Изменить стиль страницы

Urwał pod przenikliwym wzrokiem Bandorego, który zaczepnie powtórzył:

— …z Ziemią Joersena… Co chciałeś dalej powiedzieć? Ber, zazwyczaj ustępliwy, tym razem wziął na kieł.

— To powiem — odparował dobitnie — że także wy utrudniacie nam zadanie. A że nie w sposób maniakalny, to wcale nie umniejsza szkód, jakie ponosimy. I jeszcze gorzej, bo na was nie wystarczy wzruszenie ramion.

Profesor Bandore znany był jako zagorzały orędownik biosfery Wenus. Znał ją i kochał jak mało kto. Nie taił, że głośny apel Towarzystwa Obrońców Przyrody Wenus, niedawno podjęty i uchwalony przez nie na posiedzeniu wyjazdowym w Kalifornii, powstał z jego inicjatywy. Potem w różnych wystąpieniach jeszcze ostrzej potępiał pchanie się z kopytami w sprawy tego wspaniałego świata, który już tyle wycierpiał z rąk ludzi, od kiedy najazd krzemowców kazał szukać tymczasowych obszarów osiedleńczych. Teraz Bandore zmierzył Bera wzrokiem i rzucił zwięźle:

— Mój drogi, nie zebraliśmy się po to, żeby rozstrzygać, co mamy, a czego nie mamy robić na Wenus. Coś ci się przywidziało, mówiąc o jakichś szkodach. Wasze szkody? To właśnie wy zniszczyliście bez pardonu tak wiele wenusjańskich biotopów, tępiąc endemiczne gatunki roślin i zwierząt! A jeśli chodzi o Ziemię Joersena, dobrze wiesz, że na wniosek Towarzystwa Obrońców Przyrody Wenus została wybroniona z kolonizacji raz na zawsze przez Radę Planetarną już po inwazji krzemowców. Jak opiewa dokument: „wyłączona z osadnictwa po wsze czasy i w każdych okolicznościach”.

— A jeśli przegramy Ziemię? — spytała Rem.

— Wtedy pozostaje Mars — skwitował Bandore. — W ogóle należało od początku skierować wychodźstwo właśnie tam. Glob ten, pozbawiony rodzimego życia, nie stwarza moralnych raf, a o tym nie wolno zapominać w tak trudnej sytuacji jak nasza.

SILIHOMID?

Poniżej drukujemy wywiad, jaki udało się przedstawicielowi „Magazynu Międzygwiezdnego” przeprowadzić z Rem Hamersted w związku z utworzeniem Organizacji Obrony Wolności.

— Czy prawdą jest, ze Komitet Obrony Ludzkości dwunastego września uchwalił zwrócenie się do istot zamieszkujących Układ Tolimana 2 z prośbą o pomoc w walce z silikokami?

— Tak. Podkreślę jednak, że uchwała ta przeszła nieznaczną większością głosów.

— Dlaczego trzynastu członków komitetu, a wśród nich i ty, podaliście się do dymisji, nie szukając innych sposobów zmiany decyzji?

— Naszym zdaniem uchwała taka mogła być podjęta wyłącznie w wyniku publicznego przedyskutowania problemu. Dopóki byliśmy członkami komitetu, obowiązywała nas zasada tajności.

— W czym wasza grupa upatruje niebezpieczeństwo, jakie może pociągnąć uchwała z dwunastego września?

— Wszystkie materiały, jakie do tej pory nadeszły od wyprawy Astrobolidu, wskazują, że istoty zwane Urpianami bardzo powierzchownie i przez to fałszywie pojmują specyfikę rozwoju cywilizacji ludzkiej. Zarówno w relacjach Daisy Brown, jak w mate-nalach uzupełniających jest wiele niejasności. Naszym zdaniem, te istoty mogą mieć jakieś ukryte cele i pragnąć ponowić — tym razem już na Ziemi — próbę podstępnego przekształcenia ludzkości na własną modłę.

— Czy taki plan przeistoczenia od podstaw, bo drogą przeróbek aparatu chromoso-malnego, jakiegoś gatunku innoplanetarnych istot myślących nie kłóci się z bardzo wysokim poziomem inteligencji, jaki Daisy Brown przypisuje Urpianom, których przecież dobrze zna?

— Z tych zapisków wyłania się obraz psychozoów równie mądrych, jak cynicznych. Jeśli tak jest naprawdę, Urpianie mogą trzeźwo i beznamiętnie posunąć się nawet do niewyobrażalnej zbrodni zgładzenia ludzi jako takich nie przez fizyczne wymordowanie ich, tylko przez zmianę osobowości. Intelekt wcale nie chroni przed uprawianiem ludobójstwa.

— Ostatnio dość czysto sugerowano, że inwazja silikoków nie jest zjawiskiem przypadkowym. Mogli umyślnie wywołać ją Urpianie, by w takim zamieszaniu tym skuteczniej wleźć z kopytami w sprawy ludzkie. Pewien reporter dosadnie nazwał to łowieniem ryb w mętnej wodzie. Czy wasza grupa podziela ten pogląd?

