- On gotów wygrać! - zwróciła nam uwagę Baśka, ostrzegawczo i z oburzeniem.
- Już go za to zabić czy za chwilę? - spytała zgryźliwie Ewa i zgarnęła tego małego strita.
- Za chwilę, niech jeszcze pogra. Ugryzłabym go w razie potrzeby, ale za daleko siedzę. Ewa rzuciła.
- Trzy szóstki, jedynka i dwójka. Trójkę już mam...? Na górze nic? To zapisz szóstki jako takie. I płoty.
Tadeusz wpisał krzyżyk w odpowiedniej rubryce, bo te górne szóstki wyszły jej na zero. Trzy, jak należy. Nie miała jeszcze żadnych minusów. Baśka rzuciła dość łagodnie i zdobyła dwie szóstki, dwie jedynki i dwójkę.
- Mam parę...? Nie mam. Bardzo dobrze, pisz parę i dwa płoty.
- Też bym chciała mieć parę - westchnęłam smętnie, rzucając. - No i chała. A, nie, parę już mam... Co tu jest? Jeden, cztery, sześć, trzy, trzy... Trójek nie mam? To zapisz, dwie sztuki. Paweł ma minus siedem, to i ja mogę. I płoty.
Tadeusz uznał nagle, że walka z prawami fizyki przynosi mu fart, i znów wycelował długopisem w półeczkę pod lampą. Półeczka była szklana, śliska i nie trzymała poziomu idealnie, musiała być nawet nieco zwichrowana, bo okrągły długopis bez skuwki w żadnej pozycji nie chciał na niej leżeć, tyle że turlał się raz wolniej, raz szybciej. Zerwałam się z krzesła, popędziłam do kuchni i przyniosłam tackę ze styropianu, pozostałą po jakimś produkcie spożywczym. Postawiłam ją na półeczce.
- Masz. Z dwojga złego łatwiej walczyć z prawami fizyki niż z tobą. Kładź go teraz, jak chcesz.
- To nie to samo - zaprotestował Tadeusz, ale pogodził się z tacką i sięgnął po kości.
Wyszły mu dwie szóstki i jakieś śmieci. Zapisał parę, wahając się, czy ma to uważać za dobry omen, czy też wręcz przeciwnie. Paweł przystąpił do potrząsania.
- Sześć, sześć, dwa, dwa... No dobrze, niech będzie para.
- Ja jestem zacięta - powiadomiła nas nagle Ewa. - Nie chcę minusów na górze. Będę rzucała nawet do jedynek!
- Daj ci Boże zdrowie, ciekawe, na ile ci te płoty wystarczą...
- Dwie piątki, trzy, cztery, sześć... Rzucam! Odłożyła na bok piątki, rzuciła i dostała trzecią.
- Bardzo dobrze. Piątki jako takie. Trzy, w normie. I jeden płot.
Rzuciła Baśka. Zapomnieliśmy o ochronie stołu i dwie kostki trzeba było wydostać spod kanapy. Wlazła pod kanapę osobiście, bo była najszczuplejsza ze wszystkich zgromadzonych u mnie osób, ponadto w ten sposób usiłowała okazać skruchę. Wyłażąc, oparła się ręką o róg stołu, a ściśle biorąc o spodeczek, stojący na tym rogu, który uzupełniała szklanka z herbatą. Niepełna, zostało w niej tej herbaty trochę więcej niż pół.
- Nie zawracajcie głowy, ta podłoga jest lakierowana, sama wyschnie - powiedziałam niecierpliwie, zbierając na śmietniczkę kawałki szkła. - Szklanki jeszcze mam i chyba nikt z was nie jest boso? Czyja to była herbata?
- Moja - powiedziała Ewa nieco cierpko.
- Zaraz ci naleję drugiej, a ona niech rzuca. Tylko trochę mniej energicznie. Tadeusz, zasłoń z tej strony...
Baśka rzuciła umiarkowanie, dostała dwie szóstki, jedynkę, dwójkę i trójkę i popadła w zamyślenie.
- Szansa i niech ją szlag trafi - zadecydowała wreszcie energicznie. - I dwa płoty. Ile to jest?
- Osiemnaście - odparł Tadeusz, zapisując.
Oderwałam się od czajnika w kuchni, bo była moja kolej. Wyrzuciłam mieszaninę do niczego. Odłożyłam na bok szóstkę i postanowiłam rzucać cokolwiek. Dwie czwórki, dwie dwójki, do bani. Jeszcze raz. Dwie szóstki...
- Trójkę zapisz. W ramach, bezpłotowo.
Tadeusz wyrzucił dwie jedynki, zapisał sobie i niechętnym okiem popatrzył na styropianowy półmiseczek. Baśka, kiedy przyszła na nią kolej, po wałkowała kości w dłoniach, zajrzała do nich jednym okiem i powiedziała groźnie:
- No...?
Po czym rzuciła.
Wyszły jej trzy dwójki, które kazała zapisać.
- No proszę, jak się do nich co powie, to one rozumieją - dodała z satysfakcją.
- Jest w tym coś - przyznałam, potrząsając kośćmi. - Ja też powiem. Ech, wy takie tego...
