Nad ich oczyma mroźna śmierć wisiała.

Harpija głodu ich lica wyssała.

Tu słychać trąby litewskiej pogoni,

Tam wicher toczy kłąb śniegu po błoni,

Opodal wyje chuda psów gromada,

A nad głowami krążą kruków stada.

Wszystko zginęło, Konrad wszystkich zgubił!…

On, co z oręża takiej nabył chwały,

On, co się dawniej roztropnością chlubił:

W ostatniej wojnie lękliwy, niedbały,

Witołda chytrych sideł nie dostrzegał,

A oszukany, chęcią zemsty ślepy,

Zagnawszy wojsko na litewskie stepy,

Wilno tak długo, tak gnuśnie oblegał!…

Kiedy strawiono dobytki i plony,

Gdy głód niemieckie nawiedzał obozy,

A nieprzyjaciel wkoło rozproszony

Niszczył posiłki, przecinał dowozy,

Codziennie z nędzy marły Niemców krocie,

Czas było szturmem położyć kres wojny,

Albo o rychłym zamyślać odwrocie:

Wtenczas Wallenrod ufny i spokojny

Jeździł na łowy albo w swym namiocie

Zamknięty knował tajemne układy

I wodzów nie chciał przypuszczać do rady.

I tak w zapale wojennym ostygnął,

Że ludu swego niewzruszony łzami,

Miecza na jego obronę nie dźwignął:

Z założonymi na piersiach rękami,

Cały dzień dumał lub z Halbanem gadał…

Tymczasem zima nawaliła śniegi

I Witołd, świeże zebrawszy szeregi,

Oblegał wojsko, na obóz napadał…

O, hańbo w dziejach mężnego Zakonu! —

Wielki mistrz pierwszy uciekł z pola bitwy!…

Zamiast wawrzynów i sutego plonu,

Przywiózł wiadomość o zwycięstwach Litwy!…

Czyście widzieli, gdy z tego pogromu

Wojsko upiorów prowadził do domu?…

Ponury smutek czoło jego mroczy,

Robak boleści wywijał się z lica,

I Konrad cierpiał — ale spojrzyj w oczy:

Ta wielka, na pół otwarta źrenica,

Jasne z ukosa miotała pociski,

Niby kometa grożący

[101]

wojnami,

Co chwila zmienna, jak nocne połyski,

Którymi szatan podróżnego mami,

Wściekłość i radość połączając razem,

Błyszczała jakimś szatańskim wyrazem!

Drżał lud i szemrał. Konrad nie dbał o to;

Zwołał na radę niechętnych rycerzy;

Spojrzał, przemówił, skinął — o sromoto!

Słuchają pilnie i każdy mu wierzy,

W błędach człowieka widzą sądy Boga:

Bo kogóż z ludzi nie przekona — trwoga?

*

Stój, dumny władco! Jest sąd i na ciebie!…

W Maryjenburgu wiem ja loch podziemny:

Tam, gdy noc miasto w ciemnościach zagrzebie.

Schodzi na radę trybunał tajemny

[102]

.

Tam jedna lampa na podniebiu sali

I w dzień, i w nocy się pali;

Dwanaście krzeseł koło tronu stoi,

Na tronie ustaw księga tajemnicza,

Dwunastu sędziów, każdy w czarnej zbroi;

Wszystkich maskami zamknięte oblicza,

W lochach od gminnej ukryli się zgrai,

A larwą

[103]

jeden przed drugim się tai.

Wszyscy przysięgli dobrowolnie, zgodnie,

Karać potężnych swoich władców zbrodnie,

Nazbyt gorszące lub ukryte światu.

Skoro ostatnia uchwała zapadnie,

I rodzonemu nie przepuszczą bratu;

Każdy powinien gwałtownie lub zdradnie,

Na potępionym dopełnić wyroku:

Sztylety w ręku, rapiery u boku.

Jeden z maskowych zbliżył się do tronu

I stojąc z mieczem przed księgą zakonu,

Rzekł: «Straszliwi sędziowie!

Już nasze podejrzenie stwierdzone dowodem:

Człowiek, co się Konradem Wallenrodem zowie,

Nie jest Wallenrodem.

Kto on jest? — nie wiadomo. Przed dwunastu laty

Nie wiedzieć skąd przyjechał w nadreńskie krainy.

Kiedy hrabia Wallenrod szedł do Palestyny,

Był w orszaku hrabiego, nosił giermka szaty.

Wkrótce rycerz Wallenrod gdzieś bez wieści zginął;

Ów giermek, podejrzany o jego zabicie,

Z Palestyny uszedł skrycie,

I ku hiszpańskim brzegom zawinął.

Tam w potyczkach z Maurami dał męstwa dowody

I na turniejach mnogie pozyskał nagrody:

A wszędzie pod imieniem Wallenroda słynął.

Przyjął na koniec zakonnika śluby