Изменить стиль страницы

— Krzywdzisz A-Cisa. Krzywdzisz Urpian. Urpianie w ogóle nie umieją się obrażać. Zemsty też nie znają. Ani pogardy, ani nienawiści, ani żadnych uczuć.

Ber zdrętwiał. Poprzedni niepokój, który zawładnął nim od chwili wylądowania Lu na Księżycu, teraz wzrósł niepomiernie. Poczuł się okropnie. Nagi, zwierzęcy strach przeszył go do szpiku kości. Wtedy Lu powiedział bardzo łagodnie:

— Bądź spokojny. Wcale się nie bój. Zapomniałeś, że czytam w twoich myślach. A przecież to nie szkodzi. Przyzwyczaisz się, uznasz za całkiem zwyczajne. Ber wciąż nie mógł ochłonąć z wrażenia.

— Tak — rzucił z wysiłkiem.

Lu delikatnie położył swoje dłonie na dłoniach Bera.

— Uspokój się — powiedział miękko. — Przywykniesz do takiej rozmowy. Możesz milczeć, jeśli jesteś zmęczony. Będę odpowiadał wprost na twoje myśli. Nic nie szkodzi, że ja mogę to, czego ty nie możesz.

Nagle, przechwyciwszy myśl Bera, powiedział znacznie ostrzej:

— Jestem takim samym człowiekiem jak ty. Bez żadnej różnicy w sprawach kluczowych. Zlituj się — podniósł głos — opamiętaj się, zrozum, że przecież ja nie jestem Urpianinem! Co ci przychodzi do głowy! We mnie jest ludzki świat uczuć. Przyjacielu, ja potrafię kochać wraz z ludźmi i wraz z ludźmi nienawidzić.

Bernard wstał gwałtownie. Podszedł do Lu i bez słowa pocałował go w oba policzki.

— A jednak ty wciąż jeszcze nie ufasz mi całkowicie — rzucił Lu po chwili w odpowiedzi myślom Bera. Zapanowało kłopotliwe milczenie. Lu znowu podniósł się i wypowiedział dobitnie;

— Przysięgam!

— A gdyby Urpianie musieli zginąć, także byś nas nie zdradził? — zapytał Ber stanowczo.

— Urpianie nie muszą ginąć.

— Ale gdyby…

— Przysięgam! — przerwał Lu.

Księżyc drżał w posadach. Z pękającej jego skorupy wylewały się — wprawdzie tylko w jednym rejonie — ogniste rzeki lawy. Po miliardach lat zastoju, w czasie których słaba działalność wulkaniczna — między innymi w kraterze Alfonsa — tylko czasami ledwo zaznaczała się — silikoki wznowiły ją z dnia na dzień, od razu z niebywałą gwałtownością.

Przez długi czas Księżyc był wolny od krzemowych mikrobów i wydawało się, że nie zdołają nań przeniknąć. Dla większego bezpieczeństwa na czas wojny kosmicznej zamknięto tamtejsze bazy naukowe i przetwórnie surowców. W jedynym czynnym kosmoporcie obok budowy Pamięci Wieczystej obostrzono zasady kontroli i dezynfekcji, zwłaszcza po wypadku zawleczenia silikoków na Wenus.

Teraz wtargnięcie tych bakterii na Srebrny Glob powszechnie łączono z ucieczką jeńca przetrzymywanego w Szarotce. Wprawdzie potem przez długi czas na Księżycu był spokój. Kiedy stwierdzono nań obecność silikoków, nie przejawiały większej aktywności, a tylko — jakby przygotowując grunt do późniejszego natarcia — w rejonie Pamięci Wieczystej przeniknęły w skały tak głęboko, że nie można było ich się pozbyć bez wysadzenia w próżnię bombą wodorową całej okolicy wraz z tym budowanym obiektem. Trzeba więc było dać im spokój. Choć nie znaleziono ani zbiega, ani jego pojazdu, późniejszy rozwój wydarzeń wskazywał, iż poleciał on na Księżyc, a dla zmylenia czujności ludzi pogrążył Szarotkę w umyślnie wytopionym stawku magmy, co łatwo mogło pozostać nie zauważone.

Cybernetyczne ekspertyzy sugerowały, że księżycowy Silihomid — może z pomocą wyprodukowanych na poczekaniu współtowarzyszy, co w tym gatunku ponoć przebiegało z niewiarygodną szybkością — przygotował generalną ofensywę, której wyłącznym celem było zniszczenie Pamięci Wieczystej. Musiał mieć dobre pojęcie p przeznaczeniu tej wznoszonej budowli, bo na całym Księżycu tylko ona go obchodziła. Inne zagospodarowane placówki — chwilowo opuszczone, lecz nie rozmontowane — w ogóle nie były atakowane.

Pozostawało kompletną zagadką, jak działał wywiad naukowy Silihomidów. Chcąc posiąść tak szczegółowe wiadomości o urządzeniach cywilizacyjnych na obcym globie, ludzie musieliby powołać instytuty zaopatrzone we wszechstronne laboratoria, a potem zdobyty materiał informacyjny przetwarzać oraz interpretować za pomocą potężnych komputerów. Znane technologie Silihomidów miały charakter czysto biologiczny: wytwarzali bardzo różnorodne bakterie krzemowe i zlecali im — niby żołnierzom rozmaitych rodzajów broni — wykonywanie wielkich, nader złożonych programów.

