— Psa nie ma - stwierdził Crowley.
— Psa nie ma - powtórzył jak echo Azirafal.
—-.Wsiadaj'- powiedział diabeł i westchnął. - Musimy porozmawiać. Aha... Azirafalu?
—Tak?
— Zanim wsiądziesz, zetrzyj z twarzy tę cholerną kremówkę, dobrze?
* * *
Był upalny, spokojny sierpniowy dzień. Z dala od centrum Londynu. Za to w pobliżu Tadfield przydrożne chwasty uginały się pod ciężarem grubej warstwy kurzu i zaschniętego błota. Zewsząd dobiegało letnie brzęczenie pszczół zapracowanych wśród krzewów. W powietrzu unosił się zapach świeżo odgrzanej stęchlizny.
Rozległa się nagle wrzawa tysięcznych tłumów skandujących “Niech żyje" i szybko zamilkła.
Na drodze zmaterializował się czarny pies.
Z pewnością pies. Miał wszystkie cechy psa.
Istnieją psy, na widok których nasuwa się nieodparte spostrzeżenie, że - mimo racjonalnych argumentów popartych wybitnymi osiągnięciami zwolenników teorii ewolucji - wystarczą dwa dobre śniadania, by pies stał się z powrotem wilkiem. Takie psy podchodzą pewnym, zdecydowanym krokiem. Sprężyste mięśnie grają pod skórą, gotowe do skoku. Z pyska śmierdzi, a gdy stojący opodal właściciel informuje słodkim głosem, że to stary pieszczoch, więc każ mu odejść, gdy zacznie się naprzykrzać, w przymrużonych ślepiach zapalają się ogniki rodem z plejstocenu.
Z tego psa wyrósłby na pewno przyzwoity kanapowiec lub pod-kanapowiec, a jego jedynym hobby byłoby ogryzanie gumowej kości w niszy za wersalką.
Z przepastnego gardła dobywał się dudniący, złowrogi warkot, który milknie tylko wtedy, gdy szczęki zacisną się na gardle ofiary. Cieknąca z pyska ślina utworzyła kałużę na asfalcie. Zrobił kilka kroków i węszył. Nasłuchiwał, strzygąc uszami. Z daleka dobiegły go ludzkie głosy. A najbardziej jeden głos. Głos należał do chłopca, ale był to głos, któremu miał być posłuszny i nie śmiał się sprzeciwiać. Pójdzie za nim, jeśli głos powie “chodź" i zabije, jeśli głos rozkaże “zabij". Głos Jego Pana[19].
Przeskoczył żywopłot i ruszył przez łąkę. Pasący się spokojnie rasowy buhaj zmierzył wzrokiem przybysza, rozważył szansę i szybko odbiegł w drugi koniec pastwiska. Głos dochodził z rzadkiego zagajnika. Czarny pies tocząc ślinę, podczołgał się bliżej.
Inny głos powiedział:
— A właśnie że nigdy. Zawsze mówisz, że on to zrobi, a nigdy nie robi... Myślałby kto, że twój tata kupi ci zwierzaka. Nie ma mowy. A jak ci kupi, to pewnie nic ciekawego. Pewnie patyczaki. Bo twój tata myśli, że to ciekawe.
Słysząc to, czarny pies zrobił ruch będący psim odpowiednikiem wzruszenia ramionami, ale natychmiast stracił zainteresowanie mówiącym, bo oto odezwał się jego Pan.
— Będę miał psa.
— Co ty powiesz? A skąd wiesz, że to będzie pies?! Przecież nikt nie mówił, że dostaniesz psa. I zobaczysz, twój tata będzie ciągle gadał, ile toto je.
— Przeważnie kocierpkę - wtrącił trzeci głos. Był bardziej afektowany niż dwa poprzednie. Należał do kogoś, kto przed sklejeniem plastikowego samolotu nie tylko odetnie, oczyści i posegreguje części według załączonej instrukcji, ale także starannie pomaluje to, co ma być pomalowane oraz rzecz jasna, skrupulatnie wyliczy czas schnięcia farby. To tylko kwestia czasu, kiedy ten głos będzie należał do biegłego księgowego.
— Wcale że nie je kocierpki. Tylko nie mów, że widziałeś, jak pies je kocierpkę.
— Nie pies, tylko patyczaki. Naprawdę to bardzo ciekawe robaki. Jak mają gody, to się zjadają.
Zapadła cisza. Pies podczołgał się bliżej i zobaczył, że głosy dochodzą z jamy.
Zagajnik krył kredowy kamieniołom, z rzadka porośnięty dziką winoroślą i kolczastymi krzewami. Stary, ale nie opuszczony. Używany głównie przez deskorolkarzy i cyklistów juniorów, którzy po wielogodzinnych szaleństwach na gładszych odcinkach rumowiska w pełni zasługiwali na tytuł Mistrza Startego Kolana.
