— Widzę światła - powiedział. - Nareszcie jest, sukinkot.
— Czym on jedzie? Co to jest? - zapytał Ligur.
— Samochód. Pojazd bezkonny - wyjaśnił Hastur. - Zdaje się, że nie używali tego, kiedy byłeś tu ostatni raz. Przynajmniej nie, jak mówią, powszechnie.
— Wtedy z przodu siedział facet z czerwoną chorągiewką.
— Wygląda na to, że poszli ostro do przodu - skomentował Hastur.
— Jaki jest ten Crowley? Hastur splunął.
— Za długo tu siedzi. Od samego początku. Po mojemu to się całkiem znaturalizował. Jeździ samochodem z telefonem.
Ligur wpadł w zadumę. Jak większość demonów miał bardzo mgliste pojęcie o nowoczesnej technice i już otwierał usta, żeby powiedzieć coś w rodzaju: zakład, że to zużywa strasznie dużo drutu, gdy spostrzegł, że czarny bentley zatrzymał się przed bramą.
— I nosi ciemne okulary - prychnął szyderczo Hastur. - Nawet kiedy wcale nie ma potrzeby. - Nieco głośniej dodał: - Niech będzie pochwalony Szatan.
— Niech będzie pochwalony Szatan - powtórzył jak echo Ligur.
— Cześć. - Crowley machnął ręką na powitanie. - Przepraszam za spóźnienie, ale sami rozumiecie, że o tej porze są straszne korki na A40 przy Denham. Chciałem pojechać skrótem przez Chorley Wood i wtedy...
— Ale teraz jesteśmy już w komplecie — powiedział Hastur tonem dającym sporo do myślenia. - Czas podsumować Dokonania Dnia Dzisiejszego.
— No tak. Dokonania - potwierdził Crowley z miną, jakby trafił na mszę po ładnych paru latach przerwy i nieco odwykł od mi-nistrantury.
Hastur odchrząknął.
— Kusiłem księdza - powiedział - kiedy szedł ulicą i ujrzał piękne dziewczęta w letnich sukienkach. Sprawiłem, że w jego umyśle zagościło ZWĄTPIENIE. Zostałby świętym, gdyby nie to, że za dziesięć lat będzie nasz.
— Nieźle - mruknął zachęcająco Crowley.
— Przekupiłem jednego polityka - oznajmił Ligur. - Dzięki moim podszeptom doszedł do wniosku, że mała łapóweczka raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Za rok będzie nasz.
Skończył i obaj spojrzeli na Crowleya. Odpowiedział im szerokim uśmiechem.
— To wam się na pewno spodoba - powiedział i poszerzył uśmiech jak stary, wytrawny konspirator. — Zablokowałem wszystkie przenośne telefony w City i West Endzie na czterdzieści pięć minut w porze lunchu.
Zapadła cisza. Z oddali dobiegał szum samochodów na autostradzie.
— Tak? - Hastur nie krył zdziwienia - i co dalej?
— Słuchajcie, to wcale nie było takie proste - bronił się Crowley.
— I to wszystko?
— Ale, słuchajcie, koledzy...
— Może zechcesz wyjaśnić dokładniej, w jaki sposób to zagwarantuje ciągłość dostaw dla naszego Pana? - zapytał Hastur.
Crowley zebrał się w sobie.
Jak im to wytłumaczyć? Że co najmniej dwadzieścia tysięcy ludzi dostało piany. Że tysiąc gardeł zabulgotało z wściekłości, że potem ocean szału wylał się na sekretarki, policję drogową i każdego, kto akurat się nawinął i nieopatrznie pozostał w zasięgu głosu - czytaj: ryku rozszalałego szefa. Że wszyscy mścili się na wszystkich, wymyślając coraz to nowe i bardziej wyrafinowane podłości, byle tylko kogoś zgnębić? Trwało to tylko jeden dzień, do północy, a usunięcie skutków zajmie ładnych parę lat. I wcale nie trzeba było ich do tego namawiać. Dziesiątki tysięcy ludzi skutecznie sobie nawrzucało, a tak zwany diabeł wcale się przy tym nie napracował.
Niestety, średniowieczne mózgi Hastura i Ligura nie zrozumieją tego nigdy. Uparcie polują całymi latami na jedną duszę. Nie ulega wątpliwości, że są profesjonalistami w swojej dziedzinie, ale dzisiaj potrzeba innego myślenia. Detaliści odchodzą, czas na hurtowników. Myślenie z rozmachem, na wielką skalę. Mając do dyspozycji prawie pięć milionów ludzi, nie wolno angażować swoich sił do selekcji jednostek, trzeba umiejętnie rozłożyć te siły w czasie i przestrzeni. Cóż, kiedy ci dwaj nawet nie chcą o tym słyszeć. Nigdy w życiu nie pokusiliby się o stworzenie na przykład telewizji z programem w języku celtyckim[5]. Albo podatku od wartości dodanej VAT. Albo Manchesteru.
