Изменить стиль страницы

– Tak, bez najmniejszych. Doktor Smith jest bardzo solidnym lekarzem, bardzo cenionym w naszej dzielnicy. Kiedy usłyszałem tę smutną wiadomość, powiedziałem sobie: „Wcale nie jestem tym zaskoczony. Przynajmniej jeden ciężar mniej dla tych biednych ludzi". – Ledwie ścichły te słowa, drgnął i zbladł..- Nie powinienem był rozmawiać z panami, czułem to, czułem od pierwszej chwili.

– Przecież – powiedział cicho Campion – było ogólnie wiadomo, że panna Ruth miała bardzo trudny charakter. Krewni często działają sobie na nerwy. Ale nawet w takich wypadkach rodzina rzadko podejmuje jakieś – nazwijmy to – drastyczne kroki.

Na twarzy dyrektora odmalował się wyraz wdzięczności.

– Tak – powiedział szybko – właśnie to miałem na myśli. Przez chwilę obawiałem się, że panowie mogliby mnie źle zrozumieć.

Charlie już zaczął wstawać z krzesła, kiedy drzwi się otworzyły i znowu pojawił się pan Congreve.

– Jakiś człowiek przyszedł do pana inspektora – wymruczał tak cicho, że prawie chrypliwie. – Nie chcieliśmy go wpuścić od frontu, panie dyrektorze. Sądzę, że powinien przyjść tutaj. – Skinął głową w stronę Luke'a. – Ale go nie odesłałem – dodał.

Była to znakomicie odegrana scenka obraźliwej wielkoduszności. Congreve nie czekał na odpowiedź, ale odsunął się na bok dając znaki ręką komuś stojącemu na korytarzu.

Agent w cywilu, mężczyzna o ponurej, głęboko pobrużdżonej twarzy, wszedł energicznie do pokoju, nie patrząc na nikogo prócz Luke'a.

– Czy moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy, panie inspektorze?

Inspektor skinął głową i bez jednego słowa wyszli na korytarz. Congreve zamknął za nimi drzwi i poczłapał do okna, które wychodziło na ulicę. Odsunął może na cal firankę i bez ceremonii przytknął oko do szpary. Nagle zaczął się śmiać, cienkim starczym chichotem.

– Ależ to nasz sąsiad z prawej strony, pan Bowels – powiedział. – Ciekawe, co on takiego robi?

– Może idzie na Apron Street – zrobił niemądrą uwagę Campion. Śledził uważnie starca, który jednak nawet nie drgnął. Pan Congreve stał nieruchomo, wyglądając na ulicę. Po dłuższej chwili wyprostował się.

– Nie mógłby tego zrobić, proszę pana, ponieważ jest na Apron Street – powiedział surowo. – Musi pan być tu obcy, jeśli pan tego nie wie.

– Obawiam się, że słuch staremu Congreve'owi płata figle – w głosie pana Jamesa brzmiała przepraszająca nuta. – Pracuje u nas od tylu lat, że ma pewne przywileje, albo mu się tak wydaje. – Urwał, westchnął i zamrugał oczami. – Powiadam panu, że nawet pieniądz nie jest już taki jak dawniej. Brzmi to jak herezja, ale czasem wierzę, że tak jest. Do widzenia panu.

10. Chłopiec z motorem

– Zrobiłem dobry interes – powiedział Jas Bowels z przekonaniem. – Tak, tylko tak mogę to określić – dobry interes. Włożyłem w nią tego zmarłego dżentelmena i już.

Stał na kocich łbach zaułka i w czerni prezentował się wspaniale. Jego frak był nieco dłuższy, niż to jest przyjęte, i każdy na jego miejscu wyglądałby w nim śmiesznie, on jednak ze swymi falistymi siwymi włosami, dodającymi mu godności, był imponujący. Delikatnie przetarł swój jedwabny cylinder, nie zanadto lśniący ani agresywnie nowy, lecz solidny i poważny.

– Widzę, panie inspektorze, że przygląda mi się pan uważnie – powiedział do Luke'a uśmiechając się tolerancyjnie, po ojcowsku. – Nazywam ten strój,,pogrzebową pompą". Tak sobie żartuję, ale widzi pan, to daje pociechę osieroconym; nie żart – tylko strój, oczywiście.

Agent w cywilu, który robił wrażenie bardziej zmartwionego niż kilku ludzi, którzy właśnie w milczeniu krzątali się przy bogato zdobionym karawanie zaprzężonym w konie, przed chwilą wyprowadzone w stajni, uśmiechnął się gorzko.

– Mnie tam pan me-daje żadnej pociechy – stwierdził zupełnie bez potrzeby. – No, niech pan teraz wszystko opowie, przy inspektorze. Gdzie jest ta trumna, którą zabrał pan z piwnicy Portminster Lodge wczoraj w nocy?

