Nie wszyscy byliśmy zachwyceni brzmieniem tego słowa, ale nie potrafiliśmy nic lepszego wymyślić.

Zoe zaproponowała nazwę Sel (od Selene — imienia bogini Księżyca) dla maleńkiego satelity Urpy, na którym mieliśmy założyć centralną bazę.

— Wobec tego dla planety I proponuję nazwę Tema, od Terra i Mars — podsunął Allan.

Przystąpiliśmy do projektowania dalszych imion planet. Niestety, słoneczny arsenał nazw został wyczerpany. Temperatura na planecie IV była już niższa nawet od ostatniej pozaplutonowej planety słonecznej. Zaczęliśmy tworzyć dość sztuczne konstrukcje, gdy — wreszcie Kora wystąpiła z bardzo prostą i logiczną propozycją, aby nazwy planet od IV do VII nawiązywały do warunków tam panujących, wyrażonych w języku łacińskim. Nie było sprzeciwu i tak: „zimną” planetę IV nazwaliśmy Frigidą, pokrytą lodem planetę V — Glacją, ciemną, bogatą w kratery planetę VI — Umbrą, pogrążoną zaś w mrokach wiecznej nocy planetę VII — Noktą.

Proxima _2.jpg

Rysunek 3 Przemieszczanie się Tolimana na tle gwiazdozbiorów: Centaur, Waga zbliżania się Astrobolidu do Proximy

2 stycznia 2535 roku statek nasz wylądował na księżycu Urpy. W tym samym dniu po raz pierwszy w życiu poczułam pod stopami twardy grunt planety. Prawdziwej planety! Dla mnie, urodzonej na sztucznej wyspie kosmicznej — Celestii, było tp głębokie przeżycie.

Siedzieliśmy w klubie, przypięci do foteli, a na ekranie telewizyjnego okna rosła w oczach powierzchnia globu.

— Uwaga! Zaraz oś zetknie się ze skałą — usłyszeliśmy głos Wiktora czuwającego w centrali automatycznego pilota. — Uwaga! Skała się topi! Już iglica zagłębiła się na pół metra. Metr.'.. dwa… trzy… cztery… pięć… sześć metrów! Uwaga! Zaraz'silnik przestanie pracować.

Odczuliśmy łagodny wstrząs.

To kula Astrobolidu, podobna teraz do gigantycznego bąka, oparła się na „nodze” wtopionej w skałę planetki.

Dean podniósł się z fotela nie ukrywając podniecenia.

— Jeszcze kilkanaście minut — zwrócił się do niego Wik przez telepro-jektor. — Niech skała dobrze zakrzepnie.

Dean krążył nerwowo po klubie.

Mnie również te ostatnie minuty oczekiwania dłużyły się ogromnie. Gdy Wiktor oświadczył wreszcie, że można opuścić statek, byłam jedną z pierwszych w śluzie.

I oto znalazłam się twarzą w twarz ź przyrodą tego małego świata, który nie jest dziełem człowieka jak Celestia i Astrobolid. Zdawało mi się, że śnię. Spłynął na mnie jakiś nieznany, dziwny czar, a jednocześnie doznałam niejasnego uczucia zawodu, że pustynny karajobraz Sel odbiega daleko od bajkowej wizji planety Juventy, o której jako mała dziewczynka słuchałam opowiadań i marzyłam, by zaznać na niej niezwykłych przygód. Potem owładnął mną niepokój. Ale trwał krótko. Przezwyciężyła go nieprzeparta ciekawość i żądza poznania tego tajemniczego, obcego świata. Trudno zresztą wyrazić słowami wszystko, co wówczas przeżyłam.

Jedno mogę powiedzieć: odczułam tę chwilę jakoś inaczej, niż się spodziewałam. To samo mówił później Dean.

Marzenia młodości pozostawiają głęboki ślad na całe życie… Potwierdza to zresztą przykład Allana i Zoe. Oni, podobnie jak my dwoje, nigdy nie byli na Ziemi, a jednak stwierdzili, że rzeczywistość zgodna była w ogólnym zarysie z obrazem Sel, jaki powstał przedtem w ich wyobraźni. Ale oni wychowali się na Astrobolidzie, wśród ludzi, którzy znali prawdę o wszechświecie, jeszcze daleką od doskonałości, ale zawsze prawdę…

ZAGADKA ROZBITEJ PLANETY

(Ze wspomnień Daisy Brown)

Sel, luty 2535

W miejscu, gdzie miesiąc temu wśród nagich skał u podnóża stromego wzniesienia widniała tylko świecąca żółto kula Astrobolidu — w ciągu niewielu dni wyrosły dwie długie, ruchome hale. W nich rozpoczęły pracę przywiezione w Astrobolidzie podstawowe zespoły uniwerproduktorów. Kierowane przez Jaro, Zinę, Wika, Suzy i Czin, rozbudowują one teraz w szybkim tempie naszą centralną bazę wytwórczą, laboratoryjną i mieszkaniową.