Było to tak dalekie od ludzkich metod opanowywania świata, że niechętnie dawano temu wiarę. Zwłaszcza po najświeższym zmasowanym uderzeniu silikoków, równocześnie na wszystkie wytypowane cele strategiczne Ziemi i Księżyca, wrogowie korzystania z pomocy urpiańskiej zaczęli coraz głośniej przebąkiwać, że krzemowcy nie poradziliby sobie z tym zadaniem, gdyby zespoły mido nie pracowały dla nich. Niektórzy uczeni natomiast podejrzewali, iż Silihomidzi jakimiś kanałami przechwytują polecenia bez woli i wiedzy A-Cisa. On sam, zapytany o to, oświadczył, że prawdopodobieństwo takiej wpadki jest znikome, ale różne od zera. Wypowiedź ta wywołała sporo mylących, a często również tendencyjnych komentarzy.

Ostatecznie przyjęło się przypisywać te sukcesy geniuszowi Silihomidów, nie precyzując, co należy rozumieć pod pojęciami: fenomenalna sprawność umysłu, technologia biologiczna, wywiad czy jeszcze inne, nie rozpoznane bądź nawet zgoła nie przeczuwane czynniki.

Z komputerowych analiz wynikało, że plan generalnej ofensywy, zmierzającej do wypłoszenia ludzi z układu Ziemia—Księżyc w ciągu niewielu dni, powstał już w dwie lub najdalej trzy godziny po sparaliżowaniu ogniw dyspozycyjnych Pamięci Wieczystej przez rozgorączkowany tłum. Widoczne efekty wystąpiły nazajutrz, a trzeciego dnia przyszło desperacko walczyć ze zmasowanymi szturmami bakterii krzemowych. Ge-nialność Silihomidów — niezależnie od tego, na czym była oparta — poświadczyło znakomite rozeznanie ogólnej sytuacji w obozie nieprzyjaciół, pozwalające dostosować do niej kierunki uderzenia. Wszystkie armie silikoków natarły równocześnie, usiłując jak najszybciej zniszczyć ważniejsze instytuty naukowe, węzły komunikacji wewnętrznej i międzyplanetarnej, dawne metropolie oraz świeżo założone obozy emigrantów mających się przenieść na Wenus.

We wszystkich przypadkach wielkość sił rzuconych do boju oraz zaciekłość szturmu były wprost proporcjonalne nie tyle do sił obrońców, co raczej do znaczenia danej placówki dla ludzi. Dworce kolejowe, lotniska i porty morskie atakowane były z mniejszym impetem niż cztery kosmoporty, które mimo bohaterskiej obrony i licznych ofiar padły sukcesywnie w pierwszych trzech dniach bitwy o Ziemię. Wprawdzie rakiety księżycowe niektórych typów, zdolne od biedy polecieć również na Wenus, mogły wyzyskiwać nawet zaimprowizowane pola startowe, lecz były to małe pojazdy; planowane wywiezienie reszty ludzkości nagle stanęło pod znakiem zapytania. Było to tym ważniejsze, że musiano pospiesznie ewakuować wszystkie wielkie skupiska ludzkie, natarczywie nękane naporem sił wulkanicznych. Rozpoczęło się bezładne koczowanie wielomilionowych grup w jakim takim rozproszeniu, bo każde zwarte obozowisko byłoby celem kolejnej napaści silikoków.

Jedynym słabym punktem w generalnym planie strategicznym Silihomidów wydawało się z początku oszczędzenie Centralnego Instytutu Zwalczania Inwazji. Wprawdzie położony wysoko w Górach Skandynawskich zdawał się szczególnie bezpieczny, lecz mimo to dziwił brak jakichkolwiek prób choćby niepokojenia tak groźnego wroga wzrastającą promieniotwórczością okolicy. Adwersarze przyjęcia pomocy urpiańskiej tryumfowali wtedy podwójnie: że strategia Silihomidów nie jest aż tak nieomylna, za jaką uchodzi, oraz że kluczowa baza do walki z nimi, świetnie wyposażona w specjalistyczne laboratoria i wielkie komputery, z powodzeniem zastąpi zarówno zespoły mido, jak nawet Pamięć Wieczystą.

Te przypuszczenia okazały się niestety mylne. Niebawem pojawiły się poważne poszlaki wskazujące, że najeźdźcy wcale nie przeoczyli tej szansy, tylko przyczaili się, by, być może, nie osłabić antyurpiańskich nastrojów, dopóki odbudowa Pamięci Wieczystej była jeszcze możliwa i jak miecz Damoklesa wisiała nad ich głowami. Dopiero gdy wiele przegranych bitew na różnych kontynentach wywołało już znaczne zamieszanie, dotkliwie odczuwane tak w zarządzaniu, jak i w życiu codziennym, celem uderzenia stal się Centralny Instytut Zwalczania Inwazji oraz Pamięć Wieczysta. Oba szturmy, na Ziemi i na Księżycu, równoczesne niemal co do minuty, znamionowały: gwałtowność, szybkość działania i rzucenie wielkich sił do zmasowanego natarcia.