Изменить стиль страницы

— Że nikt nie ośmieliłby się użyć dzieci do niebezpiecznych doświadczeń to więcej niż pewne — zauważył Ber. — Ale czy ta trywialna prowokacja nie może się opierać na jakimś zjawisku fizycznym, tyle tylko, że zaprezentowanym po dyletancku i przez to tak niewiarygodnie?

— Demagodzy potrafią przedstawiać zagadnienia z rutynowym znawstwem, ale jedynie wówczas, gdy manipulowanie prawdą jest im akurat wygodniejsze od kłamstwa — sarkastycznie wtrącił Franek.

— Może zwięźle wyjaśnię meritum sprawy — zaofiarował się Bandore. — Wspomi-nałem o tym w dwóch wywiadach, zabierali także głos specjaliści od prornieniowań kosmicznych. Zresztą na próżno — machnął ręką. — Czym ma być to osławione promieniowanie omega w wersji swych anonimowych odkrywców? Otóż ni mniej, ni więcej tylko zwyczajnym promieniowaniem kosmicznym, które znamy od sześciu wieków, ale… uzłośliwionym wskutek przejścia przez atmosferę Wenus! Tak oto ci fantaści z bożej łaski ni przypiął, ni przyłatał wpletli do astrofizyki termin medyczny dotyczący nowotworów.

— A jak to jest naprawdę? — ciągnął astrozof. — Szybkie protony oraz inne cząstki elementarne mknące z głębin wszechświata również na tamtym globie zderzają się z atomami wchodzącymi w skład atmosfery. Do powierzchni jednej i drugiej planety dociera już tylko wtórne promieniowanie kosmiczne, zresztą nadal tak przenikliwe, że pewne jego elementy ujawniamy jeszcze kilkaset metrów pod powierzchnią skał albo wody. Odmienność atmosfer Ziemi i Wenus przesądza inny rozkład wtórnego promieniowania kosmicznego, lecz mówienie o uzłośliwieniu jest bezsensowne. Atmosfera Wenus wydatniej od naszej chroni przed tym nieustannym bombardowaniem, bo jest gęstsza.

Kiedy Bandore skończył. Tom uśmiechnął się sarkastycznie i wyjął z małej podręcznej aktówki złożoną w cztery części sztywną kartkę z jakimiś ilustracjami, rozłożył ją i powiedział z naciskiem:

— Audiatur et altera pars.

— Co trzymasz w ręku? — zaciekawił się Ber.

— Sześć wieków temu oglądalibyśmy takie coś z dreszczykiem ryzyka — wyjaśnił Tom. — Nazywane wtedy bibułą, rozprzestrzeniało zakazane informacje albo apele różnego typu i dla różnych celów. Kolportowano je, narażając się nawet na więzienie. A dziś, kiedy bezkarnie można to zrzucać z samolotu, jak ten oto świstek — trzymaną kartą niedbale machnął w powietrzu — patrzymy na to z zażenowaniem, gubiąc się w domysłach: po co, za kim, a przeciw komu, i tak dalej.

Tom rozłożył kartkę wewnętrzną stroną, gdzie nieco manieryczną czcionką wydrukowany tekst obramowała złota obwódka jak na laurce.

— Nie chcę tego czytać. Niechaj samo się zarekomenduje — powiedział, wkładając kartkę do urządzenia fonicznego. Przemówił wysoki, ładny, chociaż trochę egzaltowany kobiecy głos:

„Unicestwienie Wyspy Einsteina nie było podyktowane obroną przed krzemowca-mi, tylko potrzebą pilnego zatarcia śladów zbrodni. Jak uprzednio donosiliśmy, w tym ośrodku haniebnych badań przetrzymywano w charakterze królików doświadczalnych dwa tysiące czterysta dzieci osieroconych w wyniku klęsk żywiołowych. Na nich bezlitośnie wypróbowywano wstępną fazę procesów degeneracyjnych ludzkiego ustroju pod wpływem sukcesywnie zwiększanych dawek promieniowania omega. Zadanie to było trudne zważywszy, że wszystkie używane tworzywa izolujące od wolnej przestrzeni na Wenus przepuszczają mniej więcej jednakową dawkę: zaledwie około osiemnastu procent, co i tak jest zgubne, zwłaszcza pod względem genetycznym, bo niechybnie ściągnie na rodzaj ludzki otępiający bezwład i rozkład.

Zorganizowano więc konkurs zamknięty na wynalezienie substancji gazoszczelnej i termoizolacyjnej o przeciwstawnych właściwościach: tym razem zatrzymującej najwyżej osiemnaście procent owego przeklętego promieniowania. Do konkursu zaproszono tylko szesnastu specjalistów, wprawdzie nieświadomych nikczemnego celu tych badań, lecz osaczonych w rozmaity sposób, aby nigdy nie nabrali chętki dociekania tajemnicy.

Konkurs wygrało dwóch bioników, którzy już od dłuższego czasu eksperymentowali z gowardami. Jak powszechnie wiadomo, te zwierzątka wielkości szarańczy żerujące na morwie wenusjańskiej snują bardzo mocną nić do budowy kolonijnych gniazd. Ponieważ wenusjańskie życie nie jest uwrażliwione na promieniowanie omega, również okrywy z gowardyny przepuszczają je dość swobodnie.