Wypowiedź się kościom nie spodobała, dwie dwójki potrzebne mi były jak dziura w moście. Odłożyłam na bok jedną szóstkę i zgarnęłam resztę.
- Już w gruzach leżą Maurów posady - powiedziałam dobitnie.
- Zwariowałaś? - zdumiała się Ewa.
- A czy ja wiem, może one lubią poezję...?
- Średnio lubią - zaopiniował Paweł, ponieważ doszła mi tylko jedna szóstka, z której też pożytku nie miałam. Rzuciłam trzeci raz.
- Trzy szóstki. Trójkę już mam...? No to nie ma siły, liczcie parkany.
- Pierwszy - zaczęli chórem. - Drugi... Jest! Nie zamierzałam przesadnie ryzykować, też chciałam wygrać.
- Pisz do szóstek na górze - zarządziłam, ruszając do kuchni po herbatę dla Ewy. - Jedna więcej. Dwa płoty zużyłam. I rzucaj.
Tadeusz z lekkim wahaniem odłożył długopis na półmiseczek i rzucił. Wyszły mu dwie czwórki, dwie jedynki i dwójka, co zdążyłam obejrzeć, bo medytował nad tym przez chwile.
- Jedynki mam. Dwie pary...? Nie, za małe. No trudno, rzucam.
Do dwóch czwórek już pierwszym rzutem doszła mu trzecia i czwórki na górze miał z głowy, a jeden płot ocalał. Postawiłam szklankę z herbatą pod łokciem Ewy, która od razu skorzystała z napoju. Paweł zaczął potrząsać.
- Mówicie, że trzeba coś mówić? Jak ja im powiem, to im oko zbieleje. Prozą mogę. Ja wam pokażę, jak wy mi tego... Chciałem powiedzieć, jak wy mi nie tego...
Kości musiały się przestraszyć, bo na widok rezultatu Ewa, trzymająca akurat szklankę przy ustach, wylała na siebie prawie całą herbatę. Cztery szóstki mu wyszły.
- No proszę, mówiłam, że wyrzuci karetę! - wykrzyknęła ze zgrozą Baśka.
- Na drugi raz nie mów takich rzeczy w złą godzinę - poprosił Tadeusz.
- Cholera - powiedziała równocześnie Ewa.
- Kareta z ręki - powiedział Paweł z zadowoleniem. - Potrójnie, to jest siedemdziesiąt dwa, o ile umiem liczyć.
- Łajdak - powiedziała Baśka.
- Ja nie jestem skąpa i tej herbaty ci nie żałuję - powiedziałam do Ewy. - Dam ci trzecią, ale jak już chcecie ją wylewać, to może lepiej od razu za okno, po co w mieszkaniu. Mżawka i wilgotno, wielkiej różnicy te trochę płynu nie zrobi. Nie, czekaj, do łazienki pójdziesz za chwilę, teraz rzucaj, twoja kolej.
Otrząsając z siebie strugi napoju, Ewa rzuciła. Dwie trójki, dwójka, czwórka i szóstka. Zostawiła trójki. W dwóch następnych rzutach nie przybyła jej ani jedna. Zaczęliśmy liczyć płoty. Jeden wystarczył, trzecia trójka, kazała te trójki zapisać i popędziła do łazienki. Kości złapała Baśka.
- Nie mogły to być dwie pary? - prychnęła z gniewem na widok dwóch szóstek i jednej piątki. - No trudno, rzucam. Trzecia szóstka... Nie, za mało. Jeszcze raz! Liczcie płoty.
- Pierwszy... drugi... trzeci... Jest!
Czwarta szóstka ją usatysfakcjonowała, zapisała ją na górze, bo z dwojga złego lepiej było stracić karetę, niż zostawić tę górę na minusach. Paweł zapisał karetę na dole, jako karetę, bo dzięki rzutowi z ręki liczyła mu się potrójnie, co góry nie dotyczyło. Baśka na górze osiągnęła właśnie zero, równoważąc swoje minusy.
Rzuciłam, z rozgoryczeniem i pretensją popatrzyłam na dwie czwórki i przystąpiłam do dalszych rzutów. Dwa, nic z tego. Płoty! Zużyłam jeden, miałam trzy czwórki. Zapisałam na górze.
Tadeusz przełożył długopis do lewej ręki i rzucił. Dwie czwórki, szóstka...
- Czwórki już mam. No dobrze, będzie nie będzie...
Zaczął rzucać do tej jednej szóstki i natychmiast wyszły mu dwie pary, szóstki i piątki, jeden płot ocalał. Paweł sięgnął po kości.
- Zapomniałem, co ja do nich mówiłem, a takie to było skuteczne...
- Nie jest najgorzej - pocieszyłam go. - Dwie pary, osiem i osiem, szesnaście. Nie chcesz takich?
- Chcę. Zapisz. I dwa płoty.
- Na co ci tyle płotów? - skrzywiła się Baśka.
- Na czarną godzinę. Kto teraz?
- Ewa. Ona się tam suszy czy pierze?
- Jestem już, jestem - powiedziała Ewa, wychodząc z łazienki w moim szlafroku. - Nie masz nic przeciwko temu, żebym zużyła twój szlafrok? Wszystko mam mokre.