Otoczenie wzgórza ulega z godziny na godzinę gruntownym zmianom. Rodzą się coraz to nowe pawilony, podobne do wrośniętych w skały odwróconych czasz. Jedynie Astrobolid, wirujący na wtopionej w skałę długiej „nodze”, pozwala odnaleźć miejsce naszego lądowania. Sypiamy i jadamy jeszcze w statku, ale głównie dlatego, aby nie przyzwyczajać zbytnio mięśni do niewielkiego ciążenia, panującego tu, na Sel.

Przedwczoraj ruszył wielki zespół surowcowy uniwerproduktorów, podobny zewnętrznie do dzwonu. W dzwonie tym zachodzi przemiana pierwiastków, z których składają się skały planety, na żądane metale, stopy i masy plastyczne. Przyćmiewa on białym żarem topionych minerałów blask Proximy i ogromnej, niemal nieruchomo zawieszonej nad naszymi głowami tarczy planety Urpa.

Sel obiega Urpę w czasie równym swemu obrotowi wokół osi i stąd, podobnie jak ziemski Księżyc, odwraca się do niej tylko jedną stroną. Ponieważ właśnie po tej stronie założyliśmy bazę, Urpa świeci tu nam stale niemal w zenicie, zmieniając tylko fazy. Jest ona tak blisko, że bez trudu gołym okiem można podziwiać olbrzymie płyty lodowców, morza, a nawet większe jeziora ciekłych gazów — tlenu i azotu.

Obserwuję też często maleńki cień Sel, jak wędruje po powierzchni planety.

Znacznie bardziej od lodowatej Urpy interesuje mnie jednak Tema, gdzie stwierdziliśmy niezbicie istnienie oaz roślinności, i to bogatej. Niestety, na razie możemy podziwiać Temę z daleka, jako jasną wieczorną lub poranną gwiazdę.

Moja praca ogranicza się do sporządzania dokładnych map naszego księżyca. Średnica Sel jest nieduża — wynosi około 200 kilometrów. Powierzchnia wykazuje na każdym kroku ślady gwałtownego krzepnięcia oraz uderzeń meteorytów. Temperatura waha się tu od minus 180 °C do minus 250 °C. W okolicach bazy jest jednak cieplej na skutek pracy naszych przetwórni, a zwłaszcza zespołu surowcowego.

W drugim tygodniu pobytu na Sel zakończyłam sporządzanie map. Teraz przede wszystkim uczę się. Wszyscy zresztą poświęcamy niemal cały wolny czas na pogłębianie naszych wiadomości.

47

W ciągu stu trzydziestu lat naszej podróży nauka, technika i kultura na Ziemi zrobiły kolosalny skok naprzód. Kiedyś poziom Astrobolidu wydawał się dla Celestian nieosiągalną wyżyną wiedzy ludzkiej. Dziś nasz Astrobolid jest w oczach ludzi zamieszkujących Ziemię zabytkiem muzealnym.

Weźmy jako przykład choćby uniwerproduktory. Nawet Brabec i Sokolski tylko ogólnie orientują się w konstrukcji tych nowych automatów produkcyjnych. Otrzymaliśmy z Ziemi całkowicie opracowane plany (a ściślej — instrukcje) dla naszych starych „uniwerów” i budowa nowych odbyła się niemal zupełnie bez udziału konstruktorów. Zadania ich ograniczyły się wyłącznie do wyznaczenia miejsca bazy i przekazywania ogólnych instrukcji. Nawet dostosowania urządzeń do warunków terenowych dokonały automaty.

— Musimy się teraz wiele uczyć od naszych maszyn — śmiał się Wiktor, gdy pytałam go, jak sobie da radę z nową techniką. — Gdyby nie nasz niski poziom fachowy, moglibyśmy ruszyć na podbój Układu Proximy przynajmniej o miesiąc wcześniej.

Nie mniej od działania nowych automatów zadziwia mnie ogromne tempo odrabiania zapóźnień naukowo-technicznych przez mych towarzyszy. Nie mówię już o Andrzeju, Mary lub Igorze, ale weźmy taką Suzy czy Zinę. Chwilami ogarnia mnie strach, że chyba nigdy nie potrafię ich dogonić. A przecież i moja wiedza rozszerza się z każdym dniem niepomiernie. Może przyczyną jest to, że, jak dotąd, nie potrafię zdecydować się w wyborze specjalności naukowej.

Na naszą przymusową jednostronność narzekają często Mary i Igor, gdy po kolacji dyskutujemy nad najnowszymi osiągnięciami nauki i kultury XXVI wieku. Twierdzą, że nawet jeśli w ciągu kilku najbliższych lat zdołamy uzupełnić wiedzę fachową i ogólną, wątpliwe jest, czy potrafimy wczuć się w pełni w atmosferę epoki, i dopiero po powrocie na Ziemię będziemy musieli uczyć się tam żyć.