Изменить стиль страницы

– Dziewczyna wróciła do domu – powiedziałem. – Oblężenie dobiegło końca, pierwszy okup został zabezpieczony, a co z moimi fotkami banknotów z drugiego okupu?

– Dostaniesz pełną listę jutro rano.

– Świetnie.

Chcieli wiedzieć, kiedy wrócę do Anglii.

– Za dwa, góra trzy dni – odparłem. – To zależy od dziewczyny.

5

Alessia obudziła się wieczorem i było jej niedobrze. Cenci wbiegł na piętro, aby ją uściskać, po czym zszedł na dół z wilgotnymi oczami, mówiąc, że jego córka wciąż jest śpiąca i nie wierzy, że wróciła do domu.

Nie widziałem się z nią. Ilaria za namową ciotki Luisy przespała całą noc na dodatkowym łóżku w pokoju Alessi i wydawała się szczerze ucieszona z powrotu siostry. Rano zeszła opanowana na śniadanie i oznajmiła, że Alessia źle się czuje i nie chce wyjść z wanny.

– A to czemu? – spytał Cenci, zdenerwowany.

– Twierdzi, że czuje się brudna. Dwa razy umyła włosy. Uważa, że cuchnie.

– To nieprawda – zaprotestował ojciec.

– Wiem. Też jej to powiedziałam. Bez rezultatu.

– Proszę zanieść jej na górę szklaneczkę brandy i buteleczkę perfum – podpowiedziałem.

Cenci spojrzał na mnie osłupiały, ale Ilaria rzekła: – W sumie, dlaczego nie? – i ruszyła, by się tym zająć. Tego ranka trochę rozwiązał jej się język, jak gdyby uwolnienie siostry wyzwoliło także ją samą.

Pucinelli zjawił się przed południem w towarzystwie mundurowego protokolanta. Alessia zeszła na dół, aby się z nim spotkać. Gdy tak stałem przy nim w holu, obserwując drobną, niską postać na schodach, wyraźnie wychwyciłem jej wahanie i wzbierającą chęć ucieczki. Przystanęła na czwartym stopniu od dołu i obejrzała się przez ramię, ale Ilarii, która poszła po nią na górę, nigdzie nie było widać.

Cenci postąpił naprzód, objął ją ramieniem, po czym wyjaśnił pokrótce, kim jestem, i dodał, że Pucinelli chciałby wiedzieć o wszystkim, co ją spotkało, w nadziei, że może dzięki temu zyska jakiś trop, mogący dopomóc w identyfikacji i ujęciu sprawców porwania.

Pokiwała lekko głową, ale była bardzo blada.

Widywałem ofiary powracające w stanie bliskim euforii, histerii, a nawet apatii, wszystkie te reakcje były skutkiem silnego szoku. Zważywszy na okoliczności, z Alessia wcale nie było najgorzej – ot, mieszanina nieśmiałości, dezorientacji, osłabienia, ulgi i strachu.

Wciąż miała wilgotne włosy. Założyła podkoszulek i dżinsy, nie pomalowała ust pomadką. Wyglądała na bezbronną szesnastolatkę, w dodatku niezbyt zdrową, dziewczynę, którą niedawno widziałem nagą. Z całą pewnością nie przypominała chluby europejskich torów wyścigów konnych.

Cenci zaprowadził ją do biblioteki; zajęliśmy miejsca w fotelach.

– Proszę nam powiedzieć… – zaczął Pucinelli. – Niech nam pani opowie od samego początku, co się właściwie wydarzyło.

– Ja… ee… wydaje mi się, że to było tak dawno…

Zwracała się głównie do swego ojca, z rzadka tylko zerkając na Pucinellego, mnie zaś w ogóle nie raczyła zaszczycić spojrzeniem. Mówiła po włosku, lecz bardzo wolno, z licznymi przerwami, toteż zrozumiałem ją bez większych trudności. Chyba dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że całkiem nieźle radzę sobie z tym językiem, posługuję się nim i rozumiem znacznie więcej, niż kiedy tu przyjechałem.

– Brałam wtedy udział w wyścigach na lokalnym torze… ale to już wiecie.

Ojciec Alessi pokiwał głową.

– Wygrałam ten wyścig o szóstej, ale wniesiono sprzeciw… Znów skinienia głową, Cenciego i Pucinellego. Protokolant, nie odrywając wzroku od notesu, stenograficznie zapisywał każde słowo dziewczyny.

– Pojechałam do domu. Rozmyślałam o Anglii. O tym, że mam dosiąść Brunelleschiego podczas derby… – przerwała. – Wygrał?

Jej ojciec popatrzył tępo. W owym czasie, tuż po jej zniknięciu nie zwracał na nic uwagi, nie zauważyłby nawet, gdyby w ogrodzie na terenie jego rezydencji wylądowała cała armia Marsjan.

– Nie – odparłem. – Był czwarty.

