Ewa nie wyrzuciła żadnej, co było normalne, zapisała minus trzy i też dwa płoty. Baśka zdobyła jedną, ja też, a Tadeusz znów żadnej. Wszyscy twardo zarabiali płoty.
- A ja teraz rzucam, na przykład, do piątek - oznajmił Paweł podstępnie.
Takie głupoty wolno było mówić, bo i tak trzeci etap miał kolejność ściśle ustaloną.
- No, no? - zainteresowała się gwałtownie Baśka.
Podstęp nie dał efektu, dwójka mu wyszła tylko jedna. Zapisał ją i już miał na górze minus 6. Ewa zdobyła też jedną, minus 7, Baśce wyszły liczne szóstki.
- Mam płoty? To spróbuję... Raz... dwa... Szlag mnie trafi. Płotami! Jedna jest...Trzy! Pisz, dwójki w normie, dwa płoty zmarnowałam!
- Jeszcze ci parę zostało - pocieszył ją Tadeusz.
Poprzestałam na jednej dwójce i miałam tyle co Paweł. Tadeusz zdobył dwie.
Paweł uparł się przy swoim.
- Rzucam... rzucam... do szóstek! O, cholera... Wyszły mu dwie szóstki, a de facto potrzebne były trójki, których nie wyrzucił ani jednej. Powtórzył operację.
- Dwie, w ramach. To ile wypada...? Minus dziewięć? Piątką i szóstką do nadrobienia... Pisz! Bezpłotowo. Rzuciła Ewa.
- Ach - powiedziała ze wzruszeniem - całe dwie! Ile to... Siedem, dziesięć... Do nadrobienia. Pisz! I dwa płoty!
- Dwie! - krzyknęła uszczęśliwiona Baśka. - Pisz! I dwa płoty!
Byliśmy już przy jednej parze, kiedy Tadeusz powstrzymał nagle gest rzucania i jakoś nadstawił ucha w kierunku przedpokoju.
- Czy mi się zdaje, czy u ciebie w kuchni coś pyka? Albo może strzela?
W tym samym momencie dotarł do mnie charakterystyczny dźwięk i wyprysnęłam z krzesła.
- Jezus Mario, czajnik...!!!
Pusty i rozpalony czajnik na gazie strzelał jak dziki. Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić, bo ręką go ująć nie było można, zgasiłam tylko gaz. Do kuchni za mną wpadła Baśka.
- Przez ścierkę...!
- Nie, mam tu rękawicę... Gdzie ta cholera... Jest!
Przez ten czas Baśka złapała ścierkę, ogarnęła nią czajnik, chciała uchwycić pałąk, ale ścierki było za dużo i ,źle trafiła, rozpalony czajnik rąbnął w podłogę. Udało nam się uchronić nogi. Podjęłam go przez rękawicę, podstawiłam pod kran, poryczał trochę i uspokoił się. Nalałam wody i zapaliłam gaz.
- Trzeba go wygotować parę razy, bo będzie śmierdział. Mam doświadczenie, spaliłam różne czajniki już ze dwadzieścia razy w życiu.
- Masz jeszcze jakiś zapasowy?
- Mam, ale bardzo duży.
- Lepszy za duży niż za mały. A, to ten, co go trzymasz w łazience...? Rzeczywiście, na pułk wojska wystarczy...
Tadeusz grzecznie zaczekał z rzucaniem do naszego powrotu. Wyszły mu dwie czwórki.
- Zawsze to lepsze niż jedynki - zaopiniował.
Paweł westchnął ciężko, rzucając do dwóch par. Nawet je dostał i nie najgorsze, dwie piątki, dwie trójki. Ewa zdobyła jeszcze lepsze, dwie trójki i dwie szóstki, Baśka dwie piątki i dwie czwórki, na punkty tyle samo co Ewa. Mnie tak świetnie nie poszło, dwie czwórki i dwie jedynki.
- Trudno, pisz. I tak się dziwię, że dwie pary wychodzą...
- Też się dziwię - przyświadczył Tadeusz, uzyskawszy dwie piątki i dwie trójki.
Paweł rozpoczął następną kombinację, trójkę. Od razu dostał mieszaninę.
- Jak mam rzucać, to chociaż do tych większych - oświadczył, odsuwając na bok jedną szóstkę.
Po dwóch rzutach wciąż miał tylko tę jedną. Ruszył płoty. Już pierwszym zdobył drugą szóstkę i trzy jedynki.
- No masz trójkę. Nie chcesz takiej?
- Nie chcę. Równie dobrze mógłbym skreślić od razu. Drugi płot dał mu nadmiar, następne dwie szóstki.
- Nie można by tego zapisać do karety? - spytał, zmartwiony.
- Nie można - odparła stanowczo Ewa. - Każdy by tak chciał.
Byliśmy już przy szansie, po dokładnym poskreślaniu obu stritów, kiedy Tadeusz ponownie nadstawił ucha w kierunku przedpokoju.
- Mam wrażenie, że twój czajnik znów strzela - powiedział niepewnie, zanim Paweł wziął kości do ręki.
