To mówią oni, dzieci Ziemi, ludzie XXV wieku, a cóż dopiero myśleć o mnie i Deanie — Celestianach.

Sel, marzec — maj 2535

Na skalistym wzgórzu, otoczonym ze wszystkich stron zabudowaniami centralnej bazy, wznosi się w niebo wysmukła, metalowa wieża, zakończona przezroczystą kulą. W kuli tej, podobnej z daleka do bańki mydlanej lub choinkowego cacka, spędzają codziennie długie godziny astrofizycy i planetolodzy wyprawy. Toczą się tam też nieustannie dyskusje i spory wokół coraz bardziej zaskakujących wyników obserwacji i obliczeń dotyczących ruchu planet i planetoid tworzących Układ Proximy. Rzuciły już one nie tylko nowe światło na pochodzenie planetoid, ale także postawiły szereg niepokojących znaków zapytania nad przyszłością układu planetarnego.

W Układzie Proxi” my krąży bardzo wiele planetoid. Orbity wykazują duży rozrzut. Z analizy ruchu kilkuset większych planetoid zdaje się wynikać, iż około 1980 lat temu doszło do rozpadu globu, którego szczątki krążą teraz wokół Proximy. Ale obliczenia wskazują nie na jedno, lecz na trzy miejsca katastrofy i to właśnie jest przedmiotem sporu. Jedno z tych miejsc zlokalizowano w pobliżu orbity Nokty, drugie w okolicach orbity Urpy, trzecie — w bardzo małej odległości od orbity Primy. Sprawa jest wyjątkowo tajemnicza.

Co więcej, nie brak dowodów, że Układ Proximy jest niestabilny. Nie chodzi tylko o oddziaływanie grawitacyjne Primy (blisko dwa razy masywniejszej od Jowisza) na Urpę i Frigidę. Nokta w swej wędrówce przecina orbitę Umbry, i to prawie w tej samej płaszczyźnie. Możliwe jest zderzenie tych dwóch planet po 164 obiegach Umbry, to znaczy — za około 8155 lat obie planety znajdą się w niebezpiecznej odległości od siebie. Te wyniki obliczeń są bezsporne.

Wyliczono również wstecz moment, kiedy planety te znajdowały się w pozycji grożącej zderzeniem, bądź poważną perturbacją. Chodzi o granicę czasu, w ciągu którego Nokta i Umbra krążą po swych obecnych orbitach. Okazało się;

że około 4040 lat temu był taki moment. Istnieje jednak i drugi, bardziej dyskusyjny dowód braku stabilności Układu Prosimy. Tema w punkcie podgwiezd-nym dochodzi niemal do granicy Roche'a[14] i muszą tam działać ogromne siły przypływowe. Trudno sobie wyobrazić, aby Tema krążyła po takiej orbicie przez miliony lat. Powinna się albo oddalić od Proximy, albo ulec katastrofie Andrzej wysunął obiekcję, czy można w tych warunkach lądować na Temie. Ostateczna decyzja ma zapaść po przeprowadzeniu dokładniejszych obliczeń.

Te pasjonujące wszystkich zagadnienia sprawiały, że obserwatorium stało się w tym czasie pracownią najczęściej odwiedzaną przez członków innych zespołów badawczych. Stałym gościem była tam także Zoe. Magnes stanowiło nie tylko zainteresowanie toczonymi tam dyskusjami, lecz również chęć pogłębienia wiadomości z dziedziny astronomii, niezbędnych z praktycznych względów każdemu uczestnikowi ekspedycji.

Ostatnio niemal codziennie zaglądał do obserwatorium Kalina. Nym śmiał się, że Wład bywa tam głównie po to, aby przeszkadzać Zoe w nauce. W rzeczywistości ciągnęło go do wieży coś znacznie poważniejszego niż chęć spotkani?. dziewczyny. W drugim miesiącu po wylądowaniu Astrobolidu na powierzchni Sel Nym dokonał odkrycia, które na długie tygodnie wprowadziło Włada w stan podniecenia.

Tego pamiętnego wieczoru, gdy zasiedliśmy jak zwykle wszyscy razem do kolacji, Wład zjawił się ostatni. Zdarzało mu się to zresztą dość często — kiedy przejął się jakąś pracą, zapominał o całym świecie. Wszedłszy do jadalni, nie zwrócił w pierwszej chwili uwagi, iż zebrani spoglądają na niego jakoś zagadkowo. Usiadł, sięgnął po napój i naraz ręka jego zatrzymała się w pół drogi,

Przed nim, oparta o szklankę, stała fotografia przedstawiająca w powiększeniu barwny obraz widma jakiejś smugi gazu. Władowi krew napłynęła do twarzy.

— Co to? — zapytał zmienionym głosem.

— Meteor węglowy — odrzekł Nym z błyskiem w oczach. Kalina pochwycił łapczywie zdjęcie, zerwał się z krzesła i podbiegł do astrofizyka.

— Skąd? Gdzie?

