Brydż jest to gra poniekąd zespołowa, a w każdym razie partnerska. Na pewno nie będę tu wykładać zasad brydżowych, kilka osób już to zrobiło znacznie lepiej ode mnie, tyle że wykładowcy ominęli okoliczności towarzyszące. Gra, zdawałoby się, szlachetna, prawie jak szachy, sportowa, od hazardu niby mocno odległa, a namiętności może budzić, że ho ho! Okrzyk żony do męża: - Półgłów jeden!!! Bo półgłówek to jest zbyt pieszczotliwie!!! - żony, należy zaznaczyć, łagodnej, ustępliwej, kulturalnej i doskonale wychowanej -już sam jeden wystarczy, żeby węszyć uczucia dużego kalibru.
Przy brydżu, z wielką łatwością i prawie od pierwszej chwili, wychodzą na jaw cechy następujące:
awanturniczość
chamstwo
despotyzm
opanowanie
egocentryzm i sobkostwo
megalomania
chciwość i skąpstwo
totalna głupota
lekkomyślność
upodobanie do ryzykanctwa
tchórzostwo
błyskotliwa inteligencja
złośliwość
zawziętość
skłonność do masochizmu
skłonność do krętactwa
szlachetność i wspaniałomyślność
ogólna kultura i takt
chrześcijańskie miłosierdzie
bezwzględność i kompletne lekceważenie innych jednostek ludzkich
dobre serce
okrucieństwo
dobre i złe wychowanie
waleczność
i właściwie cała reszta charakteru.
Jeśli zatem ktoś chce szybko poznać człowieka, niech z nim zagra w brydża.
Od razu, już przy licytacji, stwierdzi, czy człowiek liczy się ze swoim partnerem, czy uwzględnia jego informacje, sam go informuje wzajemnie i wspólnie z nim decyduje o grze, czy też przeciwnie, ma go w nosie, lekceważy, informacje przyjmie, ale swego nie pokaże, względnie odwrotnie, nie zwraca na nie uwagi, pcha się ze swoim, rąbnie decyzją, bywa, że niesłuszną i pozbawioną sensu, bywa, że trafną, różnie. Ale jednak rąbnie. Po czym, ujrzawszy karty partnera, jeszcze go obsobaczy.
W trakcie rozgrywki jednostka szlachetna i opanowana milczy kamiennie, bez względu na to, jaki idiotyzm udało im się wylicytować. Jednostka o cechach wręcz przeciwnych judzi, awanturuje się, podpowiada, przeszkadzając rozgrywającemu śmiertelnie, a zdarza się, że siłą wyrywa mu karty z ręki i sama gra, niwecząc wszelkie jego koncepcje. Niekiedy podgląda przeciwników i sugeruje wyjścia, co już przekracza wszelkie granice, i z takimi się nie grywa.
Po grze wszystkie cechy świecą jeszcze jaskrawiej, bo emocje mają prawo już się ujawnić.
Chamskie ryki albo słowa pociechy; zrzucanie winy na siebie wzajemnie albo uczciwe przyznawanie się do błędów; milczenie pełne potępienia albo słowa gorącej pochwały; wyrzuty, pretensje i złośliwości albo wspaniałomyślne umniejszanie klęski; rzucanie kartami i przewracanie krzesła albo filozoficzny spokój; wściekły zgrzyt zębów albo radosny uśmiech...
Co prawda, na widok przegranej uśmiechać się radośnie może tylko idiota, ale może akurat idiota ma złote serce i dobre chęci i chce koniecznie poprawić nastrój. W każdym razie mamy szansę docenić złote serce idioty i jakby co, pożyczka na przykład... Do niego jak w dym!
Później zaś widzimy różne inne rzeczy. W obronie robra jeden walczy do końca z dzikim uporem, bez względu na straty, drugi zniechęca się i poddaje natychmiast, trzeci racjonalnie liczy punkty i starannie rozważa, co mu się więcej opłaci, czwarty zacietrzewia się i głuchnie na słowa rozsądku, piąty popełnia kretyństwo za kretyństwem na złość partnerowi, a przy okazji sobie, szósty wspina się na szczyty podstępnej perfidii... Ze wszystkich wychodzi prawdziwy charakter lepiej niż po pijanemu.
Ponadto, w czasie całej gry, ujawnia się osobisty stosunek do nas naszego stałego partnera życiowego. Partnerzy chwilowi i nie nasi mogą nas niespecjalnie interesować, chyba że w grę wchodzi nielubiana przyjaciółka i jej mąż.