Podniosłam się i udałam do kuchni znacznie spokojniej niż poprzednio, zdziwiona nieco, bo nalałam bardzo dużo wody i on jeszcze nie miał prawa się wygotować. Jednakże to uczynił. Znów był rozpalony, cała woda zaś znajdowała się na płycie kuchenki i na podłodze. Odgadłam przyczynę.
- Pękł cholernik. Żeby go szlag trafił...
- Nie musisz mu życzyć, masz to już jak w banku - pocieszyła mnie Baśka, znów przybyła tuż za mną. - To co? Iść do łazienki po ten drugi?
- Iść. Też go trzeba będzie wygotować, bo dawno nie był używany...
Postawiwszy na gazie prawie pięć litrów wody, uznałam, że na długą chwilę będzie spokój i wróciłam do pokoju, wodę na podłodze pozostawiając własnemu losowi. Paweł przestał potrząsać kośćmi, co czynił cały czas, i rzucił do karety. Dostał ją z ręki.
- No wiecie, że to jest nie do zniesienia! - wykrzyknęła Baśka. - Nawet jak przegrywa, to też wygrywa! Jak on to robi?
- Prawie odpracował górę - rzekł z podziwem Tadeusz, zapisując te 72. - Gdyby nie miał na górze minusów, moglibyśmy już wchodzić pod stół i płakać.
- Jeżeli rzucisz z ręki jeszcze i pokera, nie dam ci w domu nic do jedzenia. Będę ci z ust wyrywać...
- Mam dwie piątki - zawiadomiła Ewa. - Ile płotów?
- Jedenaście.
- Jeden w normie... Jest jedna. Drugi... Liczcie płoty! Pierwszy... drugi... Cholera.
Za drugim przyszły jej jeszcze dwie piątki. Poker. Teraz, przy karecie...!
- To z pokerem mogę się z góry pożegnać - powiedziała ponuro.
- Bardzo cię przepraszam - powiedział Tadeusz. - Pomyliłem się, policzyłem Pawła, to on ma jedenaście. Ty miałaś płotów tylko sześć. Zostało ci cztery.
- Nadzwyczajnie mnie pocieszyłeś...!
- Cicho bądźcie! - zażądała Baśka. - Mam dwie piątki. Tych sztachet ile...? Tylko porządnie, bez pomyłki!
- Jedenaście.
- Jesteś pewien, że nie liczysz znów Pawła?
- Pewien. I nie siebie...
- No dobrze. Jest trzecia... Jeszcze raz w normie... Jest! Oczywiście wyszło mi najgorzej, jedna piątka. Zgniewało mnie, zgarnęłam wszystkie. Jedna szóstka. Żadnej...
- Ile mam płotów? Już widzę, sześć. Niech je diabli wezmą, liczcie!
Drugim przyszła czwarta szóstka, cztery płoty zostały mi na pokera. Tadeusz łypnął okiem na Pawła.
- Długie potrząsanie daje doskonałe rezultaty...
- Ale nie do jutra - poprosiła Ewa po dłuższej chwili.
- Komu daje, komu nie - zauważył Paweł, widząc efekt rzutu Tadeusza. - Chociaż... Jedynków jak mrówków.
- Kareta z jedynek - powiedział Tadeusz. - A jednak. Trzy razy cztery, dwanaście. Zapisuję!
- Jezus Mario, ile on ma tych płotów...?!
- Osiemnaście - policzył Tadeusz. - I mam strasznie złe przeczucia. Rekord przy pokerze był dwadzieścia siedem.
- Wyszedł...?
- Nie. Ta osoba wyrzuciła go dwudziestym ósmym, już nieważnym. Nie pamiętam, kto to był.
- Jakiś biedny niefarciarz - zaopiniował Paweł i rzucił. Westchnął, odsunął na bok jedną szóstkę i zaczął rzucać dalej. W normie zdobył trzy.
- No to teraz te jedenaście płotów...
- Pierwszy... drugi... trzeci... - zaczęliśmy. - Jest czwarta! Czwarty... piąty... szósty...
Za siódmym piąta szóstka przyszła.
- Mówiłam, że tych płotów masz za dużo! - wytknęła Baśka.
Ewa dostała trzy szóstki od razu. Kiedy zaczęła płoty, miała ich już cztery.
- Pierwszy... - zaczął chór. - Drugi... Trzeci... Jest!
- Powinna być jakaś premia za ocalałe płoty - mruknął Paweł.
- Zastanowimy się nad tym - obiecała Baśka. - Co ja tu mam? Dwie piątki... Dobrze, nie wymagajmy za wiele...
Przy piątym płocie zamieniła te piątki na szóstki i zdobyła pokera dziesiątym. Wiedziałam, że nie mam szans, ale porządny hazardzista walczy do końca. Ku własnemu zdumieniu ostatnim płotem osiągnęłam sukces.
- Ktoś w końcu musi skusić - westchnął Tadeusz. - Pewnie będę to ja.
Źle przewidział, na pokera zużył zaledwie pięć płotów z tych osiemnastu. Szóstki chodziły jak wściekłe. Z szalonym zainteresowaniem czekaliśmy na obliczenie całości.