Изменить стиль страницы

Potęga wiedzy urpiańskiej budziła podziw i strach. Wprost trudno było pojąć, że bardzo krótki okres badań wystarczył im, aby posiąść tak precyzyjną znajomość wszelkich subtelności funkcjonowania ludzkiego organizmu, o jakiej ziemska fizjologia na razie mogła tylko marzyć. Dawało to rękojmię, iż korekcja chromosomalna, mająca wyłącznie zneutralizować genetyczne skutki szkodliwego napromieniowania, nie przekroczy zamierzonych ram i przeciwdziałając wystąpieniu y przyszłych generacjach zgoła przypadkowych, najczęściej zgubnych, mutacji, sama nie wywoła, w charakterze dzia-łań ubocznych, jakichś innych ukierunkowanych zmian.

Pozwalało to wierzyć, że w ramach takiej globalnej akcji nie przydarzy się Urpianom fatalny w skutkach błąd w sztuce. Było to mocne przeświadczenie o wiarygodności ich nauki i techniki. Czy jednak właśnie ta cywilizacyjna doskonałość nie obróci się prze-ciwko ludziom?

Ufność wobec rozległej wiedzy tych kosmitów bynajmniej nie oznaczała zaufania do ich morale. Wprost przeciwnie, pewne poszlaki narzucały daleko posuniętą ostrożność. Wprawdzie Urpianie podobno uznali za pomyłkę swe początkowe dążenie do przekształcenia ludzkiej psychiki na ich własną modłę, ale w tej kwestii nie wszystko było jasne. Nikt nie mógł zaręczyć, że ci przybysze z Juventy nie zechcą znowu rozmyślnie narzucić ludziom takich cech, które uznają za potrzebne, że nie wszczepią choćby tylko bezkrytycznego podziwu oraz ślepego posłuszeństwa wobec ich kultury planetarnej, a zwłaszcza wobec ich wyrachowanej, beznamiętnej i obcej nam psychiki.

Wzrastające od kilku dni opory przeciwko przyjęciu urpiańskiej pomocy w jakiejkolwiek formie wiązały się z dalszymi sukcesami w zwalczaniu silikoków. Większość metod została wypracowana przez Pamięć Wieczystą, lecz teraz mogły już być one stosowane z powodzeniem bez pomocy tego superkomputera. Postępy prac w tej dziedzinie w kilku instytutach naukowych Europy i Azji sugerowały, że samodzielne zwalczanie inwazji krzemowców jest możliwe. Dlatego przeciwko Pamięci Wieczystej występowali również ludzie, którzy za nic w świecie nie godzili się oddać bez walki ojczystą Ziemię kosmicznym uzurpatorom. Wyraziciele tego poglądu reprezentowali centrum. Obrońcy Ziemi ze skrajnego skrzydła głosili, iż jest ona dobrem najwyższym, bez którego człowiek żyć nie może. Dlatego w niepewnej sytuacji wojny z krzemowcami widzieli w Urpianach rękojmię zwycięstwa.

Ekstremiści z przeciwnego obozu, bardziej krzykliwi i zaborczy, uznawali nie skrępowaną swobodę człowieka za dobro naczelne, któremu trzeba podporządkować wszystkie inne wartości łącznie z kosmiczną ojczyzną. Sekundowali im czciciele wolności — naprędce zrodzona sekta religijna, która podniosła wolność do rangi bóstwa, wiążąc z tym rozmaite perwersyjne i orgiastyczne rytuały. Niemistyczni obrońcy wolności widzieli w nich fanatyczną siłę destrukcyjną, którą wygodnie mogliby manipulować.

Tak rozumował również Franek Skiepurski. Lądując na lotnisku rakietowym w Warszawie przysłuchiwał się w skupieniu dudniącym w słuchawkach pokrzykiwaniom jednego z czcicieli, który utożsamiał siebie z wolą boga wolności i uroczyście ręczył w jego imieniu, że ci, którzy zdemolują Pamięć Wieczystą, zostaną z duszą i ciałem uniesieni do niebiańskiego raju.

Franka radowały te bredzenia, bo tworzyły dobrą atmosterę dla jego przemówienia. Spóźnił się jednak. Kiedy dotarł na plac Wolności Człowieka, owacyjnie witany przez swoich stronników, w gronie kilku młodzieńców stał na prowizorycznie skleconej mównicy starszy pan o twarzy patriarchy i wołał frenetycznie do mikrofonu:

— Ziemia ginie! Ulitujcie się nad nią, jedyną ojczyzną człowieka! Bujna czupryna trzęsła mu się jak mlecznozłote runo podświetlone słonecznym popołudniem. Machinalnie głaszcząc siwą brodę zamierzał mówić dalej, nawet więc nie spostrzegł wejścia Franka, który z przesadną, komediowo-teatralną kurtuazją skłonił się przed nim, by niemal w tym samym momencie powoli, ale stanowczo przesunąć go na bok i bez wstępów przemówić:

— Gadki na potem! Przybyliśmy tu, aby działać. Nie muszę nikogo przekonywać, że wolność jest człowiekowi potrzebna jak powietrze. Bracia, słuchajcie mnie: wolność jest zagrożona! Jakież inne niebezpieczeństwo mogłoby ludzi mocniej scementować w pospólnym działaniu? Jakąż wartość chcielibyście przeciwstawić świętej i nie skrępowanej wolności? Nie ma takiej…

— Nieprawda! — tubalny głos huknął w pobliżu tak prowokująco, że Franek rozejrzał się dokoła.