— Nie wykluczamy tego, lecz na razie brak dowodów. Osobiście sądzę, że jeśli inwazja nie została zaprogramowana i kierowana przez nich, mogli uznać ją za nader wygodny zbieg okoliczności, aby wmieszać się — najpierw z ukrycia, a później nawet jawnie — w nasze wewnętrzne sprawy. Jedno trzeba stwierdzić bezspornie: że mido działa w Układzie Słonecznym. W kilku przypadkach skutecznie zwalczyło silikoki, chociaż to nie musiała być akcja celowa…

— …tylko?

— Działanie uboczne. Te pyły autosterowane mają niezwykle duży zakres kompetencji, a także zawiadują olbrzymim potencjałem energetycznym.

— Czy nie sądzicie, że bajki o Silihomidach są kreowane przy biurku i tendencyjnie puszczane w świat przez wysłanników ekipy Kruka dla tumanienia ludzi?

— Zastrzeżenia można mieć tylko do interpretacji. Niestety, wiele danych wskazuje, że z silikokami współdziałają, czy raczej kierują każdą ich ofensywą, jacyś rozumni krzemowcy. W miejscu katastrofy naszej latającej wyspy znaleziono zniszczone promieniowaniem wysyłanym przez mido szczątki jakiegoś węglowo-krzemowego walca, który prawdopodobnie był tym poszukiwanym organizmem. Być może przybył on tam, gdzie silikoki przegrywały wskutek wprowadzenia przez nas preparatu do zwalczania ich, i osobistą ingerencją ułatwił im wtargnięcie na latającą wyspę. Co najciekawsze, ta istota — na ile można wnioskować z ocalałych resztek — jest podobna do bryły traktowanej (może niesłusznie?) jako meteoryt, która w zagadkowy sposób zniknęła dziesięć lat temu sprzed laboratorium Rama Gori.

— Czyżby ów blok, uważany za zwyczajny aerolit, czyli meteoryt kamienny, nagle okazał się istotą żywą i źródłem potwornej próby zawojowania całego globu? Jeśli dobrze pamiętam, znaleziono go w skalach osadowych sprzed stu trzydziestu milionów lat. Absurdalne wydaje się przypuszczenie, że jakikolwiek organizm utrzymał się lak niezmiernie długo w stanie anabiozy.

— Nie jestem tego pewna. Już w dwudziestym wieku Udało się mikrobiologom ożywić bakterie zamrożone sto milionów lat temu. Nieco później z komórki dobrze za chowanego mamuta, który przeleżał w „lodówce” syberyjskiej zmarzliny kilkanaście tysięcy lat, drogą klonowania wyhodowano żywy okaz. Matką zastępczą była słonica indyjska jako najbliżej spokrewniona z tamtym wymarłym gatunkiem i na nowo wskrzeszonym, który znamy przecież z wielu ogrodów zoologicznych.

— Ale co innego przetrwanie dużego tkankowca w kompletnie skamieniałej postaci…

— Cóż wiemy o życiu węglowo-krzemowym? Tyle co nic. Byłoby krótkowzrocznością założyć z góry, że taki stwór nie może przejść w stan niejako krystaliczny, by w tak korzystnie zakonserwowanej formie trwać jako swoista życiowa rezerwa długie miliony, a może miliardy lat, do chwili kiedy trafi na podatne warunki.

— Czy przytoczona krystalizacja jest moją propozycją ad hoc, wymyśloną w czasie naszej rozmowy, czy też na poparcie tego poglądu masz ważkie argumenty?

— Kilka doświadczeń profesora Bandorego wykazało, że silikoki zostawione kilka miesięcy w próżni laboratoryjnej, w wilgotnym mule albo w wodzie, powoli, lecz nieuchronnie przechodzą w stan krystaliczny. Na razie nie ma jeszcze pewności, że stan ten jest odwracalny.

— Czy tamten żywy meteoryt mógł przedostać się z Merkurego? Zwolennicy takich sugestii dotychczas nie są w sianie wyjaśnić, w jaki sposób oderwał się od macierzystej planety.

— Nie tylko to. Merkury jest zbadany na tyle, aby mieć pewność, że nie ma rodzimego życia. A przecież podczas długiego tamtejszego dnia krzemowce znajdowałyby świetne warunki dla siebie, przynajmniej pod względem temperatury. Noc mogłyby ewentualnie przesypiać w letargu.

— Skąd wiec wziął się ten stwór krzemowoorganiczny?

— Niektórzy egzobiolodzy sądzą, że przybył z bardzo daleka; nawet z innej galaktyki. Przeleżał w głębi Ziemi całe epoki geologiczne i ożył dopiero po wydobyciu go na wierzch — pod wpływem promieni słonecznych albo gazowego otoczenia… Według takich domniemań, gdyby w okresie kredowym nie wpadł do ówczesnego morza, lecz spoczął na powierzchni lądu, w ogóle nie doszłoby do powstania człowieka, gdyż cała nasza biosfera musiałaby ustąpić pola krzemowcom.