Sporządzona z tej nici bardzo gruba tkanina do wypełniania specjalnych okien w kloszach glomenowych zatrzymuje tylko czternaście procent promieniowania omega, a cieńsza w powłokach skafandrów — dwukrotnie mniej. W tak zdradziecko sporządzonych strojach kazano nieszczęsnym dzieciom uprawiać w plenerze biegi i inne ćwiczenia, odpowiednie zaś okna umieszczono wzdłuż całej ściany zewnętrznej tak spro-kurowanych ich komnat mieszkalnych. Wychowawcy oczywiście opuszczali miasto w normalnych skafandrach, a doświadczalnych pomieszczeń nie odwiedzali prawie nigdy, nadzorując podopiecznych zza przezroczystych wewnętrznych ścianek działowych.

Po naszych alarmach sprawa zaczęła śmierdzieć, wobec czego postanowiono zatrzeć ślady zbrodni. To nieprawda, że Nową Afrykę zakazili dzicy emigranci. W ogóle nikt jej nie zakaził. Kiedy podpłynęła do niej Wyspa Einsteina, sprawcy tamtejszej afery skwapliwie upozorowali groźbę najścia silikoków, by ”przy sposobnośc” zniszczyć tę hańbę naszego wieku — jak wiemy nie pierwszą! (Choć inne są dobrze znane, przypomnimy je w osobnych komunikatach).

Dzieci z Wyspy Einsteina przeniesiono do Nowej Polski; nie wprowadzono już tam okienek z obawy przed wpadką. Gdyby takowa się zdarzyła — z czym te draby poważnie się liczą — ”skafandry” dzieci mają być spalone w przygotowanym krematorium, które na dany znak także samo siebie zdezintegruje bez śladu. Na tę ewentualność już leżą w magazynach normalne skafandry, nieodróżnialne barwą i krojem od tamtych.

Dalsze prowokacje, manipulowanie prawdą i kłamstwem, wreszcie nikczemne zbrodnie będziemy dekonspirować na bieżąco. Oglądajcie prawdę, wczytujcie się w prawdę, wsłuchujcie się w prawdę! Przyspieszcie zwycięstwo prawdy!”

Zaległa cisza jak makiem zasiał. Tom spytał, odwracając kartkę:

— Wszyscy znacie te obrazki?

Skinęli głowami. Pytanie skierowane było w gruncie rzeczy do Franka, gdyż z pozostałą trójką Tom wcześniej omawiał zdjęcia, które obiegły cały świat, zanim zrepro-dukowano je w tej ulotce. Przedstawiały dzieci i młodzież o wychudłych i zapadniętych twarzach, z apatią w oczach i poszarzałej ziemistej cerze. Ten wygląd, mogący sporadycznie odzwierciedlać rozmaite schorzenia, był tu tak gruntownie ujednolicony, że zdawał się uzewnętrzniać nową jednostkę chorobową pod kryptonimem „zaraza omega”, o której zaczynało być głośno w rozmaitych pokątnych enuncjacjach. Tym pozorom ulegli nawet niektórzy lekarze; dopatrywali się okrutnych eksperymentów, nie powtórzonych od czasów nikczemnych praktyk hitlerowskich ludobójców sprzed sześciu wieków, żądali wykrycia winnych i wyświetlenia motywów zbrodni. Komputerowe analizy dowiodły jednak, iż zunifikowane, deprymujące wrażenie tak osobliwego wyglądu dzieci na fotografiach było sukcesem nowej techniki obróbki zdjęć, przypuszczalnie wynalezionej na tę okazję. Dawało to pojęcie o zapale i środkach łożonych na tę propagandę.

— Zakończenie tego niewybrednego tekstu — skomentował Ber — pasuje do modnych maniactw religijnych, o których tak głośno ostatnio.

— Może tak — odparł Tom zaciąganiem. — Powiedzmy: między innymi do tamtych maniactw. W tym szaleństwie jest bowiem metoda. Wszak nasze spokojne, uargumen-towane repliki na te bajdurzenia kontrowane są zgoła nieprzypadkową kolejną prowokacją: że masową kolonizację Wenus propagujemy dlatego, by odwrócić uwagę od Marsa, który już teraz sposobimy… do luksusowego osadnictwa grup uprzywilejowanych!

— Z grupami uprzywilejowanymi to oczywiste androny — zauważył Ber. — Zważywszy jednak niedopuszczalne stężenie promieniotwórczości na Ziemi, nawet w tak zwanych czystych regionach, powinniśmy w najkrótszym czasie usunąć stąd przynajmniej dzieci i młodzież. Nie obejdziemy się bez Marsa, bo nawet przy najoszczędniej-szym gospodarzeniu wyspami pływającymi na Wenus, powierzchnia ich nie wystarczy do tego celu. Tworzenie sztucznych platform jest kłopotliwe, a z Ziemią Joersena…