym. Nym chyba też nie… Wiktor odpada, to jasne, Mary, Zina i Wład ledwo trzymają się na nogach. Wobec tego nie ma co dyskutować…

— Tak — odezwała się Mary kategorycznym tonem. — Nie ma co dyskutować. Szkoda czasu. Tu nie jest ważne, kto więcej czy mniej zmęczony. Decyduje tylko jedno: trzeba jak najszybciej dotrzeć do Igora i Suzy, a przy tym zachować maksymalną ostrożność. Nie zapominajcie, że chodzi tu o obszar sejsmiczny. Ponadto bardzo możliwe, że trzeba będzie szukać śladów w żyłach płynnej magmy. Nikt z was nie ma przygotowania do tego rodzaju poszukiwań. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nie tylko nie wyszlibyście żywi z tej wyprawy, ale ginąc wraz z Dżdżownicą II przekreślilibyście szansę uratowania Igora i Suzy.

W ciszy, jaka zaległa po tych słowach, słychać było tylko dalekie tykanie jakiejś nie wyłączonej maszyny w hali montażowej.

— Ja jednak z tobą pojadę — odezwał się Wład. — Pozwól mi… Mary pokręciła przecząco głową.

— Powiedziałam już, że to nie ma sensu. Idę się przespać. Wstała z fotela. — Ast — zwróciła, się do córki. — Sprawdź zapasy wody i skondensowanej żywności. Za godzinę będę na stanowisku.

Szmer rozsuwanych drzwi poderwał Zinę z miejsca. Nie zauważyła sama, kiedy zasnęła przy pulpicie centrali radiowej w oczekiwaniu na kolejną sondę. Za nią stała Ast.

Zina spojrzała na zegar. Dochodziła pierwsza po północy.

— Dlaczego nie śpisz, Ast? — zapytała.

Nie otrzymała odpowiedzi. Uniosła głowę j przecierając powieki ponowiła pytanie.

— Czemu nie śpisz, Ast?

Spojrzała na twarz przybyłej. Była dziwnie zmieniona.

— Co się stało?

Ast jakby przełknęła coś z wysiłkiem.

— Teraz… teraz tam znowu…

— Co?!

— Teraz… tam wstrząsy — wyjąkała wreszcie Ast i zaniosła się płaczem. Zina wstała z fotela i podeszła do przyjaciółki, i

— Uspokój się — powiedziała obejmując ją ramieniem. — Przecież jeszcze nic nie wiadomo.

W tej chwili rozległo się buczenie i nad pulpitem zapłonęła żółta lampka. Zina podeszła do aparatury.

— Sonda! Jedziemy obie — zwróciła się do Ast.

Pośpiesznie ubrały się w skafandry i wyszły. Sanie motorowe stały przygotowane do drogi. Po chwili mknęły przez lodową pustynię. Proxima wisiała nisko nad horyzontem, rzucając ostatnie czerwone refleksy na lekko pagórkowaty teren.'

Dwadzieścia parę kilometrów dzielących bazę od miejsca, w którym pojawiła się iglica, przebyły w niespełna sześć minut. Odnalezienie sondy nie nastręczało żadnych trudności, gdyż wysyłała ona nieustannie sygnały radiowe, chwytane przez automatycznego pilota kierującego saniami.

Zapadł mrok.

Nad bazą jarzyła się już zawieszona na wirolocie lampa, gdy przywiozły iglicę do hali montażowej. Zina odkręciła głowicę sondy i wyjęła puszkę z meldunkiem.

11 maja, godzina 15 — zaczęła głośno czytać. — Znajduję się na głębokości 8100 metrów! Posuwam się już od trzech godzin siadem ich statku. Temperatura wzrasta dość gwałtownie, co wskazuje na bliskie zbiorniki magmy.

— Gdzie jest epicentrum?[35] — zapytała Zina.

— Cztery kilometry na wschód od wyjścia tego meldunku na powierzchnię — odparła geofizyczka.

— Powinna więc być już daleko poza niebezpiecznym terenem. — Zina usiłowała dodać otuchy Ast, choć sama nie była pewna, czy się tylko nie łudzi.

— Jeszcze trzydzieści cztery godziny nie będziemy nic wiedziały — wstchnęła ciężko Ast.

— Za trzy, najdalej cztery godziny wyjdzie następna sonda. To pozwoli ustalić, jak szybko statek posuwa się naprzód. Ast skinęła głową.