Z tej to przyczyny nazajutrz ubrałam się wystrzałowo, znów w te najwyższe obcasy, zamierzając ponownie zwizytować kasyno, tyle że przedtem zboczyłam penetrować Pra-ter. No i na tym Praterze zostałam do końca, ponieważ oczywiście padał deszcz, do automatów trafiłam dopiero

po długim czasie, trasę za sobą miałam godną podziwu a automaty znajdowały się pod dachem. Deszcz im nie przeszkadzał. Wino i piwo dawali. W ten sposób największego szyku zadałam w wesołym miasteczku, gdzie każdy może się pojawić w firance z okna, narzucie z tapczanu i gumiakach.

A komuś się może wydaje, że zbieranie materiałów do książki to taka prosta i łatwa sprawa? A oberwanie chmury w prowansalskich górach...? A roboty drogowe w całej Europie...? A prawe przednie koło w St.Jean-de-Luz...? A lokalny Tour de France i zamknięty wyjazd na Niort z La Roche--sur-Yon...? I tym podobne i tak dalej...

Nic nic, dajmy spokój. Może to i hazard, ale innego rodzaju.

Skoro już jesteśmy przy strojach, należy zauważyć kobiety.

Z całą stanowczością stwierdzam, że znacznie więcej kobiet bywa w kasynach w Europie niż u nas. Specjalnie liczyłam. Przy jednym stole ruletki dwóch facetów i sześć bab, przy drugim siedem kobiet i trzech chłopów, inna rzecz, że w tych siedmiu trzy stanowiły jedną, bo grały razem trzy przyjaciółki. Wszędzie co najmniej połowa, nie wspominając o halach automatów, gdzie stanowiły większość. Część w parze z mężczyzną, a część samotnych, rozżartych i bardzo zadowolonych z życia.

Z mężczyzną bywać w kasynie nie radzę, chyba że stanowi rzetelną bazę materialną i charakter ma niezdolny do oporu. Inaczej ujrzeć można widoki zgrozę i żałość budzące.

Przywlecze taka nieszczęsna do miejsca rozpusty swoje źródło finansów, źródło głupie i grać nie lubi, nią zaś szarpie namiętność. Żebrze o bodaj trochę, facet niechętnie i z oporem wydziela jej jakąś sumę, sumę dziewczyna, rzecz jasna, przegrywa w mgnieniu oka, żebrze o jeszcze trochę... Rozgrywają się sceny równie intymne, jak niesmaczne, reminiscencje umykają już oczom graczy, bo następują gdzie indziej i kiedy indziej, ale doskonale można je sobie wyobrazić. Dziewczynom zaś można wyłącznie współczuć.

Niewykluczone, iż owym facetom również należałoby współczuć...

Znacznie milszy widok stanowi kobieta samotna i samodzielna, która gra za swoje, wie, co robi, wie, czego chce, dreszcz szczęścia lata jej po plecach i może się najwyżej zawahać: poświęcić to zaplanowane futro czy nie. Nawet jeśli poświęci, nikt jej nie będzie truł.

Na marginesie:

Jednego gracza przestali wpuszczać do kasyna w Mar-riotcie, ponieważ przyleciała z protestem zapłakana żona, twierdząc, że wyniósł już z domu ostatnią patelnię, ostatnie krzesło i nawet wanienkę do kąpania dziecka. Z litości zabroniono mu wstępu, ale tak po cichutku, między nami mówiąc, powątpiewam, czy to małżeństwo się utrzymało.

A mówiłam, że mężczyźni nie mają żadnego opamiętania!

Za to nie przypominam sobie ani jednego wypadku, żeby do kasyna przyleciał zapłakany mąż i domagał się niewpuszczania jego żony...

Kolejną cechą wspólną kasyn europejskich jest większa niż u nas możliwość tracenia pieniędzy. Żetony można brać na karty kredytowe i absolutnie wszędzie, oraz bardzo sprawnie, (w przeciwieństwie do naszych) działają bankomaty.

No i wszędzie istnieje rejestracja graczy. Płatny wstęp i wprowadzenie gościa do komputera. Za pierwszym razem trzeba mieć przy sobie dokument tożsamości, później już wystarczy poprzedni bilet wstępu albo samo podanie nazwiska. Niektórzy, cierpiąc głęboko, tylko dlatego nie bywają w kasynach, że musieliby się ujawnić.

Co do innych gier, poker w kasynie jest mało interesujący. Dostaje się karty i cześć, nie można ich wymieniać. O przebijaniu mowy nie ma. W rachubę wchodzi wyłącznie konkurencja gracz-bankier, kto ma więcej, ten wygrywa, i emocji wielkich człowiek się nie doczeka. Co gorsza, nawet ewidentna wygrana nie jest pewna, bo jeśli bankier nie ma otwarcia, graczowi układ przepada, choćby dostał tego pokera z ręki.

