Изменить стиль страницы

Jedynym zgrupowaniem krzemowych bakterii na Srebrnym Globie był rejon Pamięci Wieczystej. Nikt się nawet nie domyślał, w jaki sposób Silihomidzi stwierdzili, że ten wielki mózg, będący w budowie, nie uległ zniszczeniu jako taki, a jego ogniwa kierowniczo-dyspozycyjne można odtworzyć. Wydawało się pewne, że mają oni dane dotyczące stopnia uszkodzeń i wiedzą, ile czasu zajęłoby ludziom naprawianie ich. Na to wskazywało szaleńcze tempo ataku.

Najwidoczniej Silihomidzi w pełni zdawali sobie sprawę ze słabości ludzi, którzy rozporządzając nowoczesną techniką, jednak nie mogli odeprzeć zmasowanego biologicznego ataku, w błyskawicznym tempie przeobrażającego strukturę zewnętrznej skorupy Ziemi, a co za tym idzie także warunki klimatyczne. Krzemowcy pojmowali istotę i znaczenie faktu, że Pamięć Wieczysta jest nieczynnym wielkim mózgiem, jedynym narzędziem w Układzie Ziemi mogącym odeprzeć ich inwazję. Miała bowiem rozległy bank informacji zebranych przez niezliczone przyrządy i zespoły mido, a dotyczących silikoków, ich wymagań życiowych, odporności na działanie bodźców fizykochemicznych oraz rodzaju i zakresu twórczych możliwości. Prawdopodobnie Silihomidzi orientowali się również, że Pamięć Wieczysta zna granice ich zdolności wytwarzania mikrobów różnych gatunków zależnie od zadań, jakie im wyznaczają.

Akcja zaczęła się prawie równoczesnym uruchomieniem dwóch wulkanów oddalonych kilkanaście kilometrów od głównych urządzeń Pamięci Wieczystej. Nie usypały one typowych stożków, gdyż takie wybuchy na Księżycu, w warunkach rozrzedzenia atmosfery przypominającej próżnię, znacznie odbiegały od podobnych erupcji na Ziemi. Pyły i gazy wydobywające się z krateru ulegały niemal natychmiastowemu rozproszeniu. Niszcząco działały przede wszystkim wypływające potoki lawy, która rozprzestrzeniała się znacznie szybciej niż w silniejszym polu ciążenia na Ziemi.

W drugim dniu rozruchu sił wulkanicznych powstały trzy dalsze kratery oraz długa półkolista szczelina. Wystarczyło to, by najwyżej w ciągu tygodnia lawa zalała obszar Pamięci Wieczystej. Gorące strumienie magmy, kierowane z żelazną konsekwencją przez Silihomidów, okrążały urządzenia wielkiego mózgu. Pierścień ten zamknął się dosyć szybko i jedynie dzięki znikomym różnicom wzniesienia nie zdążył przekształcić się w rozżarzone jezioro.

Gdy Lu przybył na miejsce, zastał dramatyczną sytuację. Najbliższy, wprawdzie na-der powoli sunący, język lawy oddalony był zaledwie o półtora kilometra. Z przeciwnej strony nieustępliwie nadciągały dwie rzeki magmy, których połączenie się, spodziewane każdej godziny, przyspieszyłoby ostateczną katastrofę. Nadto znaczne stężenie promieniowania kazało przypuszczać, że bezpośrednio pod terenem Pamięci Wieczystej destrukcyjna działalność silikoków drąży skały, by je stopić i wydobyć lawę na zewnątrz.

To przesądziłoby błyskawicznie o klęsce ludzi. Zadanie nastręczało jednak olbrzymich trudności. Mido umiejscowiło budowę tego supermózgu na wzgórku wyjątkowo twardych, trudno topliwych skał. Dlatego, chcąc nie chcąc, najeźdźcy musieli okrążyć obiekt, wcale zresztą nie poniechawszy prób uderzenia od spodu. Najwidoczniej zdawali sobie sprawę, że póki można uruchomić Pamięć Wieczystą, ludzie mają duże szanse zwycięstwa.

Lu zajął miejsce zdemolowanych ogniw dyspozycyjno-kierowniczych. Kilka połączeń z aparaturą sztucznego mózgu uruchomił prowizorycznie, metodą bezprzewodową. Zużył na to znaczną część energii porozumiewawczego pola, które zapewniało mu stałą łączność z A-Cisem. Użycie tego kanału było konieczne wskutek zbyt silnych zakłóceń, jakim ulegał naturalny odbiór Lu, czyli z wykorzystaniem zmysłu radiowego. Promieniotwórczość wzrastała bowiem z każdą minutą.

Lu nie miał przedziału fal radiowych zastrzeżonego dla rozmowy z A-Cisem. Toteż zanim przeszedł na ten zakres fal ultrakrótkich, w którym panował względny spokój, nasłuchał się niechcący rozmaitych dosadnych wynurzeń, między innymi o A-Cisie, o pomocy urpiańskiej, także o sobie samym.

