Paweł pozbył się już widocznie dekoracji sprzed oka, bo bez trudu odnalazł pod nogami styropianową tackę, otrząsnął ją z herbaty i umieścił pod lampą. Wśród kawałków szkła znalazłam długopis. Wymiotłam szybę, szklankę i spode-czek do kąta w przedpokoju, ostrzegając Tadeusza, żeby przypadkiem nie pchał się tam, dopóki nie włoży butów, i zostawiając szczotkę w tych śmieciach, żeby były znaczne. Baśka przyniosła nowy napój. Sytuacja wróciła do równowagi.
- Ty rzucasz - powiedział Tadeusz do Pawła. - Możesz?
- Co mam nie móc? - odparł Paweł i rzucił.
Ujrzawszy jedynkę, trójkę, szóstkę i dwie piątki, zdecydował się na te piątki. Już jednym rzutem dostał trzecią. Przy drugim wyszły mu dwie szóstki, potrzebne jak dziura w moście.
- No, to teraz płoty...
- Pierwszy - zaczął chór. - Drugi... Trzeci...
W ostatecznym rezultacie ten pierwszy etap wygrał Paweł, któremu udało się także wyrzucić dużego pokera, pięć szóstek. Po nim był Tadeusz, tuż za nim Ewa, dalej ja. Baśka, rzecz jasna, na końcu, ponieważ za skarby świata nie chciały jej przyjść żadne piątki i nie zdobyła ich dostatecznej ilości. Położyła ją ta góra, dostała karę zamiast premii.
Cały dowcip z dużym pokerem polegał na tym, że rezultat w tej ostatniej rubryce zawsze mnożyło się przez trzy i pięć szóstek dawało 90 punktów. Była to bardzo istotna pozycja, którą zrównoważyć mogły tylko ful i kareta z ręki.
Przystąpiliśmy do drugiego etapu.
- Nie zimno ci w nogi? - spytałam Tadeusza, rychło w czas. - Może ci dać termofor albo jakie skarpetki?
- Termofor to nie, ale skarpetki by się przydały. Albo jakie kapcie. Trochę tu mokro, czego w ferworze gry dotychczas nie dostrzegałem.
- Proszę cię bardzo, po moich synach dużo zostało...
- Pora roku niedobra - westchnęła Baśka. - Już zimno, a jeszcze nie grzeją.
Przypomniałam sobie, że posiadam elektryczny kaloryfer. Ustawiłam go w drzwiach do drugiego pokoju i włączyłam. Ewa rozwiesiła na nim swoją halkę, bluzkę i spódnicę, także skarpetki Tadeusza, jego buty zaś ustawiła noskami do góry, opierając je o żeberka. Wróciła do stołu i znów zaczął Paweł.
Od razu wyrzucił trzy trójki i nie było problemu, co ma zapisać. Ewa zapisała dwie jedynki, czyli minus jeden. Baśce wyszedł z ręki ful z trzech piątek i dwóch jedynek.
- Teraz będę zbierać płoty na zapas - oznajmiła - choćbym miała wszystko skreślać!
- Na razie nic nie musisz skreślać, bo ci samo wychodzi - zauważyłam, godząc się smętnie na swoje dwie dwójki.
Tadeusz, uzyskawszy zaszczytne drugie miejsce zaraz za Pawłem, pogodził się ze styropianową tacką i przestał walczyć z długopisem. Wyrzucił parę szóstek i zapisał ją, bardzo zadowolony.
- Jakoś wszyscy startują z dużym wizgiem - rzekł Paweł, rzucając. - O, dwie pary. Ale nie chcę takich, zapisz te dwie jedynki. Też będę zbierał płoty na zapas.
- Jeżeli dwie jedynki to jest taki świetny start, to ja wolę być koniem wyścigowym - oświadczyła zgryźliwie Ewa. - Co to jest? Trzy, trzy, dwa, cztery, pięć... Dwie trójki proszę. I dwa płoty.
- Chyba klaczą...? - poprawiła ją Baśka. - On o tym starcie w złą godzinę powiedział. Dwie jedynki mam i niech zostaną.
- Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć - policzyłam ze zdumieniem. - Mały mi wyszedł, pisz czym prędzej!
Tadeusz zdecydował się na dwie trójki. Paweł wyrzucił dużego strita i znów nie musiał się zastanawiać. Ewa zapisała parę z dwóch szóstek, Baśka również. Na razie przechodziło nam ulgowo. Wyrzuciłam trzy szóstki i zapisałam jako trójkę, Tadeusz dostał dwie szóstki i dwie trójki, akurat trójki i parę już miał, z żalem zdecydował się na dwie pary. Paweł westchnął i poprosił o zapisanie pary z dwóch piątek. Ewa dostała dwie pary nieco większe, szóstki i czwórki, Baśce się jej pary nie spodobały, czwórki i dwójki, namyśliła się na dwójki.
- Znów sobie robisz minusy na górze - zwróciłam jej uwagę i rzuciłam. - Pary nie mam? To poproszę. Z szóstek.