– Pod numerem pięćdziesiątym dziewiątym na Lansbury Terrace, dokąd właśnie jedziemy. – Nie zdołał ukryć nuty triumfu w głosie. – Gdybym wiedział, panie inspektorze, że pan chce ją sobie obejrzeć, prędzej bym sobie obciął prawą rękę, niż bym ją wykorzystał. Daję słowo.

Charlie Luke wykrzywił twarz w grymasie mającym przypominać uśmiech.

– Masz cudowne usposobienie, Bowels – powiedział. – Oczywiście ciało już w niej leży. Zapewne w tej chwili wszyscy krewni stoją wokół niej.

– Klęczą. – W niewinnych oczach nie było nawet cienia wesołości. – To bardzo religijni ludzie. Syn zmarłego jest prawnikiem – dodał po chwili namysłu.

Agent w cywilu spojrzał na swego zwierzchnika. W oczach jego nie było żadnego pytania. Na razie Jas Bowels wygrał.

– Potrzebował jej dziś rano, tak się złożyło, że pasowała. Tak się złożyło, ze miał kłopoty z tą, którą przygotował dla klienta. Tak się złożyło, że nie wiedział, że może nas zainteresować – wyrecytował martwo.

– Wyjął mi pan to z ust, panie Dice – powiedział Jas z zadowoleniem. – Śmieszna historia i nie zamierzałem o tym mówić, bo to nieprzyjemny wypadek, ale trumna z zielonego wiązu, którą przygotowałem dla tego zmarłego dżentelmena, wypaczyła się. Okropny surowiec dostajemy w dzisiejszych czasach. Woda wprost z niego kapie. „No cóż", powiedziałem do.mego syna. „Smutny to fakt. Zanim ją dostarczymy na miejsce, wypadnie dno" „Może być Jeszcze gorzej, ojcze", powiedział mój chłopak. „To może się zdarzyć w kościele." Nie chcieliśmy przecież żeby coś takiego się przytrafiło, gdyż huk mógłby być taki jak przy wystrzale z pistoletu, a to byłaby straszna kompromitacja.,,0 Boże, Rowley", powiedziałem, „nigdy bym potem nie mógł spojrzeć ludziom -w oczy." „l słusznie", powiedział. „I słusznie", powtórzyłem. „Ale co my teraz zrobimy?" „Masz przecież swoje dzieło sztuki, ojcze", on mi na to, „trumnę przyniesioną z drugiej strony ulicy." „Ale przecież…", powiedziałem.

– Daj pan spokój – przerwał mu inspektor bez cienia gniewu. – Zachowaj dla siebie tę opowieść. Chcielibyśmy tylko rozejrzeć się trochę po domu, jeśli to panu nie zrobi różnicy.

Bowels wyciągnął z kieszonki na żołądku piękny, choć może zbyt pokaźnych rozmiarów złoty zegarek.

– Jaka szkoda – oświadczył – że nie mogę w tym wziąć udziału, panie inspektorze, bo musiałbym potem galopem jechać na Lansbury Terrace, a to mogłoby zostać źle zrozumiane i wywołać niedobre wrażenie. Ale ma pan szczęście: w kuchni siedzi mój szwagier, grzeje się przy ogniu, bo zaprószył sobie głowę. Z radością panów oprowadzi i będzie świadkiem tego. – Urwał, a wszechwiedzący uśmieszek wykrzywił mu wąskie wargi. – Nie dlatego, żebyśmy sobie nie dowierzali, pan i ja, ale wiem dobrze, że panowie z policji lubią być oprowadzani przez właściciela domu, zawsze to lepiej w przypadku jakichś późniejszych nieporozumień. Wejdzie pan do mego mieszkania i powie: „Panie Lugg, przysłał nas Bowels", a on wszystko pokaże od strychu aż po piwnice. Bardzo będzie z tego rad – dodał przebiegle.

– Doskonale, tak zrobimy. – Inspektor Luke nie ukrywał swego zadowolenia. – Spotkamy się po imprezie.

– Na ten temat, panie inspektorze, nie powinien pan żartować – powiedział zupełnie szczerze. – To mój fach i podchodzę do niego pogodnie, ale dla tego zmarłego dżentelmena to sprawa bardzo poważna. Nie zdradza ochoty do śmiechu.

– Naprawdę nie? – Charlie Luke ściągnął palcami skórę twarzy, aż wystąpiły mu wyraźne kości czaszki.

Jas drgnął i zbladł jak ściana.

– Wcale nie uważam tego za dobry dowcip – powiedział sztywno i odwrócił się.

W kuchni rzeczywiście zastali Lugga, ale nie był sam.

Kiedy weszli, z wysokiego fotela podniósł się Campion sierdzący naprzeciw niego.

– Widziałem, jak rozmawiacie z tymi krukami, wobec tego poszedłem od frontu i wszedłem tu przez sklep – wyjaśnił. – Lugg powiada, że wczoraj wieczorem dali mu alkoholu z narkotykiem.