– Och – jęknęła cicho, a ja nie kłopotałem się z wyjaśnieniem, że sprawdziłem, na którym miejscu przybył na metę wspomniany koń, tylko dlatego, że to ona miała go dosiąść. Zwykła ciekawość, nic więcej.

– Byłam prawie pod domem… widziałam już willę w oddali. Zbliżałam się do bramy wjazdowej. Zwolniłam, aby skręcić na podjazd…

Klasyczne miejsce porwania. Tuż pod domem ofiary. Miała czerwony, sportowy wóz, a poza tym jechała z opuszczonym dachem. Zawsze tak jeździła, gdy była ładna pogoda. Kiedy słyszałem takie opowieści, dochodziłem do wniosku, że pewne osoby ułatwiają zadanie potencjalnym porywaczom.

– I wtedy nadjechał ten wóz… czekałam, aż mnie minie, aby skręcić… ale on nie pojechał dalej, zatrzymał się pomiędzy moim autem a bramą… blokując mi drogę. – Przerwała i spojrzała trwożliwie na ojca. – Nie mogłam nic na to poradzić, tato, naprawdę. Nic nie mogłam zrobić.

– Moja maleńka, moja kochana… – wydawał się zaskoczony sugestią zawartą w słowach córki. W przeciwieństwie do mnie nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie nosiła w sobie brzemię winy, to był zaledwie czubek góry lodowej, ale cóż, jak dotąd nie miał wątpliwej przyjemności znaleźć się w podobnej sytuacji.

– Nie wiedziałam, co zamierzają – powiedziała. – A potem wszystkie drzwiczki w tamtym aucie otworzyły się równocześnie i ze środka wypadło czterech mężczyzn… wszyscy nosili przerażające maski… naprawdę okropne… maski diabłów i jakichś potworów. Pomyślałam, że chcą mnie obrabować. Rzuciłam im torebkę i próbowałam włączyć wsteczny, wycofać wóz… ale oni rzucili się na mnie… wskoczyli do mojego samochodu… w jednej chwili byli już w środku…

Przerwała, gdy poczuła, że ogarnia ją zdenerwowanie, a Pucinelli wykonał obiema dłońmi kojący, uspokajający gest.

– Byli naprawdę szybcy – dodała przepraszającym tonem. – Nic nie mogłam zrobić…

– Signorina – rzekł ze spokojem Pucinelli – nie ma się pani czego wstydzić. Jeżeli porywacze chcą kogoś uprowadzić, to nic ich przed tym nie powstrzyma. Nawet kilku ochroniarzy nie było w stanie zapobiec porwaniu Aldo Moro. A co dopiero mówić o samotnej dziewczynie w odkrytym wozie… – Wzruszył znacząco ramionami, kończąc bezgłośnie acz wymownie swój wywód, i to przynajmniej na razie ją uspokoiło.

Miesiąc wcześniej w prywatnej rozmowie ze mną stwierdził, że każda bogata dziewczyna rozbijająca się otwartym sportowym autem stanowi jawne zaproszenie do tego, by ktoś ją zgwałcił albo porwał: – Nie twierdzę, że i tak by jej nie uprowadzili, ale zachowała się głupio i nieodpowiedzialnie. Ułatwiła im zadanie.

– Gdy ma się dwadzieścia trzy lata, pieniądze i sławę, jak można nie cieszyć się życiem, nie jeździć w słoneczny dzień otwartym sportowym autem? Co by jej pan doradził – aby jeździła w kółko po rezydencji, oczywiście za pozamykanymi na cztery spusty bramami?

– Owszem – odparł. – Podobnie jak pan, gdyby zwrócono się do pańskiej firmy z prośbą o poradę. Za to przecież wam płacą.

– Niby tak…

Alessia mówiła dalej: – Nałożyli mi na głowę płócienny kaptur… a potem poczułam słodkawą woń…

– Słodkawą? – spytał Pucinelli.

– No wie pan. Eter. Chloroform. Coś w rym rodzaju. Zachciało mi się spać. Próbowałam stawiać opór… Ale oni unieruchomili mi ręce… dźwignęli w górę… i to wszystko, co pamiętam.

– Wynieśli panią z auta?

– Chyba tak. Najwyraźniej. Musiało tak być.

Pucinelli pokiwał głową. Jej wóz został odnaleziony na wąskiej drodze przy jednej z farm, jakieś półtora kilometra od Villa Francese.

– Obudziłam się w namiocie – rzekła Alessia.

– W namiocie? – powtórzył Cenci, zdenerwowany.

– Tak… to znaczy, ten namiot był rozbity wewnątrz pokoju, ale z początku nie zdawałam sobie z tego sprawy.

– Jaki to był namiot? – spytał Pucinelli. – Proszę go opisać.

– Och… – Machnęła ręką. – Znam każdy cal, każdy szew tego namiotu. Zielone płótno. Jakieś dwa i pół metra kwadratowego… może mniej. Był wysoki… mogłam w nim stanąć wyprostowana.