W takim wypadku może mu grozić co najmniej apopleksja.

No, chyba że obstawi dodatkowo specjalne ubezpieczenie, co mu pozwoli, w razie pecha, więcej przegrać. Nie jest wykluczone, że czasem także wygrać...

Jest to tak zwany poker karaibski, do bani. Nie cieszy się zbyt wielkim powodzeniem i ani razu nie widziałam przy nim tłoku. Mam wrażenie, że w niektórych kasynach istnieją zakamarki do gry w normalnego pokera, rzekłabym towarzyskiego, gracze pomiędzy sobą z krupierem tylko rozdającym, tak mi czymś takim zaleciało, ale samej gry na własne oczy nie widziałam, więc nie będę się upierać.

No oczywiście, że istnieje także koło szczęścia, które działa na przykład w Marriotcie od czasu do czasu. Jest to śmiesznostka jarmarczno-odpustowo-rozweselająca. Osobiście wygrałam na tym strój, którego z przyjemnością używam, mianowicie bluzkę z napisem na plecach „Casinos Poland" i coś tam jeszcze, oraz ogromną ilość letnich czapeczek. Czatowałam na karty, dwie talie, razem z notesem brydżowym. Między nami mówiąc, znacznie taniej mogłam je kupić w sklepie, ale to nie to samo, na kole szczęścia wygrać przyjemniej.

Ponadto we wszystkich sprawdzanych przeze mnie kasynach europejskich wśród sali do gry plączą się licznie sale restauracyjne i kawiarniane i jedną ręką można stawiać, a drugą pchać do gęby pożywienie. Zdaje się, że gdzieniegdzie można nawet tańczyć, ale to już zupełnie inna strona medalu.

Odrębnym gatunkiem kasyna są salony, gdzie szaleje

BINGO

Grać w bingo potrafi nawet debil, jest to bowiem zwyczajna loteryjka. Nabywa się karty z numerami i rozmaite numery są wyczytywane, jeśli te wyczytywane pokrywają się z numerami na kartach, należy je sobie zakreślać. Wygrywa się, jeśli zostanie zakreślony cały jeden poziomy rząd, ale jest to wygrana niewielka, sukces, czyli bingo, wymaga zakreślenia całej karty. Należy przy tym gromko wrzeszczeć, bo kto pierwszy, ten lepszy, a nieogłoszenie wygranej we właściwej chwili może spowodować jej utratę.

Bankructwem bingo nie grozi z bardzo prostego powodu. Ilość kart, jaką gracz sobie nabywa na jedną grę, z konieczności musi być ograniczona, bez względu na ich cenę, gra bowiem toczy się szybko. Nieszczęsny hazardzista, choćby nawet miał oczy dookoła głowy, nie zdoła w takim tempie sprawdzić i zakreślić numerów na kartach, na przykład, dziesięciu, trzy to góra. Jeśli coś przeoczy, przegrywa.

Wpływu na swoją wygraną nie ma żadnego, podobnie jak w toto-lotku. Jest to gra czysto liczbowa. Szansę w niej mają tylko ci, którzy ogólnie cieszą się szczęściem do liczb i w toto-lotka wygrywają również, w mniejszym pośpiechu. Wysokość wygranej, również jak w toto-lotku, zależy od sumy, jaka wpływa na jedną grę, a jeśli w jakiejś grze bingo

nie padnie, owa suma przechodzi na grę następną i w ten sposób może osiągnąć rozmiary kosmiczne.

Warszawski salon bingo tym się niegdyś odznaczał, że przeważnie nie można było do niego się dostać. Pomieszczenie, acz obszerne, jest jednak ograniczone, gracze siedzą przy stolikach, zazwyczaj wszystkie miejsca były zajęte, pod drzwiami zaś stał ogon amatorów, zionący niecierpliwością. Zważywszy, iż nie znoszę tłoku, z tego gatunku rozrywki nie wyniosłam doświadczeń osobistych, znam jednak osobę, która trafiła w bingo półtora miliona starych złotych w czasach, kiedy za jeden milion można było kupić mieszkanie. Karta do gry kosztowała wówczas złotych dziesięć.

Obecnie nastąpiły zmiany, które całkowicie niweczą optymistyczne słowa o bankructwie, nieco wyżej niepotrzebnie napisane. Karty do gry kosztują złotówkę, dwa złote i pięć. Każdy może nabyć dowolną ich ilość i sprawdzać numery na komputerach, które odwalają tę robotę znacznie szybciej niż człowiek. Komputerów stoi tam kilkanaście. Kto chce, niech sobie obliczy, ile zdoła przegrać rozżarty pechowiec, nabywający przy każdej grze na przykład czterdzieści kart po pięć złotych. A gier leci mniej więcej dziesięć na godzinę...