Fizjologia człowieka nie jest zresztą jedynym ani nawet głównym obszarem jego zainteresowań biologicznych. Najbardziej bowiem pasjonuje go botanika, o której bardzo gruntowną wiedzę zdobył niemal wyłącznie z pomocą komputerów.

Allana poznałam jako paroletniego brzdąca w pierwszym roku mego pobytu w Astrobolidzie, później zobaczyłam go ponownie — po pierwszym moim „śnie w lodówce” trwającym piętnaście lat — już jako dorastającego młodzieńca o zadziwiająco bogatej wiedzy przyrodniczej, wreszcie teraz, po mojej ponad stuletniej anabiozie i jego siedmioletnim dyżurze — jako młodego naukowca. Gdy z nim rozmawiam, mam jednak takie wrażenie, jakbym była gdzieś blisko niego przez całe dwadzieścia siedem lat jego aktywnego życia. Nie tylko dlatego, że widziałam sporo zapisów wideo z różnych tego życia okresów. Bierze się to raczej stąd, że ma on nadal w sobie coś z dziecka i kilkunastoletniego chłopca, a kontakt z nim jest niezwykle łatwy i naturalny. Wszyscy go lubią i nawet trochę psują okazywanymi względami. Na szczęście ma konkurentkę w zaskarbianiu sobie sympatii — naszą najmłodszą latorośl — Zoe. Liczy ona dopiero dziewiętnaście lat i nigdy jeszcze nie poddawana była anabiozie.

Ta urocza pierworodna córka Ingrid i Renego wnosi nowe, a właściwie stare, ziemskie życie w nasz „zaspany” mały światek. Interesuje się wszystkim. Studiuje z zapałem medycynę, planetografię i historię sztuki. Śpiewa, tańczy i gra na flecie. Wszędzie jej pełno. Podobno miewa również szalone pomysły. Słowem — Renę w nieznacznie zmienionym i poszerzonym, a przede wszystkim młodszym wydaniu. Jeśli w jednym określeniu zawrzeć podstawową cechę osobowości Zoe — jest to chyba „radość życia”.

Oczywiście wcale to nie znaczy, że Zoe nie ma osobistych zmartwień. Należą do nich również, 'a może przede wszystkim „kłopoty sercowe”. Swym pierwszym dziewczęcym uczuciem obdarzyła ona Włada, a pojawiło się ono bardzo wcześnie. Tak się złożyło, iż przez dziesięć lat, między piątym a piętnastym rokiem życia Zoe Kalina był jej nauczycielem i namiastką ojca. Renę bowiem musiał zakończyć swój dyżur w 2517 roku, gdy Zoe miała dwa lata.

Co prawda Wład przez ostatnie pięć lat był również w stanie anabiozy, dyżurował zaś Szu, który rozbudził w Zoe zainteresowanie historią sztuki. Ale nie potrafił on przyćmić wyidealizowanego obrazu Kaliny. Zoe tęskniła i czekała, nie zdając sobie sprawy, że nie może spodziewać się wzajemności. Teraz zaczyna to sobie uświadamiać, choć nadal jeszcze nie umie wyzbyć się nadziei. Sporo w tym winy Włada, który nie jest konsekwentny w swym stosunku do Zoe. Będę musiała z nim poważnie porozmawiać, zwłaszcza że chwilami mam wrażenie, iż zawraca głowę Zoe, aby wzbudzić zazdrość w Suzy.

Jeśli mam być szczera, to muszę się przyznać, że najbardziej żal mi Allana.

Obudzony pół roku temu, bardzo zaprzyjaźnił się z Zoe, która nie ma rodzeństwa i traktuje go jak starszego brata. W jego zaś stosunku do niej nietrudno dostrzec coś więcej niż braterskie uczucie. Widać też, że ciężko przeżywa sercowe rozterki Zoe. Jest jednak bardzo delikatny, kryje swe uczucia, a nawet zdobył się na szlachetny odruch podjęcia się misji pogodzenia Włada z Zoe, gdy doszło między nimi do konfliktu. Myślę, że przestał się już łudzić, iż zyska jej wzajemność.

Jak potoczą się dalej sprawy sercowe Zoe, Allana, Włada i Suzy — trudno przewidzieć. Dotyczy to zresztą nie tylko tej czwórki. Ostatnio coś zdaje się kleić między Ast i Szu, a także Nymem i Ziną, ale za wcześnie na prognozy. Jedyna już pewna para to Rita i Wiktor, którzy po dziesięciu latach wspólnego dyżuru uznali się sami za „nieformalnych małżonków”. Ostatnio też zwierzyła mi się Czin, że Jaro próbuje wybadać okrężną drogą, jak przyjęłaby jego oświadczyny. Jest chyba szansa, że coś z tego będzie, chociaż występuje między nimi dość duża różnica wieku, również pod względem biologicznym (około trzydziestu lat).