Większość z nich szokowała go. Lu bowiem znacznie słabiej niż inni ludzie zdawał sobie sprawę z niechęci, a częstokroć nawet zapiekłej nienawiści skierowanej przeciw Urpianom. Wynikało to stąd, że Urpian rozumiał znacznie lepiej niż ktokolwiek na Ziemi.

Gruntownie znał pobudki, które skłaniały Urpian w początkowej fazie zetknięcia się z ludźmi do przekształcenia ich psychiki; sam przecież stanowił wstępne tego ogniwo. Były to posunięcia bezinteresowne, obliczone na źle pojętą korzyść ludzi. Zgłębiwszy ten problem, Urpianie uznali swój błąd i wycofali się. Lu pojmował aż nadto, że w zamierzeniach kosmitów z Juventy nie leży narzucanie ludziom swojej woli. Ale dopiero teraz przekonał się z przypadkowo podsłuchanych rozmów, jak wielu nie dowierza szczerości urpiańskich poczynań.

Lu dziwił się nastrojom dobrze zrozumiałym również przez tych, którzy ich nie podzielali. Niewątpliwie odrębność jego psychiki przeszkadzała mu ogarnąć w pełni, czym była dla ludzi wywalczona w ciągu stuleci swoboda jednostki i do jakich stanów uczuciowych mogła ich przywieść każda obawa ograniczenia wolności, kontrolowanie jej, ujęcie w ramy kanonów i przepisów.

Wprawdzie wiedział, że to wyjątkowe uczulenie wywodziło się z historycznych doświadczeń: z ogromu bólu, upokorzeń i niepotrzeb-nych śmierci w dramatycznej dobie desperackich, nierównych zmagań o obalenie bezdusznych ustrojów totalitarnych, w których władcy, stawszy się najbardziej zwyrodniałą plutokracją w dziejach świata, w miodoustnych sloganach szermowali dobrem mas, a w rzeczywistości kurczowo bronili swoich ciasnych przywilejów, prześcigając się w cynizmie i okrucieństwie. Ale co innego tylko wiedzieć o tym, a co innego czuć każdym uderzeniem serca. To, co na Ziemi stanowiło najgłębszy sens istnienia, było dla Lu tylko wiedzą książkową.

Jeszcze mniej pojmował niechęć do pomocy urpiańskiej z pobudek emocjonalnych. Prócz niedowierzań i obaw o podstęp, odbijających się w częstym nazywaniu Pamięci Wieczystej koniem trojańskim, co jeszcze dało się jakoś zrozumieć, padały zgoła irracjonalne opinie, że przyjmowanie pomocy od tak obmierzłych stworów hańbi ludzką godność. Ktoś inny odpierał taki zarzut przypominając, że sześć wieków wcześniej u podstaw odrzucania darwinizmu tkwił bezrozumny wstyd przed przyjęciem teorii o pochodzeniu ludzi ze wspólnego pnia z małpami; sto lat później w różnych ankietach pobrzmiewały tak samo niepojęte opory przeciwko przyjęciu do przeszczepu serca od nieżyjącego dawcy; i tak dalej…

To rozognienie umysłów było dla Lu tym bardziej dziwne, że zarówno na Ziemi, jak na Księżycu sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Wiedział od A-Cisa, iż Centralny Instytut Zwalczania Inwazji, broniony ostatkiem sił przez bohaterskie hufce ochotników, mimo wielkich ofiar padnie lada godzina. W trzeźwym umyśle Lu na pierwszy plan wysuwał się los sześciu miliardów ludzi, których — w razie ostatecznego podboju Ziemi przez krzemowców — czekała śmierć w gorejącym kotle planety, jakby żywcem przeniesionym z płócien starożytnych mistrzów przedstawiających legendarne piekło.

Tłum wrzał coraz bardziej. Wydawało się, że specjalne grupy patrolują cały obszar wokół głównej budowli. Chodziło o to, by nie dopuścić A-Cisa. Tak samo chciano zapobiec przybyciu Lu. Ponieważ jednak nikt go nie znał, spokojnie wylądował on opodal i niepostrzeżenie przedostał się przez ciżbę ludzką.

Wejście Lu do kabiny dyspozycyjnej, gdzie przebywał Ber w otoczeniu kilkunastu mężczyzn, nie zwróciło niczyjej uwagi. Tak samo nie rzucał się w oczy jego kontakt radiowy z A-Cisem, gdyż była to rozmowa bardzo szczególna, pozbawiona słów, a nawet jakichkolwiek dźwięków słyszalnych dla ludzkiego ucha.

Przywróceniem zniszczonych połączeń kierował w gruncie rzeczy Urpianin, lecz wobec blokady wejścia przez tłumy zebrane pod Pamięcią Wieczystą musiał to czynić na odległość, z Astrobolidu. Dzięki pomocy dublomózgu mógł jednocześnie instruować zespoły mido w ich współdziałaniu z ekipą zajętą uruchamianiem tego supermózgu oraz pomagał Lu w rozwiązywaniu skomplikowanych zadań technicznych.