Изменить стиль страницы

— Wśród Urpian?! Z niemowlęciem? — zawołał Rene. — Kto jest ojcem tego dziecka? Chyba możecie mi to powiedzieć!

— Lu jest synem Zoe i Szu — odpowiedziała nieco drżącym głosem Ast. — Ale to nie ich wina. To te idiotyczne eksperymenty Urpian!

— Jakie eksperymenty? O czym wy mówicie?!

— To długa historia — podjął Jaro. — Straciliśmy wszystko. Jak wiecie, najpierw nastąpiła katastrofa RER. Z przyczyny tego robota, który nam kiedyś uciekł. Potem kosmolot został zniszczony, już tam, na Błyskającej. Urpianie przenieśli nas tu, na Ju-ventę, ale przy okazji zabrali skafandry, ubrania. Słowem, wszystko. Doprowadzili nas do stanu pierwotnego. Potraktowali jak zwierzęta…

— Nie lądujcie tu! Nie lądujcie! — dorzuciła Ast. — Trzeba jak najszybciej stąd odlecieć!

— Najpierw musimy odnaleźć Zoe — powiedział Andrzej, siląc się na spokój.

— Oczywiście. Lecz działajcie tylko poprzez łaziki. Boję się… Ast urwała.

— Czego się boisz?

— Czy Zoe zechce opuścić Lu?

— Przecież niemowlęcia nie zostawimy Urpianom!

— To nie jest już niemowlę. Lu w tej chwili może poziomem rozwoju fizycznego dorównywać kilkunastoletniemu chłopcu. A umysłowo… to w ogóle wielki znak zapytania. On jest dla Urpian po prostu obiektem eksperymentalnym! Chcą, zdaje się, przekształcić go w Urpianina o ludzkim ciele. Człowieka wychowanego na swój obraz i podobieństwo. Wyobraźcie sobie, że obdarzyli go nawet zmysłem radiowym!

Nasi towarzysze z Astrobolidu nie byli jednak zupełnie przygotowani do przyjęcia takich nowin. Dla nich to, co mówił Jaro, oraz fakt, że my słuchamy tego z milczącym potakiwaniem, było zupełnie niezrozumiałe.

— A więc to niemowlę, ten Lu, to już… już prawie dorosły mężczyzna? — zapytała jakimś dziwnym tonem Kora. — Kiedy on się urodził?

— Cztery miesiące temu!

Widziałem, jak Kora i Andrzej spoglądają na siebie znacząco.

— Ależ to nieporozumienie! — zawołałam. — Nie uważajcie nas za wariatów! W krótkich słowach usiłowałam wyjaśnić sytuację. Początkowo nie chcieli wierzyć. Dopiero Kora jako fizjolog potwierdziła, że pewne przyspieszenie tempa życia, biorąc teoretycznie, może być osiągnięte, jednak metody i zakres jego stosowania przez Urpian wydają się zupełnie fantastyczne.

W czasie tej dyskusji Wład zachowywał się bardzo niespokojnie. Podchodził raz po raz do Renego, Ingrid, do Andrzeja, wreszcie znikł.

— Czy możecie podać choćby w przybliżeniu jakieś dane dotyczące waszego położenia planetograficznego? — Andrzej zmienił temat.

— Z niedużą dokładnością mogę określić szerokość — odparł Dean. — Według moich obliczeń znajdujemy się na trzydziestym szóstym stopniu szerokości północnej.

— Czy możesz zmierzyć wysokość Tolimana nad horyzontem?

— Owszem. Już pędzę.

Dean wybiegł z pawilonu na polanę, gdzie wysoki słup wkopany w ziemię służył mu za gnomon. Wkrótce powrócił.

— Około dwudziestu pięciu stopni nad horyzontem — oświadczył od progu.

— Pora dnia?

— Południe.

Andrzej przebiegł palcami po klawiaturze.

— W tym samym miejscu, skąd biegną sygnały! — powiedział po chwili. — To chyba jest największe miasto Juventy.

— W mieście tym znajduje się wieża ogromnych rozmiarów. Czy ją widzicie?

— Oczywiście! W jakim położeniu znajduje się ona od was?

— Mniej więcej na północo-zachód.

— To wystarczy.

Andrzej pospiesznie połączył się z Władem.

— Możesz startować? Prowadź łazika wprost na radiooznacznik! Później szukaj ich na południo-wschód od wieży!

— Już się robi! — oczy Włada zabłysły. Obraz rozpłynął się we mgle.

— Wilia! Przygotuj prom do startu — wydał nowe polecenie Andrzej.

— Nie możecie wylądować! — ostrzegała Ast. — To bardzo ryzykowne.

— Wiktor będzie prowadził prom zdalnie — wyjaśnił Andrzej. — Sądzę, że nic można zwlekać. Wład ma rację!

— Myślicie, że ich zaskoczycie? — zaśmiał się ponuro Dean. — Oni z góry przewidują każdy nasz ruch!

— Nie przesadzaj — zaoponował Rene, ale w głosie jego nie było już takiej pewności siebie, jak w czasie dawnych sporów z Deanem.

— Przecież nas obserwują! — wtrąciłam dla poparcia Deana.