Ale już dość się naplotkowałam i czas przejść do konkretnych obowiązków kronikarskich. Muszę jednak przyznać, że stare nawyki dziennikarskie dają mi raz po raz znać o sobie. Wolę słuchać plotek i przekazywać je dalej, niż składać rzetelne, obiektywne relacje. Od tego jest zresztą Zina, która awansowała na szefa kronikarzy wyprawy, czego jej wcale nie zazdroszczę. Umówiłam się z Ziną, że będę pisała tylko to, co uznam za godne uwagi, a i forma może być dowolna i dość swobodna. Kryje się za tym, rzecz jasna, niebezpieczeństwo nazbyt subiektywnego i wycinkowego podejścia, ale Zina twierdzi, że właśnie tego jej brakuje.

Takie pierwsze na progu nowego świata zdarzenie, które postanowiłam opisać na gorąco, nastąpiło w kilka dni po reanimacji trzech ostatnich śpiących — Andrzeja, Nyma i Renego. Proxima świeciła już wówczas blaskiem równym Tolimanowi A i wkrótce miała stać się najjaśniejszą gwiazdą naszego nieba. Dean tkwił godzinami samotnie przy pantoskopie, gdyż Nym i Andrzej przechodzili jeszcze okres rekonwalescencji. Wcale zresztą z tego powodu nie narzekał licząc po cichu, że uda mu się samodzielnie przeprowadzić pierwszą obserwację gwałtownej zmiany jasności Proximy[13] z tak niedużej odległości. Szczęście jednak jakoś mu nie dopisywało — niewielkie i stosunkowo powolne wahania w natężeniu promieniowania z pewnością nie stwarzały podstaw do wpisania nazwiska obserwatora do rejestru osiągnięć astronomicznych.

W nocy z 12 na 13 listopada spaliśmy wszyscy. Nawet Dean dał się namówić, aby, zamiast drzemać w fotelu obok przyrządów, położył się do łóżka. Nie dosypiał już od wielu dni i Will kilkakrotnie zwrócił mu uwagę, że powinien prowadzić bardziej racjonalną gospodarkę siłami, zwłaszcza z uwagi na zbliżający się okres intensywnych badań. Zasnął też od razu i, jak później mi opowiadał, przyśniła mu się olśniewająca światłość, która rozlała się po niebie. Potem wydawało mu się, że słyszy, terkotliwe dzwonienie w mózgu, coraz wyraźniej dochodzące z zewnątrz, aż sen pierzchnął.

Dzwonek sprzężony przez niego z pantoskopem sygnalizował gwałtowną zmianę natężenia blasku Proximy.

Zanim zdążyliśmy się ubrać, do drzwi zapukał Hans:

— Dean! Zdaje się, że masz swój oczekiwany superrozbłysk! Pędź do obserwatorium!

— A ty? — spytałam otwierając drzwi.

— Wyjdę na pomost. Chcę zobaczyć, jak to wygląda w warunkach naturalnych. Obserwacje pantoskopowe obejrzę później z taśmy.

Pobiegł ku windzie, zanim zdążyłam go spytać, skąd dowiedział się o rozbłysku. Później, gdy analizowaliśmy wszystkie okoliczności zdarzenia, wyjaśnił, że obudził się około pierwszej (co mu się niemal nigdy nie zdarzało) i nie mogąc zasnąć, postanowił trochę się przejść. Dlaczego zajrzał do obserwatorium — tego nie był w stanie z całą pewnością stwierdzić. Prawdopodobnie chciał po prostu popatrzeć na Proximę…

Po rozstaniu się z Hansem poszliśmy z Deanem do obserwatorium. Nikogo tam nie zastaliśmy, włączony był jednak nie tylko pantoskop, ale także aparatura teleprojekcyjna, umożliwiająca Nymowi i Andrzejowi, którzy nie byli jeszcze w stanie chodzić, obserwowanie zjawiska ze swoich pokoi.

Blask Proximy wzrósł bardzo wyraźnie w porównaniu z widzianym wczoraj wieczorem. Fotometr wskazywał, że dochodzi już do minus ósmej wielkości gwiazdowej, gdy wczoraj nie osiągał minus siódmej.

Widok był zachwycający. Za każdym ruchem palców Deana usiana plamami tarcza zmieniała barwę: chwilami stawała się czerwonokrwista, potem pomarańczowa, żółta, wreszcie przechodziła niemal w seledyn. Korona i protuberancje również zmieniały barwę, a jednocześnie jakby trochę pojaśniały, w porównaniu z tarczą, zwłaszcza z tej strony, gdzie błyszczała wspaniała erupcja.

Właśnie ona nadawała uroku zmieniającemu się w oczach kolorytowi gwiazdy.

Na małym pomocniczym ekranie widniał czarny krążek otoczony jasną aureolą blasku. Umożliwiał on obserwację korony gwiazdy przy normalnej jasności. Ta zachwycająco piękna korona była nieczuła na potok zmian barw i jasności zalewający główny ekran…

Tymczasem widoczna na głównym ekranie erupcja rozprzestrzeniła się z olbrzymią prędkością, osiągając z jednej strony brzeg widocznej tarczy. Teraz z wolna wysunęła się również zza czarnego krążka na ekranie pomocniczym.