Dzięki brydżowi dowiedziałam się, iż:
- jeden taki, rzekomo mnie szanując i wielbiąc, w rzeczywistości uważał za idiotkę i czuł się przeze mnie niesłusznie przydeptany,
- drugi taki, kochając mnie nad życie, uważał za istotę nieznośną i śmiertelnie denerwującą,
- trzeci taki, rzekomo mnie lekceważąc, de facto szanował i cenił,
- czwarty taki zwyczajnie kochał mnie też nad życie, do czego bez brydża za skarby świata by się nie przyznał,
- piąty taki uważał mnie, uważa i będzie uważał za zwyczajną, nieuleczalną kretynkę, przed którą swój pogląd z grzeczności powinien ukryć,
- szósty taki w ogóle mnie nie trawił, aczkolwiek udawał, że kocha i chce spędzić ze mną resztę lat do późnej starości,
- siódmy taki traktował mnie jak normalnego człowieka, co mnie zdziwiło, bo myślałam, że wręcz przeciwnie,
- ósmy taki, który zręcznie udawał osobnika inteligentnego, okazał się tępym cepem,
W powyższej liście ukryci zostali: mój mąż, mój syn, paru gachów i paru przyjaciół.
Z wyżej wymienionej przyczyny brydż jest grą niezmiernie cenną i użyteczną i warto w nim uczestniczyć nawet po sto dolarów za punkt. Dobrze jest tylko z góry wiedzieć, od kogo te dolary w razie potrzeby pożyczymy.
Przy okazji i poniekąd na marginesie komunikuję, iż przez jedno głupie wyjście straciłam bezpowrotnie potencjalnego i upragnionego amanta.
Mając tu na myśli prawdziwego brydża, o jego gorszych gatunkach nawet nie wspominam. Istnieje bowiem brydż gadany, w którym celują głównie, nie da się ukryć, kobiety, na szczęście nie wszystkie. Znam jedną taką, która twierdzi, że gadanego brydża nie znosi, po czym, od pierwszego rozdania do ostatniego gęba się jej nie zamyka. Niekiedy gadają cztery, rzecz jasna na tematy uboczne, przykłady czegoś takiego zaś już ładne parę osób opisało, między innymi Magdalena Samozwaniec i Agata Christie.
Udręką dla prawdziwych graczy są gracze in spe. Wystarczy jeden taki, który się dopiero uczy i który:
- hamuje grę, myśląc nad wszystkim i wahając się w nieskończoność,
- niepewny siebie, zadaje głupie pytania, dzięki którym od razu staje się wiadome, co kto trzyma w ręku, i cała przyjemność jest zepsuta,
- licytuje bez sensu, ogłuszając normalnego partnera,
- wyskakuje bez punktów,
- marnuje szlemiki,
- rozgrywa idiotycznie, narażając partnera na atak serca ...żeby wszystkim pozostałym robiło się ciemno w oczach. Dla przetrzymania z zaciśniętymi zębami nieszczęsnego ucznia potrzebna jest wyjątkowa szlachetność charakteru, ściśle połączona z granitowym opanowaniem. Chyba że wszyscy z góry postanowili poświęcić się dla owego adepta wiedzy, ale nikt wówczas nie potraktuje gry poważnie i każdy, z żalem w sercu, zdobędzie się na szczytową pobłażliwość. Co prawda, raz się przydarzyło...
Grałam w dziko zażartego brydża z dwoma partnerami normalnymi i jednym brydżowym półgłówkiem. Brydżowym, podkreślam, poza tym był umysłowo w pełni rozwinięty. Przyszła chwila, kiedy oni rozpaczliwie bronili robra, graliśmy starym zapisem z progresją, ja zaś za partnera miałam właśnie półgłówka. Z licytacji wynikło, że mają znakomitą kartę bezatutową, a ten z mojej prawej trzyma trefle. Otóż nieprawda, wcale ich nie trzymał, trefle miałam ja, sześć sztuk z asem i damą, on zaś mógł mieć najwyżej czwartego króla z blotkami. Później wyszło na jaw, że miał trzeciego. Zgłosiłam te trefle we właściwej chwili, partner mnie poparł, w tej fazie swojej wiedzy brydżowej myślał wprost, zatem jakieś trefle musiał mieć, może waleta, a chociaż dziesiątkę. Poza tym mieli prawie całą resztę. Prawie...
Poszli rozpędem, stanęli na pięciu bez atu z rekontrą. Skontrowałam z nadzieją, że ich wystraszę, bo i wyższa gra, i wolałam kolor, a ten z lewej bezczelnie zrekontrował.
No i oczywiście było wiadome, że kładzie ich jedno jedyne wyjście, mianowicie w trefle, najlepiej w waleta. Słowem się nie odezwałam i okiem nie mrugnęłam, mając najdoskonalszą pewność, że ten mój półgłówek w ogóle nie pamięta, co licytowałam, a jeśli nawet pamięta, pojęcia nie ma, co to znaczy. Nawet mi tchu nie zaparło, smętnie poddałam się losowi z góry, on zaś trzymał wszystkich w napięciu, macając rozpaczliwie swoje trzynaście kart. Wreszcie podjął decyzję.