— Przed dwiema godzinami automat, badając skład chemiczny meteorów wpadających w atmosferę Urpy, dokonał tego zdjęcia.

— I to naprawdę węgiel? — Wład zdawał się nie dowierzać szczęściu. Czyżby tu miał znaleźć potwierdzenie swego odkrycia z roku 2402?

— Tak, nie ulega wątpliwości, że był to meteor węglowy — potwierdził Nym. — Co prawda nie antracytowy. Zbyt duży procent wodoru. Zresztą zapytajmy Henga.

Wład pośpiesznie podał zdjęcie.

— Zupełnie zgadzam się z tobą — rzekł krótko chemik, przyglądając się fotografii.

— A więc miałem rację, że mogą istnieć meteory węglowe! Naprawdę wtedy widziałem antracytowy meteor. Naprawdę! — powtarzał patrząc na kolegów roziskrzonym wzrokiem.

Andrzej uśmiechnął się i zrobił niezdecydowany ruch głową.

— Powiedzmy…

— Czyżbyś jeszcze wątpił? Przecież Heng… Andrzej znów się uśmiechnął.

— Nie o to chodzi. Nigdy też nie wątpiłem, że gdzieś we wszechświecie mogą istnieć tego rodzaju meteory. Mogło przecież gdzieś nastąpić rozbicie globu, na którym istniało życie i gromadziły się pokłady węgla. Przyczyny mogły być różne, na przykład zderzenie się z inną planetą. Wydaje się to oczywiście nieprawdopodobne w warunkach ustabilizowanego układu planetarnego, ale właśnie Układ Proximy wykazuje cechy nieustabilizowania. Może nawet jakiś kataklizm nastąpił tu stosunkowo niedawno. W każdym razie pojawienie się meteoru węglowego sugeruje, że rozbiciu uległa planeta, na której istniało kiedyś życie.

— To chyba jest pewne — zaperzył się Wład.

— Źle się wyraziłem. Oczywiście, jest prawie pewne, że meteor ten zawierał węgiel organicznego pochodzenia. Ale katastrofa niekoniecznie musiała nastąpić w Układzie Proximy.

— Gdybyśmy znali prędkość tego meteoru, można by określić, czy należał do układu, czy też był pochodzenia międzygwiezdnego — zapalił się Kalina.

— Tak, ale tych danych nie mamy. Podobnie, gdybyś wówczas na Ziemi udowodnił nawet, iż sfotografowałeś meteor węglowy, nie oznaczałoby to bynajmniej, że owa planeta pokryta roślinnością należała do Układu Słonecz

nego. Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. Ta grudka węgla przywędrowała raczej z zewnątrz.

— Może właśnie stąd? — wtrąciła cicho Suzy.

— Może… — skinął głową Andrzej. — To oznaczałoby, że katastrofa nastąpiła co najmniej trzydzieści do dwudziestu tysięcy lat temu. W przeciwnym wypadku, przyjmując średnią prędkość meteoru 40—60km/s, nie zdążyłby on dolecieć do Słońca.

— Jeśli zdołamy określić, kiedy nastąpił kataklizm, to w pewnym stopniu znajdziemy odpowiedź na to pytanie. Ale na razie nie wiemy nawet, czy zmiana orbit Nokty i Temy zbiega się w czasie z katastrofą owej tajemniczej planety.

— Ach, gdyby tak udało się złapać jakąś większą bryłę węgla albo odłamek innej skały pochodzenia organicznego! — wtrąciła Zoe entuzjastycznie.

— Tak! — podchwycił Kalina. — Musimy złowić taki meteoryt! Zastanawiał się chwilę i naraz oczy mu zabłysły.

— Już wiem… Tak. To musi się udać. Pomożesz mi, Jaro? — zwrócił się do Brabca.

— Oczywiście — uśmiechnął się życzliwie konstruktor.

— Musi się udać — powtórzył Wład. — To, zdaje się, będzie nawet prosta sprawa…

Złowienie meteorytu węglowego nie było tak łatwe, jak sądził w pierwszej chwili Kalina. Istota trudności tkwiła jednak w rzadkości zjawiska, a nie w problemach technicznych. Zarówno postęp w budowie automatów, jak i najnowsze metody analizy chemicznej na odległość zapewniały niezawodność urządzenia, skonstruowanego według projektu Kaliny przez Jara i Zinę. Urządzenie było w stanie wykryć pojawienie się bryłki materii, o średnicy nawet mniejszej niż l mm, w odległości kilkudziesięciu kilometrów. W zasadzie jednak został nastawiony na nieco większe bolidy, przelatujące w odległości kilkunastu tysięcy kilometrów, i to tylko takie, które nie spadały na powierzchnię Sel, lecz przebiegały obok. Nim meteor zdążył uciec z pola widzenia, automat stwierdzał jego skład chemiczny. Jeśli był to bolid o znacznym procencie węgla lub węglanu wapnia, samoczynne urządzenie włączało następny z kolei zespół automatów, przekazując mu równocześnie dane dotyczące położenia, kierunku i prędkości lotu meteoru.