Postrzępiona lina do niebezpiecznej wspinaczki zwisała z grubszej gałęzi... Tu i ówdzie leżały kawałki zardzewiałego żelastwa i spróchniałych desek. Niektóre malowniczo wkomponowane w gałęzie drzew. Z kępy pokrzyw dumnie sterczała osmalona tabliczka “Triumph Herald Estate".
W przeciwnym końcu plątanina drutów, prętów i kółek świadczyła, że w tym miejscu znajdowała się kiedyś filia słynnego londyńskiego złomowiska zwanego Zapomnianym Cmentarzyskiem, gdzie kończyły żywot koszyczki i wózki z supermarketów.
Miejsce to było rajem dla dzieci. Dorośli mówili o nim Wilczy Dół.
Spoglądając przez pokrzywy, pies ujrzał w środku wyrobiska cztery postacie. Siedziały na nieodłącznym składniku wszystkich tajnych narad - na skrzynce po mleku.
— A właśnie że nie.
— A właśnie że tak.
— A właśnie że nie — powtórzył pierwszy głos. Miał wyższy tembr i należał do dziewczynki. Brzmiały w nim nutki grozy i fascynacji.
— A właśnie że tak. Jak bonie-dydy. Jak wyjeżdżaliśmy na urlop, to miałem sześć sztuk w słoiku. No i zapomniałem zmienić im ściółkę i kocierpkę i jak żeśmy wrócili, to w słoju był tylko jeden taki gruby.
— Ee tam... To nie patyczaki, tylko modliszki. Ja raz widziałem w telewizji, jak taka duża samica zjadła tego drugiego, a on nic nie powiedział. Nawet się nie ruszył.
Znów zapadła wymowna cisza.
— A o co one się modlą? - zapytał Głos Jego Pana.
— A bo ja wiem? Pewnie, żeby nie musiały się żenić. Pies przysunął się jeszcze bliżej i przez dziurę w desce spojrzał w dół.
— Zobaczysz, że będzie tak jak z moim rowerem - powiedział zdecydowanie pierwszy głos. -Ja chciałem taki rower z przerzutką, na siedem biegów i z długim siodełkiem i koniecznie, żeby był czerwony i w ogóle, a oni kupili mi taki jasny niebieski. Z koszykiem! Dziewczyński rower!
— No... ale ty jesteś dziewczyną — stwierdził jeden z pozostałych głosów.
— To dyskryminacja seksualna. Dają ci dziewczyńskie prezenty tylko dlatego, że jesteś dziewczyną.
— Ale ja dostanę psa - powiedział zdecydowanie Głos Jego Pana. Nie widział twarzy. Pan siedział tyłem.
— No pewno. Takiego dużego, ogromniastego rotweilera, co nie? - zakpiła dziewczyna.
— Właśnie że nie. To będzie taki pies do zabawy - powiedział Głos Jego Pana. - Wcale nie duży...
...oko w pokrzywach gwałtownie opadło...
— ...ale za to bardzo mądry. I będzie umiał wejść do nory królika i będzie miał jedno śmiesznie oklapnięte ucho. I to będzie kundel. Rasowy kundel.
Siedząca w wyrobisku czwórka nie usłyszała świstu implozji nad krawędzią jamy. Dźwięk ten będący skutkiem transformacji dużego psiska w małego sympatycznego kundelka nie dotarł do zaaferowanej dyskusją grupki.
Po chwili rozległ się cichy trzask, jakby psie ucho dotąd postawione na sztorc na skutek zmian chrzęści nagle oklapło.
— I dam mu na imię... - ciągnął Glos Jego Pana... - będzie się wabił...
— No jak? Jak go nazwiesz? - dopytywała się dziewczynka.
Pies czekał w napięciu. Oto ta chwila! Nadanie imienia. Za chwilę życie nabierze treści. Odnajdzie cel i własną tożsamość. Oczy wciąż pałały czerwonym blaskiem, choć znajdowały się znacznie bliżej ziemi, a łodygi pokrzyw dziwnie zgrubiały.
— Będzie się wabił Pies! - oznajmił Pan. - To takie przyjemne imię. I nie ma z nim kłopotów.
Diabelski pies zawahał się. Na dnie demonicznego mózgu psa głos mówił, że coś jest nie w porządku, ale posłuszeństwo i wielkie psie oddanie przyćmiło największe nawet obawy. Tak czy owak, kto niby miał określić wielkość diabelskiego posłańca?
Potruchtał w dół na spotkanie przeznaczenia.
Chociaż zawsze chciał rzucać się na obcych ludzi, teraz, o dziwo, zorientował się niespodziewanie dla samego siebie, że chciał przy tym merdać ogonem.
* * *
—A mówiłeś, że to on! - zrzędził Azirafal, odruchowo zdejmując ostatnie kawałki kremówki z marynarki i oblizując palec.
— Bo to był on! - odparł Crowley. -Ale chyba powinienem się upewnić, prawda?
— Najwyraźniej wtrącił się ktoś trzeci.