— Ziemia w niebezpieczeństwie! — rozległ się ten sam głos. — Za Matkę-Ziemię polegniemy pokotem wszyscy jak zżęte kłosy. Planeto! Nasza Ziemio… Franek brutalnie wpadł mu w słowa:

— Jesteś dla mnie kupą kamieni. Ziemio, martwa i nie czująca na sobie żywego, wolnego człowieka. Mówicie: Ziemia w niebezpieczeństwie — podjął pospiesznie z obawy, aby mu znowu nie przerwano. — I cóż z tego? Gdybyśmy jej obronę mieli okupić ograniczeniem swobody działania albo przyjęciem sztywnych praw dyktujących człowiekowi, jak ma postępować — to niechaj ginie Ziemia. Powtarzam: niechaj ginie! — jeśli mielibyśmy wybierać pomiędzy nią a wolnością!

— Nic ponad wolność! — zabrzmiało z kilku stron. Franek powtórzył ten okrzyk, jak głośno potrafił. Aż zjeżył się usłyszawszy z kolei obrońców Ziemi.

Na chwilę zagłuszyło ich poparcie dla zacietrzewionego mówcy:

— Nic ponad wolność!

Kilkanaście rakiet mknęło ku Księżycowi: dwuosobowe gondole, jakimi zakochani odbywali przejażdżki po niebie, jednostki pasażerskie oraz transportowe, oczywiście niewielkie, nadto przeważnie w złym stanie, co spowodowało, że nic brały udziału w powszechnej rozprawie z krzemowcami. Niektóre pojazdy nie spełniały wymogów bezpieczeństwa. Inne były przeznaczone do lotów ku nisko krążącym stacjom satelitarnym lub, najwyżej, na orbitę stacjonarną. Brakło jednak czasu, aby się zastanawiać nad ryzykiem lecenia nimi na Księżyc.

Pierwotny plan Franka był prosty: wysłać tylko jedną zdalnie sterowaną rakietę z głowicą wodorową, której wybuch w obrębie Pamięci Wieczystej spowoduje doszczętne wyparowanie zarówno tego superkomputera, jak urządzeń pomocniczych w promieniu kilkunastu kilometrów. W ostatniej chwili, aby nikt nie zdążył ostrzelać rakiety i wywołać eksplozji na trasie, ostrzegłby przez radio ludzi mogących przebywać w niebezpiecznej strefie. Normalnie był to obszar całkiem bezludny: montowaniem kolejnych agregatów Pamięci Wieczystej zajmowały się zespoły mido, a w tym rejonie Srebrnego Globu nie było ani baz naukowych, ani zakładów przetwórczych.

Plan był jednak nie do zrealizowania. Cały zapas bomb nuklearnych przygotowanych do walki z krzemowcami był w gestii Komitetu Obrony Ludzkości. Po odejściu Skie-purskiego było oczywiste, że są one niedostępne dla Franka i jego zamierzeń. Przylot Rem pozwolił wypracować plan wprawdzie ryzykowny, ale w tej sytuacji jedyny realny.

Stu kilkudziesięciu zapaleńców, którzy przeistoczyli się w komandosów z dawnych wieków, miało wylądować w obrębie Pamięci Wieczystej. Rem podjęła się koordynowania całej akcji.

Ponieważ postanowienie o tej wyprawie zapadło w Warszawie, stamtąd oraz z sąsiednich miast wystartowały pojazdy; większość uczestników rakietowej bojówki stanowili Polacy.

Należało oczywiście liczyć się z możliwością włączenia się mido w wir wydarzeń. Kilka ich zespołów rozbudowywało Pamięć Wieczystą, sukcesywnie uruchamiając kolejne jej zakresy. Niezależnie od zdumiewającej sprawności technicznej te pyły autosterowane były nader niebezpieczne przez to, że błyskawicznie mogły dostosowywać się do zmienionej sytuacji.

Franek i Rem byli przygotowani na aktywny opór mido. Z góry ustalili, że nie będą się liczyć ze skutkami zniszczeń spowodowanych obustronną walką, choćby doszło do dewastacji wszystkich urządzeń, jakie Urpianie wprowadzili w obręb Układu Słonecznego.

W gruncie rzeczy jaskrawa przewaga techniczna Urpian z góry zapewniała im zwycięstwo, chyba że celowo daliby ludziom wolną rękę. Los bojowników zależał od tego, czy mido były zaprogramowane na bezpardonową obronę wznoszonej budowli również przed szturmem ze strony Ziemian. Nie znana decyzja kosmitów w tej sprawie wymykała się zresztą ocenom moralnym. Po pierwsze, konfrontacja dotyczyła odrębnych gatunków psychoozów, więc o różnych kryteriach etycznych. Po drugie, Urpianie głosili, że budują Pamięć Wieczystą wyłącznie dla ludzi, by uratować ich ginącą ojczyznę.