— Wszystko jedno — przerwał Andrzej. — Niech sobie widzą i przewidują. Jeśli radiolatarnia wskazali nam miejsce waszego pobytu i użyczyli swoich telewizorów, to chyba jasne, że chcą, abyśmy połączyli się w jedną grupę.

— Przecież to jest wyraźny dowód ich dobrej woli — dorzuciła Ingrid.

— Nie wiem — odparł Jaro. — Może chcą was ściągnąć na Juventę i zamienić w króliki doświadczalne tak jak nas.

— Nie! Nie! Był to okrzyk Zoe.

Stała w progu pawilonu, blada i wysmukła, w swym dziwnym, obcisłym stroju. W jej czarnych, niemal kruczych włosach widniały wyraźnie siwe pasma.

— Zoe! — zawołała Ingrid radośnie. — Jak ja się cieszę! Powiedz, co z tobą było?

— Mamo — odrzekła Zoe dziwnie obojętnie. — Cieszę się, że cię widzę… i ojca… I was wszystkich…

— Co z tobą było? — powtórzyła Ingrid i naraz spostrzegła, że wzrok Zoe przesuwa się z twarzy na twarz. — Ty widzisz?

— Widzę, mamo! Oni oddali mi moje oczy.

— A wy mówicie, że oni są źli, podstępni, złośliwi — wybuchnęła Ingrid. — Moja córka dzięki nim widzi! Czy to nie cudowne? Powiedzcie! Powiedzcie!

— Chciałabym do was wrócić. Do Astrobolidu — przerwała Zoe jakoś szorstko.

— A ten twój Lu? — zapytał Rene.

— Lu też wróci na Ziemię. Będzie tam miał dużo do zrobienia. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze musi przez pewien czas pozostać wśród Urpian. To nie będzie trwało długo… — dla nas. Kilka miesięcy…

— Co się z tobą dzieje? — zawołał rozpaczliwie Jaro, podbiegając do Zoe.

— Nic. Już nic. Już po wszystkim… Teraz wiem… Czuję… Spojrzała na niego spokojnie, badawczo.

— Ach to ty? Allan… Jesteś tu — ściągnęła brwi. — Ty mnie zawsze kochałeś… szczerze… A ja? No cóż? Jeśli Lu nam każe…

— Co ty mówisz?

— Ona jest chyba obłąkana — usłyszałam czyjś szept. Lecz Zoe nie zwracała na to uwagi. W tej chwili zdawał się dla niej istnieć tylko Allan.

— Pytałeś mnie, co będzie z nami — powiedziała z powagą. — Czy kiedyś zostanę twoją żoną?

— Ależ ja nie pytałem!

— Pomyślałeś jednak. A to wszystko jedno dla mnie… teraz…

Osiem godzin później byliśmy już wszyscy sześcioro w Astrobolidzie. Po raz pierwszy od wielu miesięcy ustąpiła jakby na plan dalszy świadomość nie znanej groźby wiszącej nieustannie nad naszymi głowami.

Czy było to jakieś realne poczucie bezpieczeństwa? Na pewno nie. Sytuacja, w jakiej znajdowała się ekspedycja, pozostawała nadal nie wyjaśniona, a mogła być bardzo poważna. Poprawiło się tylko nasze samopoczucie w związku z powrotem do ludzkiego, znanego nam dobrze, cywilizowanego świata. Po raz pierwszy od roku zjadłam normalny obiad. Po raz pierwszy od wielu miesięcy wykąpałam się w czystej jak kryształ wodzie naszego basenu. Po raz pierwszy od wielu miesięcy uczestniczyłam w odbiorze audycji nadanej z Ziemi.

Na wypoczynek i beztroskę mieliśmy jednak niewiele czasu. Trzeba było poważnie naradzić się nad sytuacją i dalszymi krokami, jakie należało podjąć.

Zebrali się wszyscy w klubie. Przed naradą Kora i Rene przeprowadzili za pomocą medautomatu szczegółowe badania stanu psychicznego Zoe. Poddawała się chętnie wszelkim próbom i doświadczeniom. Jakkolwiek niektóre zjawiska występujące u niej trudno było zaliczyć do naturalnych, żadnych objawów choroby umysłowej nie stwierdzono.

Opowiedziała nam szczegółowo o tym, co się z nią działo w ostatnim okresie.

— Kilka lat temu, jeśli mierzyć czas intensywnością odbierania wrażeń, Lu stał się wobec mnie zimny i szorstki. Coraz trudniej było mi go zrozumieć. Mówiąc do mnie połykał prawie całe fragmenty zdań. Widocznie wypowiadał je elektromagnetycznie. Na moje prośby, aby częściej przychodził do naszego pokoju i okazywał mi więcej serdeczności, odpowiadał, że ja zachowuję się jak Ro i że muszę się zmienić, jeśli chcę zrozumieć swego syna. Gdy mówił o Urpianach, wyczuwałam w jego głosie po-dziw i oddanie. Pewnego razu powiedział mi, że Urpianie postanowili zmienić moją psychikę. Dał mi przy tym do zrozumienia, że jest to jego inicjatywa i powinnam traktować ją jako dowód przywiązania do mnie. Potem kazał mi iść za sobą.