Manchester. To była prawdziwa przyjemność.
— Następca Wielkiej Mocy był raczej zadowolony — odparł nareszcie Crowley. — Czasy się zmieniają. No więc, o co chodzi tym razem? Hastur schylił się, szukając czegoś za grobowcem.
— O to - powiedział.
Crowley wpatrywał się w koszyk.
— O, nie!
— Ależ tak - odparł Hastur i wykrzywił twarz w półuśmiechu.
—Już?
— I... e... to ja mam...?
— Ty i nikt inny. — Hastur nie ukrywał złośliwego rozbawienia.
— Ale dlaczego znowu ja? — zapytał zrozpaczony Crowley. - Przecież znasz mnie, Hastur. Wiesz, że to nie jest mój numer...
— Ależ jest, zapewniam cię - ciągnął Hastur. - To twój numer. Twoja życiowa rola. Bierz ją. Czasy się zmieniają.
— No pewnie - wtrącił kąśliwie Ligur. — Na początku trzeba przede wszystkim powiedzieć, że koniec już się zbliża.
— Ale dlaczego właśnie ja?
— Widocznie masz wejścia - powiedział złowrogo Hastur. - Ligur na przykład z chęcią oddałby prawą rękę, żeby tylko dostąpić takiego wyróżnienia!
— Właśnie! - przytaknął skwapliwie Ligur. No, może niekoniecznie swoją. Tyle prawych rąk dokoła. Jest z czego wybierać, nie tracąc dobrej prawej ręki.
Hastur wyciągnął z pomiętego prochowca kołonotatnik.
— Podpisz. Tutaj - powiedział, robiąc aż trzy “brzemienne" pauzy.
Crowley leniwym ruchem wyjął z kieszeni czarne pióro, które zalśniło jak szlachetny kamień w pięknej oprawie.
— Niezłe cacko - pochwalił Ligur.
— Pisze nawet pod wodą - mruknął Crowley.
— Ciekawe, co jeszcze wymyślą - zastanawiał się głośno Ligur.
— To bez znaczenia, ale lepiej niech wymyślą to zaraz - odpowiedział Hastur. - O, nie. Nie A. J. Crowley. Prawdziwym nazwiskiem.
Crowley skinął głową posępnie i narysował na arkuszu serię poplątanych zawijasów. Przez chwilę napis jarzył się czerwonawym światłem, po czym zgasł. - Co mam z tym zrobić? - zapytał.
— Dostaniesz instrukcje. — Hastur spojrzał gniewnie. — Nie denerwuj się, Crowley. Nadchodzi chwila, do której przygotowywaliśmy się przez te wszystkie lata. Od samego początku.
— Tak... Pewnie - powiedział Crowley. W niczym nie przypominał gibkiego osobnika, który parę minut temu wyśliznął się jak wąż z wnętrza czarnego bentleya. Miał minę zaszczutego zwierzaka. — Czeka nas ostateczne zwycięstwo.
— Tak... Ostateczne... - powtórzył Crowley.
— A ty będziesz narzędziem, które pozwoli, by spełniło się przeznaczenie.
— Narzędziem... No pewnie - mruknął Crowley i podniósł koszyk, tak jakby ten miał eksplodować lada chwila, co, nawiasem mówiąc, i tak wkrótce miało nastąpić. - No, dobra - powiedział. -To ja, ee... znikam. Mogę? Żeby załatwić się z tym jak najprędzej. Nie, nie, wcale nie chodzi o to, że coś mi się nie podoba — dodał pospiesznie, zdając sobie doskonale sprawę, jak bardzo mogłoby zaważyć na jego dalszych losach niezbyt pochlebne sprawozdanie Hastura. - Wiecie przecież, że u mnie zawsze wszystko na błysk!
Starsze diabły milczały.
— To ja się zmywam! - bełkotał Crowley. - Czołem chłopaki, do miłego... ee... Bomba. Świetnie. Buźka. Ciao.
Gdy czarny bentley zniknął w ciemności, Ligur zapytał:
— A to co znaczy?
— To po włosku - odparł Hastur. - Zdaje mi się, że coś do jedzenia, chyba “ciacho".
— Śmiesznie się żegnają ci Włosi. Ufasz mu? - zapytał Ligur, odprowadzając wzrokiem znikające w oddali tylne światła bentleya.
—Nie.
— I słusznie - powiedział Ligur. Nasunęła mu się pewna refleksja: gdyby diabły zaczęły sobie ufać, ten stary świat byłby naprawdę zabawny.
* * *
Na zachód od Amersham czarny bentley mknął przez noc, robiąc właściwy użytek z tego, co miał pod maską. Crowley wziął pierwsze z brzegu pudełko i manipulując jedną ręką, wyjął kasetę. Drugą ręką starał się utrzymać samochód na szosie. W poświacie reflektorów przeczytał, że taśma zawiera nagranie “Czterech pór roku" Vivaldiego. Bardzo potrzebował teraz kojącej muzyki.