Za którymś kolejnym rzutem dostałam trzy czwórki, ucieszyłam się bardzo i postanowiłam zrobić sobie herbaty. Na gorącej mi nie zależało, mogła być zimna, ale w czajniku nie było już wody. Nalałam nowej, postawiłam na gazie i wróciłam do pokoju. Tadeusz zdążył w tym czasie wyrzucić i zapisać również trzy czwórki.
- Nie chcę czwórek - powiedział ostrzegawczo Paweł.
- Czwórki już mam. Dwie trójki... Trójki też już mam. Czy one głupie, te kości?
Pozastanawiał się chwilę.
- Do karety rzucam - oznajmił. - Rewolucyjnie... Albo nie, gorzej, do pokera!
- Oszalał - zaopiniowała Ewa ze zgrozą.
- Wcale nie. Więcej płotów miał nie będę, jedyna okazja.
Zaczął rzucać wszystkimi kośćmi, zlekceważywszy jedną czwórkę. Patrzyliśmy z szalonym zainteresowaniem. Jedna szóstka pojawiła się od razu, potem długo nic, przy czwartym płocie miał już cztery, a szóstym osiągnął tego pokera. Ocalały mu cztery płoty.
Ewa dostała dwie piątki, czwórkę, dwójkę i jedynkę.
- Piątki już mam...? Zaraz... Gdybym zapisała jedną dwójkę, to ile minusów mi wyjdzie?
- Osiem - policzył Tadeusz.
- Osiem... A czwórka i szóstka, to dziesięć? Pisz jedną dwójkę!
- To teraz zaczniesz dostawać dwójków jak mrówków
- wyprorokował jej Paweł.
Baśka dwie czwórki zaaprobowała.
- Dorzucę do nich. Do czwórek jako takich rzucam, żeby nie było gadania!
Trzecią czwórkę dostała od razu i jeden płot jej przybył.
- Nie chcę czwórek - zapowiedziałam groźnie.
I oczywiście dostałam dwie. Też nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić. Odłożyłam piątkę i szóstkę i oznajmiłam, że rzucam do dwóch par.
Zmarnowałam na te dwie pary pięć płotów, po drodze zaś zyskałam karetę z piątek. Zwykła ironia losu, ale skoro już zapowiedziałam, że rzucam do dwóch par, żadna inna kombinacja nie wchodziła w rachubę. Tadeusz znów nie wyrzucił ani jednej dwójki, miał za to szóstkę i namyślił się na szóstki, te u góry. Dwoma rzutami zdobył cztery. Paweł miał dwie piątki.
- Do dwóch par to ja się wygłupiał nie będę - zadecydował. - Piątki rzucam, jako takie.
Tadeuszowi wyszły cztery czwórki, ucieszył się szaleńczo i zapisał karetę. Wyraźnie wysunął się na prowadzenie. Paweł dostrzegł niebezpieczeństwo i postanowił się zmobilizować. Oznajmił, że rzuca do górnych szóstek, aczkolwiek z ręki nie dostał ani jednej.
- Skoro one głupie, to może im się coś pomyli - wyjaśnił genezę decyzji.
Chyba miał rację, bo już pierwszym płotem załatwił sprawę, zdobył tych szóstek cztery. Tadeusz zmarnował sobie dużego strita.
- Nie, to nie - stwierdził melancholijnie już po drugim rzucie i skreślił go.
Na prowadzenie po paru następnych kolejkach wysunął się Paweł.
- Piątków ogromne zatrzęsienie. Całe dwie. Kareta!
Już drugim płotem wyrzuciła mu się nie tylko kareta, ale nawet poker. Pięć piątek, potrzebne jak dziura w moście. Brakowało mu jeszcze głupstwa zupełnego, trójki.
- Wiem, co skreślę - zapowiedziała Ewa z góry. -1 zgadza się, won z dużym! Za to proszę dwa płoty.
- Mnie też dużego proszę won - zażądała Baśka na widok dwóch jedynek.
Wymyśliłam sobie fula, nie przyszedł, wyglądałam najgorzej. Tadeusz nagle zauważył, że nie ma jeszcze trójki.
- Czy ona nie mogłaby przyjść sama? - spytał smętnie i rzucił.
- Może by i mogła, ale, jak widać, nie chciała.
Ewa, ku własnemu zdumieniu, zdobyła pokera, Baśce wyszła brakująca kareta. Kazałam skreślić dużego strita i zapisać dwa płoty, Tadeusz zrobił to samo, z wielkim wysiłkiem uzyskawszy przedtem tę oporną trójkę.
- Liczymy! - zarządził.
Po dwóch grach okazało się, że ciągle najlepszy jest Paweł, tuż za nim Tadeusz, Baśka wyszła na trzecie miejsce, a ja spadłam na koniec. Pawłowi zostały dwa płoty, Ewie zero, Baśce siedem, mnie dwa, a Tadeuszowi sześć. Zaczęliśmy etap trzeci, najgorszy.
- Jedynki - rzekł Paweł smętnie. - Już je widzę. Zdziwił się, że dostał jedną.
- Pisz, minus dwa. I dwa płoty.